Pogoda jednak jest niesprawiedliwa. Cały tydzień cieplutko i słońce, a na sobotę przygotowała nam prawdziwy kocioł „żywiołów” – w końcu w marcu jak w garncu, czyli deszczowo-śnieżno-gradowo – wietrzny bieg po Beskidzie żywieckim:)
Nigdy wcześniej nie biegłam biegu na czas ( a nie na konkretny dystans),
dlatego postanowiliśmy z bratem pobiec sztafetę MIX.
Na pierwszy ogień poszłam ja – i pierwszą pętlę przebiegłam z Gejzą i Ewką
bardzo spokojnie – by wybadać trasę. Nie myślałam, że możemy coś powalczyć.
Bardziej potraktowałam ten bieg jako trening wytrzymałości a także sprawdzenie
jak sie biega w takiego typu zawodach.
Pierwszą pętlę przebiegłam w najgorszych warunkach tego dnia.
Dość mocno lało na początku, wiał strasznie silny wiatr…
Wyszło nie mało bo 1:26 – zanim Młody ruszył w trasę.
Ja sobie w między czasie kawki wypiłam, zjadłam smakołyki i troszkę
rozmasowałam uda. Aczkolwiek rozpoczęcie 3 pętli (mojej 2) nie było dla mnie wcale łatwe.
Zastane mięśnie wcale tak łatwo nie chcą się rozgrzać – mimo, że trasa nie była
jakoś szczególnie trudna. Ale postanowiłam pobiec troszkę szybciej – cały czas oszczędzając siły na koniec.
I właśnie w połowie pętli dostaję sms – że jesteśmy w MIX na 2 pozycji:) Super.
I szybko po 4 pętelce przesunęliśmy się na 1 miejsce.
Niestety 5 (a moja 3) pętla była fatalna dla mnie. Czas nawet nie najgorszy, ale biegło mi się fajnie do momentu, gdy szybko się zrobiło ciemno.
Miałam czołówkę – ale nie wiem czemu te baterie tak szybko się wyczerpują (niedawno zmieniałam) i światło miałam strasznie kiepskie, co zmusiło mnie do biegu bardzo spokojnego – zwłaszcza na zbiegach – bo moje pole widzenia było mniej niż mniejsze.
Na szczęście pojawił się Jarek (organizator) – i przez chwilę poświecił mi swoją mega mocną czołówką. Ale strata do 2 mojej pętli już była kilkuminutowa:(
Młody też miał problem z czołówką – więc po 6 pętki byliśmy lekko w plecy z czasem, ale …nie tylko my:)
W między czasie jak Młody biegł 6 pętlę postanowiłam skoczyć do Biedronki i kupić baterie do 2 czołówek i biec z 2 czołówkami – co by się nie zabić na kamieniach i korzeniach, którch było tam pełno.
7 pętla (moja 4 – czyli razem wyszło 48 km) – była wolniejsza, bo do ciemności doszedł grad i silnie wiejący wiatr. I mimo, że na tej pętli czołówka świeciła super – grad pod kątem wiatru – utrudniał widzenie = znowu zwalniałam.:(
Ale motyw naszego Maćka był: ZERO PODCHODZENIA!!!!!!
I nie szłam ani kroku – co było dla mnie niezłym wyczynem. Zwłaszcza, że
większość, których mijałam na najostrzejszym podbiegu (a był dość konkretny i w rzece błota) przechodzili w marsz i to wolny marsz.
I tak jakoś się udalo – że nasza drużyna Norafsport – zajęła I miejsce w MIXach – Super dało nam to powera 🙂
Szacun dla naszych kolegów z Nowego Targu – naparzali jak szaleni! I wieczorne izotoniki – jak najbardziej zasłużone:):)
Skarpety Kompresyjne. Jeden z najlepszych pomysłów na prezent urodzinowy, imieniny, mikołajkowy dla biegacza czy rowerzysty. W internecie każdy post to inna opinia na temat szeroko pojętej kompresji. Postanowiłem sprawdzić ten temat na własnej skórze. Prawie rok temu kupiłem w lidku skarpety”kompresyjne” ale z kompresją raczej to wiele wspólnego nie miało – ot, całkiem wygodne getry. Niedawno dostałem do testów od Norafsport.pl skarpety kopresyjne firmy Newline, a konkretnie model 90940. Zaraz po otrzymaniu paczki przymierzyłem je i chwile pochodziłem. Wydawały sie niczym specjalnym… Dość nieźle dopasowały się do nogi, ale nie czuć było żadnych efektów kompresji. Skarpety otrzymałem w kolorze czarnym, ale wydaje mi się, że to nie jedyny dostępny. 😉
Dzień później pierwszy test przeszły już na zawodach w Bardejovie. I tutaj miłe zaskoczenie! Zapewniły uczucie optymalnej temperatury, ale pozwalały wiatru łaskotać łydki 😉 Przez cały, dość krótki, bo ośmiokilometrowy bieg zapewniły mi komfort. Ale, co lepsze – po biegu łydka nadal wydawała się dość „luźna”. Wiecie o czym mówię? Po szybszych biegach mięsień dwugłowy łydki twardnieje, zbija się, a tutaj o dziwo – nie. Coraz bardziej przekonało mnie do tych skarpet.
