utworzone przez admin | lip 30, 2014 | Relacje z tras biegowych/ foty
Nałóg bieganie jest coraz większy:)
Ostatnia niedzielna wyprawa w Tatry Słowackie ropaliła we mnie jeszcze większą chęć łażenio-biegania po górach. Szlak zielony z Jaworzyny tatrzańśkiej Doliną Jaworzyny jest przepiękny. Idealna trasa biegowe, pod koniec zaczyna się wprawdzie już konkretne skalne podejście – ale trening niesamowity – zwłaszcza, gdy cisza i spokój wokół:)
I tak po poniedziałkowym lenistwie – tylko krótka wyprawa rowerowa, postanowiłam we wtorek pojechać sobie w Beskid Wyspowy.
Ćwilin… jeszcze nigdy tam nie byłam – a to przecież góra – sąsiadka naszego Łopienia, który jest jednym dwóch głównych bohaterów naszego biegu #Noraftrail.

Trasa zaczyna się w Mszanie tuż za mostem na Mszance w stronę Limanowej – skręt w ulice – Zielona – żółty szlak.
Szlak bardzo przyjemny – choć na poczatku miałam małe problemy z odnalezieniem go wśród łąk i pól.
Widoki od początku trasy przepiekne…
Cisza, spokój… i piękno… W czasie całej mej wyprawy – spotkałam 4 osoby na trasie – z czego dwójka to lokalni grzybiarze z koszami pełnymi prawdziwków i kozaków.
Oj było trochę grzybów po drodze – oczywiscie, znalazły się też one w moim plecaku biegowym, który mimo, że wygląda na mały mieści dość sporo:)

A pierwszymi turystami jakich spotkałam były barany:)
Lecąc tak do przodu – zabładziłam… i juz miałam wrcać, bo moja kostka znowu się przekręciła boleśnie i stwierdziłam, że chyba dam jej odpocząć – ale…
Powolutku – dobiegłam/domaszerowałam do szczytu. I chyba Ćwilin pobił Mogielicę.

Szczyt jest pzrepiękny:) Można sobie siąść na ławce – rozłożyć piknik i miło spędzać czas – mając przed sobą przepiękne widoki na kolejne wzniesienia Beskidu Wyspowego i Gorców:)

Niestety na szczycie znalazłam sporo śmieci, co pewnie pozostało po niezłej libacji – puszki po piwie, papierki – generalnie świeże śmieci. SZOK!!! Chamówa ludzka nie zna granic:(:(
Pleżałam chwilę ciesząc się słońcem i wdychając świeże powietrze i postanowiłam, że wkrótce tu wrócę:) Cudowne miejsce…
Po drodze natrafiłam na „pyszny deser witaminowy” – dojrzałe czernice – mniam…:)

Oczywiście oprócz witamonowego deseru w połowie trasy – rewelacyjny baton energetyczny Agisko – dodał sił:) W sumie – moze i nie dodał, ale jest cholernie smaczny:):)
A tak poza tym, to już wiem, że ta góra w kolejnym biegu Noraftrail – będzie odgrywała istotną rolę:):)
utworzone przez admin | lip 26, 2014 | Bez kategorii
Kolory, jakie w swoim asortymencie posiada marka NESSI – przekonały mnie.
Kolorwe skarpety biegowe i skarpety rowerowe tej marki są naprawdę czadowe.

Postanowiłam zamówić probną partię i przetestować je. Póki co miałamje na nogach jeden raz i jestem zadowolona. W prawdzie trening był krótki, i nie mogę jeszcze ich ocenić w pełni, ale jedno jest pewne – było gorąco, a nie czułam by stopa się gotowała – w przeciwieństwie do całego mojego ciała, które było mega zagotowane.
Skarpety biegowe, które testowałam są cienkie, oddychające i wygodne- nie obcierają.
I przede wszystkim fajne kolory. Idealne dla kogoś kto lubi bawić się odzieżą, kolorami:)
A na pewno wielkim plusem tych skarpet jest dobra cena.
Skarpety można kupić TU


