Upalny Bieg Papiernika w Kwidzynie…

Upalny Bieg Papiernika w Kwidzynie…

V Bieg Papiernika….

Droga do Kwidzyna była drogą przez męki…. głownie w tej znienawiodznej (od piątku) przeze mnie Łodzi. Porażka – w piątek przez Łódź jechaliśmy ponad 2 godziny.

 

Ciśnienie mi z nerwów podskoczyło, bo jak wiadomo nerwus jestem nie z tej ziemi…

Ale na szczęście już jak rozłożyliśmy się z namiotem, przygotowaliśmy rzeczy do sprzedaży

humor się poprawił. W piątek w biurze zawodów nie było tłumów, ale coś się działo….

Obok naszego namiotu mieliśmy kolejnych wspaniałych partnerów z Radia Gdańsk, ktorzy promują akcję :Pomorze biega.IMG_3403

 

IP (International Paper) organizator tej imprezy na prawdę się postarał:)

Nie dość że w pakietach startowych były Newlinowe Paski na numery startowe i czapeczka z daszkiem (oczywiście też Newline), to jeszcze na mecie pełny wypas.

Całościowo organizacja rewelacyjna. Ponad 2000 zawodników.

Jedyny minus, to niemiłosierny upał. Powiem szczerze, że jak 2 lata temu na Visegrad Maratonie był upał, to myślałam wtedy, że gorzej (cieplej) być nie może, a jednak może…

Mimo, iż przyjechaliśmy  jako partnerzy biegu wystawiać się, to ja już sporo wcześniej postanowiłam, że wystartuję w tej Dyszce ( moja 4 Dyszka w życiu).

IMG_3429

Myślę, ze gdyby nie ta pogoda i conajmniej 32-33C w cieniu, byłaby szansa na życiówkę.

A, że bieg wystartował o godz 11:15 – to upał był największy.

Pomysł biegu bardzo fajny, gdyż wybiagając ze stadionuw Kwidzynie trasa prowadzi w kierunku fabryki papieru IP. I ok 6 km trasy jest przez fabryę. Dla osób, które bigną pierwszy raz – robi to niesamowite wrażenie. Biegniesz obok wielkich maszyn z trocinami, pojemników z innymi materiałami pomocniczymi i  w środku swoja własna stacja kolejowa. Niesamowite.

Trasa dość szybka, kilka miejsc, gdzie strażacy oblewają wodą zawodników – bezcenne przy tej pogodzie. Niestety niektórzy przeholowali i ich tempo nie było dostosowane do pogody i już od ok 4-5 km zaczęły się akcje służb medycznych. Kilka razy karetki musiały zabierać zawodników do szpitala. Tu mogli walczyć o czas tylko najlepci, najbardziej wytrenowani – niestety niektórzy za bardzo chcieli i nie liczyli się z pogodą.

Ja już po środowym treningu Boot Camp – cos przekręciłam w kolanie i bałam się czy w ogóle się uda wystartować, ale się dało. Wiedziałam też, że nie będę w stanie walczyć o życiówke, bo temperatura  na to nie pozwala.

Bywało ciężko w niektórych momentach – ale udało się 48:07 i 44 miejsce wśród kobiet ( na 543 baby) to  w sumie nie tak źle:)

Mimo, że było gorąco – to gorąca kiełbaska na mecie była zajebiscie smaczna, i pyszny żurek ( Seweryn namawiał, to trzeba było spróbować – pyszne)

A jak wiadomo – zimne piwko po biegu to część regeneracji – to zaczęłam regenerację od razu.

Niestety po biegu kolano było w jeszcze gorszym stanie. Nie było szans zgiąć do końca, a tu za tydzień Chojnik Maraton.Ale nic walka z kolanem trwa teraz ( 2-3 dni bez biegania – chyba) plus maść i okłądy i przejdzie. Już raz tak było – i szybko się poprawiło.

Będzie dobrze.

Jak się uda, to za rok na Papiernika przyjedziemy, może pogoda będzie lepsza na życiówki.

A tymczasem czekam na poprawę kolana, by szybko wyznaczyć trase Noraftrail Ultra.

Strona już prawie gotowa więc i trase trzeba będzie szybko wyznaczyć:)

 

Kilka fot z imprezyIMG_3427 IMG_3423 IMG_3426 IMG_3434

Beskid wyspowy…. fragmentami trasy NORAFTRAIL ULTRA….