Na drugi dzień planowałem dłuższe wybieganie, w związku z ładna pogodą podjechałem sobie rowerem, zrobiłem 27km dość mocnym tempem, nieco powyżej 4 minut w terenie pagórkowatym, w tych samych skarpetach (oczywiście wypranych 😛 ). Po około 80 minutach biegu zdałem sobie sprawę na czym polega kompresja. Kompletnie żadnych oznak zmęczenia łydki, a udo już było odczuwalnie zmęczone. I to samo uczucie towarzyszyło do samego końca wybiegania i powrotu rowerem do domu… dla lepszego efektu potrzymałem je jeszcze jakiś czas na nogach, żeby pomóc w odprowadzaniu kwasu mlekowego z mięśni.
Po 230 km przebiegniętych w tych skarpetach i bodajże 8 praniach, skarpety nadal jest ciężko ubrać, po czym możemy wnioskować, że raczej nie będą mieć tendencji do naciągania czy spadku efektu kompresji.
Myślę że skarpety kompresyjne firmy Newline to idealny prezent dla sportowca, czy to na amatorskim poziomie, czy celującego w wyczynowe uprawianie sportu. Nie jest to rzecz droga – w sklepie Norafsport.pl widziałem je za całkiem przystępną cenę – a przydatna!
Biegając w tamtym tygodniu po części trasy Szczawnicy Maratonu postanowiłam, że za kilka dni przyjadę tam i przebiegnę całą trasę. Termin padł na niedzielę 09.03.2014:)
Wyjechałam sobie wczesnym rankiem z Krakowa ( to dziwne, bo raczej o tej porze to zazwyczaj nawet nie myślę o wstawaniu) i pojechałam wprost do Szczawnicy.
Miało być pięknie i plus 10C a tu po drodze wszędzie mgła, szadź… i -2/1C.
Cel – przebiec całą trasę poniżej 6 godzin nie wykańczając się, tak by sobie przypomnieć każdy podbieg i zbieg.
Start – parking pod wyciągiem kolejki na Palenicę.
I spokojnie truchtem na Bereśnik – kawałek asfaltem pod Pijalnię wody w Szczawnicy i odbicie na żółty szlak. Początkowo było dość chłodno, ale postanowiłam nie przeginać z odzieżą biegową – i ubrałam tylko koszulkę z długim rękawem no i oczywiście jaskrawą koszulkę Norafsport. I chyba była to dobra decyzja – bo nie przegrzałam się, a w momentach powiewu wiatru było tylko troszkę chłodno.
Do Bereśnika spokojny bieg
Później trasa na Dzwonkówkę – pierwszy raz bez zatrzymania:)
Chyba są postępy. Co kilkanaście minut mały łyk izotoniku – i iest GIT!:)
Dzwonkówka jakoś szybko się pojawiła -i czekał mnie teraz zbieg do Przysłopia.
Tam kilka lat temu pobłądziłam na rowerze.
Na Przehybę 2:30 – najbardziej znienowidzona przeze mnie początkowa część tego szlaku znowu okazałą się nawet łaskawa. I spokojnie pod górę ( w pierwszym momencie prawie
pionowa ściana) – z Maćka hasłem : Zero podchodzenia:) Udało się:):)
I na Przehybie po biegu w krainie śniegu i lodu ( i kilku mega zlodowaciałych fragmentów trasy) byłam w 52 min. Co uważam za sukces biorąc pod uwagę warunki i leżące na trasie drzewa (miejmy nadzieję do maratonu leśniczy je usprzątają).
I upragnione – schronisko na Przehybie. Znowu zrezygnowałam z naszego zwyczaju
czyli picia piwa gorącego w schronisku bo wiem co mnie czeka. Radziejowa i zbieg z niej.
Więc postanowiłam nie zatrzymywać się i biec dalej. Jeden żel sobie zaaplikowałam, by energia była trochę picia i dalej… w drogę.