utworzone przez admin | lip 21, 2014 | Relacje z biegów
Żar, żar, żar… i to nie o górze tu mowa, ale o pogodzie, która dała w kość podczas Run Adventure…ale od początku.
Cała impreza rozpoczęła się w czwartek 17.07.2014 – odbiór pakietów – przepatrzenie map.
Postanowiłam nie zostawać na odprawę, gdyż byłam jakoś dziwnie zmęczona i oczy same się zamykały. Pojechałam zatem spać, by nabrać sił na pierwszy etap 3-dniowego „wyściugu” .
Pobudka o 6:30 – pogoda piękna – i już ciepło.
Szybka kawka (parzonka obowiązkowo przed zawodami), śniadanie i jazda na Zaolzie.
Kilku wariatów już tam było – bo chyba inaczej nie można powiedzieć o ludziach, którzy z własnej woli, przy mega upale biegają sobie 3 dni po górach robiąc tym samym 110 km.
To część wariatów z trasy Trophy – byli jeszcze i wariaci z trasy (ogólna liczba km 80) Challenge.
Taki typ biegu został rozegrany w Polsce pierwszy raz. I mimo, że w tym roku nie było bardzo dużo ludzi ( w tym samym czasie trwał Festiwal Dolnośląski) – to z pewnością na tą imprezę wkrótce przybędą tłumy – dlatego jakoś bardzoe się cieszę, że byłam na tej pierwszej, w sumie kameralnej edycji, gdzie było na prawdę czadowo!!!
I etap – 
Nie brałam wcześniej udziału w takich biegach, nawet nie robiłam nigdy treningu – 2-3 dni po górach z takimi długimi trasami. Ciężko było zacząć, normalnie, czy wolniej – jedno było pewne. Było za gorąco na to, by szaleć (szaleć, jak na moje możliwości, oczywiście).
Postanowiłam wystartować wolno i biec na nie za wysokim tętnie. Po drodze doczepiłam się jak pasożyt do Lucyny i Łukasza – i biegliśmy razem do końca. Było dziwnie – bo nie miałam żadnego kryzysu. Trasa fajna, choć końcówka już mi się dłużyła. Stożek mineliśmy – nawet nie zauważąjąc go:(:( Dopiero tabliczka nieco dalej z informacją, że na Stożek godzina marszu uświadomiła nam ten wlaśnie fakt – Stożek był za nami.
Trasy Trophy I Challenge – rodzielały się w pewnym momencie, by przy końcówce znowu się połączyć.
Gdyby nie jedno oznaczenie na samym początku trasy – przy skręcie w prawo ( nauka na przyszłość przy znakowaniu do Noraftrail) to można powiedzieć, że trasy były świetnie oznaczone. Nie miałam pojęcia gdzie biegnę, a nigdy się nie zgubiłam – to fajne:)
Pierwszy dzień zakończyłam jako 4 z kobiet, co było dla mnie miłą niespodzianką, bo biegłam bardzo spokojnie nie licząc na to, że będę tak wysoko:):)
Po biegu – posłuchałam „trenera” swojego – czyli poszłam spać (przynajmniej próbowałam spać), a pod wieczór na rozruszanie mięśni spacer ( miał być marsz – ale wyszedł spacer). I snu ciąg dlaszy:) Oczywiście jeden browiec na nawodnienie:):)
Etap II
Tu już było ciężej – pobudka o 4:30, wyjazd autokaru na start o godz.6.
Temperatura miała być wyższa niż dzień wcześniej ( gdzie na szczęście było sporo chmur i troszkę wiatru). Trasa rozpoczęła się kilkukilometrowym podejściem na Rajczę – oj nie było łatwo – ale spokojnie powoli w równym tempie wchodziłąm an górę.
Zbiegi wychodziły mi o dziwo dobrze – dużo na nich nadrabiałąm. Mimo, że kostka dalej nie jest stabilna, otejpowałam ją i może to też pomogło, że nic się z nią nie stało.
Było cholernie gorąco i dlatego niezwykle ważna okazała się pomoc na trasie – czyli Laco Sventek z wodą do chłodzenia-

tego brakowało ze strony organizatora- kilka punktów z wodą by się po łepetynie polać, po karku, bo przy takiej pogodzie chłodzenie jest konieczne by nie zejść z udarem słonecznym (świetnie to było zorganizowane na Visegrad Maratonie, gdzie temperatura była podobna, a punkty z wodą do polewania i picia były dość często)

Biegnę, idę

– wyprzedzam innych, inni mnie wyprzedzają… i tak końcówkę miałam dość dobrą – docieram pędem na metę – 5 minut po pierwszej dziewczynie, a 2 minuty po drugiej – czyli całkiem fajnie – to motywuje – nawet bardzo motywuje, w końcu…DOPIERO SIĘ ROZKRĘCAM!!!!:)