Beskid wyspowy…. fragmentami trasy NORAFTRAIL ULTRA….

Oj będzie trasa we wrześniu będzie….. miało być niewinne 42 km lub coś podobnego…. będzie na pewno koło 50 km, a jak się z Jarkiem i Robertem postaramy w niedzielę, to pewnie coś dorzycimy…

Dzisiejsza trasa – tylko fragmentami była trasą Noraftrail Ultra – ale było na prawdę niesamowiecie. Niestety  moje zdolności fotograficzne wczoraj skończyły się w połowie Cracovia Maraton i coś poprzestawiałam w aparacie i dziś foty wyszły tragiczne, ale coś wybiorę.

Początek i meta: TYMBARK. Najpierw pobiegłam sobie czarnym szlakiem na Łopień….

Super trasa – choć według oznakowań była to też trasa rowerowa, nie wiem jak po takiej trasie można jeździć na rowerze – chyba tylko rowerowi samobójcy mogą się na to odważyć.

IMG_3324

IMG_3331

Czarny szlak nie jest najłatwiejszy, ale nie jest też jakiś mega trudny – a ja już od początku miałam problemy z oddychaniem i formą. Możeliwe, że to tygodniowa dawka antybiortku, który wczoraj skończyłam tak sołabił organizm, nie mam pojęcia…ale nic – co mnie nie zabije…Tak sobie potruchtałam do Łopienia – fajna górka….a tuż przed szczytem przepiękna polana i wodok na Mogielicę…. więc nie mogłam tak biec dalej, trzeba było sobie siąść i w ciszy delektować się tym widokiem.

 

IMG_3342

IMG_3344

Z Łopnia (Łopienia – może wkrótce dowiem się jaka jest poprawna odmiana tej nazwy) zielonym szlakiem wystartowałam w stronę Mogielicy.

IMG_3369

Na wieży wodokowej na Mogielicy – ktoś chyba sobie ostatnio urządzał imprezkę – bo została butelka po piwku i jakiś napój… nie łądnie tak zostawiać śmieci:(:(

Poleżałam sobie chwilę na wieży… mała dawka węglowodanów i w stronę Tymbarku żółtym szlakiem. A na szlaku- niespodzianki – 2 razy trzeba było przekraczać strumyk – więc moje nowe butki Alphawoolf miały możliwość ochłodzić się w górskim strumyku:)

IMG_3395

Jednyny minus tego żółtego szlaku jest taki, że spory kawałek prowadzi asfaltem ( tego nie będzie na Noraftrail Ultra).

Na szczęście przed Tymbarkiem ze 2 km biegnie się jeszcze lasem…

Jarek Oleksy – miło było Ciś spotkać przypadkiem w Tymbarku:):)

 

 

Po maratońskie bredzenie jak biegać jeszcze nie można, a szlag Cię trafia…czyli o wszystkim i o niczym

Po maratońskie bredzenie jak biegać jeszcze nie można, a szlag Cię trafia…czyli o wszystkim i o niczym

Tak sobie postanowiłam odpocząć po ostatnim maratonie.

Przy okazji, jak Piter Z Beskid TV (Łukaszem) i Bartkiem przyjechali we wtorek – skorzystałam z tego, że Bartek jest fizjoterapeutą i… dowiedziałam się między innymi, że mam skoliozę, niestabilność kostki w stopie ( to po BUT – gdze na 10 km kostkę skręciłam i od tego momentu jakoś wejść w swoje miejsce nie może), że mam stan zapalny w udach – generalnie: do wymiany:(

Postanowiłam więc wziąć się porządnie za swoje zdrowie i oto jutro idę na nastawianie, masowanie, wstawianie (kostki w swoje miejsce) itp.

Tak sobie we wtorek myślałam, że jak mnie nic po maratonie nie boli – to znaczy, że mam szybką regenerację – a to po prostu znaczyło -że mięśnie były tak spięte – a raczej to coś pomiędzy mięśniami, że dopiero po masażu poczułam, że to początek regeneracji.

Więc siedzę sobie w domu. 4 dzień na antybiotyku – za oknem zawierucha – a mnie po prostu szlag trafia. Już chce biegać:) Chce do lasu, chce na Przehybę…. a tu dupa…. lać ma przez 3 dni.