Za Przehybą pogoda robi się coraz lepsza, ale zaczął mocniej wiać wiatr, więc konieczne były troszkę cieplejsze rękawiczki. Ale nie ubierałam kurtki, bo w końcu za kilka minut miałam się „rozgrzać” podbiegiem pod Radziejową:)Tą część trasy pokonałam spokojnie zwracając głównie uwagę na niestabilne (lód) podłoże.
I na Radziejowej spotkałam pierwszą większa grupę turystów. Chyba trochę byli zszokowani, że pojawiła się szybko baba- biegnąca i sama, pstryknęła fotę i pobiegła dalej:
I się zaczął zbieg…. zbieg lodowisko. Mowy o zbieganiu nie było szansy ( a jeszcze tydzień temu biegliśmy tam). Teraz problemem było zejście. Roztopy dzienne w nocy zostały przymrożone i gotowe lodowisko. Ciężko i trzeba było bardzo uważać.
Dalej na Wielki Rogoacz już trasa spokojniejsza. Śniegu trochę było, ale miękki.
Szło super – Obidza – super moc jest, a tu już prawie 21 km (chyba).
Wody coraz mniej, ale myślę, że dam radę – wytrzymam do Durbaszki i
kupię sobie coś w schornisku.
Niestety woda skończyła się wcześniej niż myślałam, a pseudodoświadczona biegaczka
już wyła z pragnienia – a Wysoka małymi kroczkami, ale się zbliżała. I już wiedziałam, ze wkrótce będzie źle.:(
Beskid Sądecki za mną – przede mną zaczynają się Pieniny – 26 km – podbieg, a ja…bez
wody:) Minęła mnie grupka kilku Panów, którzy stwierdzili, że jakby mnie spotkali dzień wcześniej, to bym kwiaty od nich dostała z okazji Dnia Kobiet, ale bardzo sympatyczne życzenia złożyli i zaprosili do schroniska na Durbaszce po kwiaty.:):)
Wysoka….. to była męka… brak wody dawał w kość. Więc zatrzymywałam się i jadła lód. Zawsze to jakas woda:)
Ale nie było mowy o jakimś szybkim biegu. A samo podejście pod Wysoką i zbieg …porażka.
Oblodzona trasa z oblodzonymi korzeniami = zaliczona mega gleba = upadek psychiczny…
Już myślałam, że oleję, że dobiegnę do schroniska na Durbaszce i zejdę w dół, ale przecież
„…kiedy duch i serce jest silniejsze niż ciało to ból w śród nieszczęść uczynił Cię skałą…NA ZIEMIĘ POWALENI WSTAJEMY NIE GINIEMY”!!!! to motto dodało mi trochę mocy.
Czas był w sumie całkiem niezły:)
Zmobilizowałam się i już Durbaszaka. I teraz pytanie – czy robię faktycznie całą trasę maratonu i zbiegam do schroniska po kolę i picie (ten zbieg jest częścią trasy maratonu).
Postanowiłam jednak nie zbiegać a spokojnie biec na Palenicę. Po drodze znalazłam mały strumyk… i siły wróciły.
Generalnie – na mecie ( parking) byłam po 5:41 min. Czyli byłabym 4 w śród bab na maratonie. Co oczywiście napawa dużym optymizmem, mimo, przygód.
Dla wszystkich wątpiących w swoje siły -piosenka, która powinna stać się HYMNEM kryzysu:)
Ale czy biorąc pod uwagę to, że w planie było ponad 30km biegania w terenie po Beskidzie Niskim, można odpuścić? Lepiej nie, żeby później nie mieć wyrzutów sumienia…
Szybko kompletuje swój sprzęt biegowy, buty, skarpety biegowe , pas biodrowy
z bidonem (bardzo przydatna rzecz, kiedy nie lubi się plecaków biegowych i camelbagów), jakaś bluzka i koszulka termoaktywna , czapeczka … I jedziemy! Po drodze zgarniam kolegę z tras biegowych i ruszamy w kierunku Mrukowej, małej miejscowości nieco na południowy zachód od Nowego Żmigrodu. Serce Beskidu Niskiego… Jako iż kolega trochę bardziej obiegany, ruszamy na praktycznie tą samą trasę, ale on w pewnym momencie odbija, i ja robię 30, a on 38km. Dodatkowo biegniemy w przeciwnych kierunkach.