Wieczorny scenariusz jak dzień wcześniej. Do tego dochodzi masaż maścią Harrar.
I dużo, dużo snu… wieczorem w sobotę byłam pewna – że niedziala bo sobotnim biegu będzie dla mnie totalnym zgonem – i wychodziłam z założenie – że, głównym celem będzie przeżyć i zakończyć bieg. Tak bylo w sobotę wieczorem, na trasie w niedzielę jednak to podejście się zmieniło:)
Etap III
Jadąc na start usłyszałam w radio, że już od rana temperatura na południowym wchodzie Polski będzie się wahała w okolicach 29-32C…. super… prawie bezchmurnie… czad – a tu trasa najbardziej wyeksponowana, z tylko nielicznymi fragmentami biegu po lesie, gdzie można schować się w cieniu. No to przerażenie miałam jeszcze większe. Tym razem czapeczka z daszkiem obowiązkowo.
Jedyną pozytywną rzeczą na starcie był fakt, że moje mięśnie o dziwo były w lepszym stanie niż w piątek na starcie I etapu – w ogóle nie czułam jakbym miała już w nogach 70 km przebiegnięte w tak ciężkich warunkach pogodowych – super:):)
Biegnę, biegnę – trochę ludzi wyprzedziłam, wyprzedziłam koło 8 km Agnieszkę, która w I i II etapie była na I miejscu – biegnie mi się dobrze. Problem był tylko na kilku kamienistych zbiegach, gdzie niestety w cholerę czasu straciłam, bojąc się o tą marną kostkę, która sobie tam w czasie biegu lekko przeskakiwała( ale nie przekręciła się na szczęście).
Biegnę, biegnę… przede mną nikogo nie ma, za mną nikogo nie ma. Ostatnie 20 km – to 2-3 biegaczy, z którymi się mijałam, głównie pod koniec. Dziwnie tak biec w tej części, gdzie są szybsi. Jakoś tak pusto było – musiałam bardziej skupiac się na tym, by nie zabłądzić, ale wstążki były tak widoczne, że nie dało się ich nie zauważyć 🙂
Od ok 20 km poczułam, że mogę ten etap wygrać, że mam siły, tylko zbiegi kamieniste mogą trochę mi przeszkodzić. Naszczęście nie było ich w 2 części niedzielnego biegu wiele.
Może się wydawać śmieszne, że po prawie 38 km dowala totalnie, prawie zabija płaski kawałek asfaltu – ale tak było. Ostatnie kilometry w górze chłodził rozgrzane ciało lekki wiatr, potem pomagał cień w leskie – a tu ostatni fragment przez mega nagrzany asfalt, który daje cholernie popalić, dobija psychicznie, ale wiedziałam, ze to moja jedyna szansa, że muszę biec, nie mogę iść – bo tylko wtedy uda się to wygrać. Adrenalina była chyba niesamowicie wysoka – bo jakoś się udało, i po 4 godzinach, 29 minutach i 54 sekundach – cholernie szczęśliwa – bo w końcu udało się wygrać taki bieg, i to w takich warunkach – docieram na metę.

Do tego, dzięki sporej przewadze – w klasyfikacji open ( z 3 etapów) – byłam na miejscu 2 wśród kobiet:):) Zajebiście cieszy:)



utworzone przez admin | lip 11, 2014 | Bez kategorii
Biegając na dłuższe dystanse zawsze z plecakiem, na kamizelki biegowe patrzyłam raczej jak na wytwór nieco dziwny. Bo przecież biegnąc muszę mieć dokładnie zapiety pas biodrowy, ktory będzie trzymał plecak, i przede wszystkim – musi być pas biodrowy, który dobrze się trzyma na biodrach, powodując, że plecak nie skacze na plecach.
Tak własnie sobie myślałam. W tamtym roku wystartowałam na Maratonie Gorce z plecakiem/kamizelką Salomona i niestety plecak/kamizelka utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak bieganie z takim czymś wcale nie jest wygodne. Skacze, nie da się dobrze dopasować.
Zdanie zmieniłam w sobotę na Góral Maratonie. Michal, przedstawiciel w Polsce Ultraspire dal mi do przymierzenie kamizelkę Ultraspire Spry. Nie wspomnę już o tym, że kamizelka ma piękny kolor i wygląda rewelacyjnie. Ale po przymierzeniu, pdskokach i krótkim przebiegnięciu postanowiłam ją przetestowac w górach.

Wczoraj pojechałyśmy w góry, planowana trasa 20 km. Ciepło.
Bukłak, który jest częścią wyposażenia plecaka ma 1 litr pojemności. Czyli na taki bieg na 20 km idealnie. Po wmiarę szybkim uregulowaniu ramion kamizelki – założyłam ją i pobiegła.
Kamizelka trzyma się idealnie na plecach – jak jest dobzre zapięta – nie skacze, nie obija się o plecay. Jest bardzo wygodna. Dostęp do bukłaka również bardzo dobry.
Z przodu boczna kiszonka na dodatkowy bidon, może służyć również jako kieszonka na chusteczki, żele itp. Jest ona regulowana – także, jak mocno zaciśniemy nic nie wyleci.
Druga kieszń na przednim ramieniu – zapinana na zamek. Idealna na telefon i dokumenty. Kilka mini kieszonek na pierółki.
Biegnąc nie czuje się w ogóle, że mamy coś na plecach.
Jedyny minus kamizelki – to zapięcie z przodu – póki jest nie wyrobione, nie jest to szybkie rozpinanie. Pewnie po kilku użyciach będzie już lżej.
Generalnie polecam na biegi i górskie i asfalt.
Bukłak – łatwy w napełnianiu wody, i łatwy w myciu – co jest dość ważne.
Ja jestem zachwycona tą kamizelką:):)

Kamizelka Ultraspire Spry dostępna w Norafsport
FIOLETOWA
NIEBIESKA
Najnowsze komentarze