Pogoda nie nastraja pozytywnie – jest strasznie mokro i zapowiada się błoto na trasie, którego nie znoszę. Już po pół godziny biegu, po wbiegnięciu na pierwsze przewyższenia, daje się we znaki brak ciepłej odzieży z prawdziwego zdarzenia – znajomi polecają kurtki biegowe i bluzy biegowe Newline, i po kilku miesiącach od tego czasu i zakupie takiego sprzętu, widzę że mieli rację. Ale jak to Polak – zawsze mądry po szkodzie
Wracając do tematu, na pierwszym zbiegu zaliczyłem pięknego orła. Ale trzeba było się pozbierać i napierać dalej.. Taka aura ma swoje plusy – można docenić dzikość Beskidu, wyciszyć się w jego spokoju, zaczerpnąć trochę natury.. Bo cóż lepszego od wyrwania się z malomiasteczkowego zgiełku, pobiegać po lasach w towarzystwie sarenek? W ten dzień widziałem nawet Jelenia i kilka śladów wilków. Niestety znajomej watahy dzików nie spotkałem – chyba żerują nieco dalej na zachód, w okolicy Folusza.
Po około 18km, spotkałem się z nadbiegającym z naprzeciwka Bartoszem – chłopak miał w dwie godziny już ponad 24km w nogach, i z 1000m przewyższenia… Oddałem mu klucz spodziewając się, że wcześniej dobiegnie do samochodu. On również narzekał na brak odzieży termoaktywnej, szczególnie ręce miał zmarznięte z powodu braku rękawiczek. Po spotkaniu troszkę się rozproszyłem, i zgubiłem szlak… nadłożyłem około 2km, ale w końcu sie odnalazłem. Czekał mnie karkołomny zbieg z Kolanina, chyba najbardziej stromy jaki widziałem, nie licząc stoków narciarskich. Gdy do tego doszło błoto i słaba przyczepność obuwia (Nike Dart 9 – polecam na crossowe trasy, ale zupełnie nie polecam gdy jest błoto i lód.), to trzeba było zapanować nad swoją ambicją na zbiegach. Dalsza część trasy to stopniowo coraz więcej błota i coraz więcej poślizgnięć. Niedaleko Nowego Żmigrodu znajduje się Góra Grzywacka. 567m.n.p.m. Nie czyni ją dużym szczytem, ale nie jest zalesiona i posiada krzyż z tarasem widokowym, oraz ołtarz polowy. Z tarasu można dojrzeć okoliczne wioski, część pasma Beskidu Niskiego, a nawet Nowy Żmigród. Ten dzień akurat nie sprzyjał obserwacjom, dlatego też minąłem wieżę widokową nawet nie wychodząc na nią. Szybki zbieg do Żmigrodu i kilka km asfaltu aby dotrzeć do ostatniego wzniesienia na trasie.
Po wbiegnięciu w las tempo osiągnęło masakryczne 14min/km – nie dało się wręcz iść. Tutaj tez spotkałem ślady wilka, co z pomału zmniejszającą się widocznością (była już prawie 16, i 3 godziny biegu za mną) nastrajało nieco… czujnie to chyba dobre słowo. W pewnym momencie biegu zobaczyłem coś biegnącego ścieżką prosto na mnie, poczułem się miękki na nogach, ale na szczęście – gdy mnie zobaczyło to odbiło w las i okazało się że za wilka wziąłem małą, zwinną sarenkę
Strasznie żałowałem że nie mam żadnych kijów na tym podbiegu, bardzo by pomogły nie zjeżdżać przy tym błocie. Nigdy nie byłem przekonany do kijów trekkingowych (http://www.norafsport.pl/p45,feel-free-kije-trekingowe.html) , ale czas to zmienić – przydadzą się na ostatnim etapie Biegu Siedmiu Dolin.
Gdy dobiegłem do samochodu, Bartosz już czekał. Szybko wymieniliśmy sie wrażeniami z biegu, i zabraliśmy się do domu, na pożywne spaghetti Gdybym miał podsumować wycieczkę w prostych podpunktach, to jako plusy wymieniłbym:
– Jesienną aurą, mgła, wilgoć, błoto – budowanie psychiki. Czapka Newline Dry Comfort – cały czas sucho i ciepło w głowę.
– brak oznak odcukrzenia i odwodnienia na calej trasie, przy 3 i pół godziny biegu bez jedzenia i tylko na wodzie, całkiem dobrze to prognozuje
Jako minusy mógłbym zaliczyć przede wszystkim kilkanaście wywrotek i poślizgnięć – naciągnięta pachwina dawała się we znaki jeszcze przez kilkanaście dni. Następnym razem, trzeba będzie przetestować inny zestaw ubrań – jednak przeciwdeszczowa kurtka to coś, czego mi brakowało w tamten deszczowy dzień.
Każdemu polecam tego typu wypady za miasto. Nie koniecznie biegiem, nie koniecznie w błocie – ale turystyka górska jest czymś, co nie zawodzi.
Najnowsze komentarze