Cracovię Maraton odpuszczam i bardzo się cieszę z tego powodu. Wystartuje Robert Faron i cała ekipa BBL Kraków – będziemy mocno kibocować i odstresowywać nasza kochaną Rudą:) Pewnie, że da rady:):)

 

A tymczasem wczoraj dotarły do mnie nowe butki Alphawoolf – trailowe – przepiękne. Zresztą sami zobaczcie. Jak na razie – są wygoda na poziomie Newline Westridge, w ktorych teraz biegam ( i ani jeden palec nie był stłuczony, obdarty, otarty  – nic).

W poniedziałek na trasie Noraftrail (Ultra) będęm mogła je przetestować. Mam nadzieję, że się sprawdzą:):)

Te buciki już w Norafsport, a wkrótce także Westridge Newline ( w wersji damskiej i męskiej)

alphawoolf_alpha_2.0_ss14_00_web_w

A to Westridge Newline – wybiera się samemu wkładki do wagi i rodzaju stopy.

Ja ostatnio wkładki pierwszej warstwy wywaliłam – a wkurzały mnie jakoś. Bez tej pierwszej warstwy z wkładką dobraną jest idealnie. Po prostu pantofelki w górach:) Trochę za deliktna ta siateczka z przodu -ale ….taki ich urok:)

1-N1208

III Maraton Roztoczański… I pierwsze pudło w open:):)

III Maraton Roztoczański… I pierwsze pudło w open:):)

Ще не вмерла України і слава, і воля,
Ще нам, браття молодії, усміхнеться доля.
Згинуть наші воріженьки, як роса на сонці.
Запануєм і ми, браття, у своїй сторонці.

 

Te słowa brzmiały mi w głowie przez większą część dzisiejszego biegu…

III Martaon Roztoczański – jak się tu znalazłam, wie tylko Wojtek… bo w sumie, to on mi powiedział o tym biegu. I Bardzo, bardzo cieszyłam się, że tam jadę, i ciesze teraz, że tam byłam:)

Choć wczoraj, gdy przyjechałam do Lubaczowa, myślałam tylko o tym bym dała radę wystartować – krtań boli, kolejna noc nieprzespana przez to, poobdzierane stopy…. gdy ubierałam wczoraj buta na stopę już oklejoną plastrami, przyznam, że bałam się czy w ogóle uda  mi się wystartować. Ale przecież złego diabli nie biorą….

Wystartowaliśmy tuż po 9 z rynku w Lubaczowie. Właśnie na kilka minut przed startem po raz pierwszy dziś zabrzmiały hymny nasz i ukraiński. Dla mnie to było coś bardzo ważnego.

Taki w sumie historyczny bieg. Pierwszy raz przekroczyłam granicę (chociaż w jedną stronę) bez problemu:):) Po drugie w czasie, gdy na wschodzie Ukrainy dzieje się masakra – zachód pragnie pokoju i o tym mówi, a bieg był częścią popierającą te słowa. Ukraińcy oplecieni flagami śpiewali swój hymn… co tu dużo gadać…to nie był zwykły maraton!

Na starcie- trochę zmieniłam taktykę biegu. Plan rozpisany na międzyczasy wrzuciłam do

pasa biodrowego, bo w sumie przy trasie pagórkowatej i szutrowej ten plan by się nie nadawał do niczego. Zapisując się na maraton chciałam walczyć o pudło, ale jak zobaczyłam laski ukraińskie na starcie -które w samych stanikach biegły – stwierdziłam, że będa dawać czadu i nie mam co z nimi rywalizować, ale chciałam walczyć.

I tak sobie zaczęłam spokojnie – tempo ok 5:10 – potem coraz szybicej.

Mijają km, mijam kolejne rywalki – po drodze ludzie   wychodzą z domów i bardzo fajnie kibicują :):)

13 km – już widać granicę – i kurde -przebiegam, a „tamożennik” tylko zapisuje nr startowy.

Coś niesamowitego – tak powinno być zawsze. I jakoś od razu przypomniały mi się wyjazdy na Ukrainę, a było ich starsznie dużo-  ale  za każdym razem staliśmy na granicy, zawsze jakieś problemy….  a tu proszę, po prostu biegniesz i martwisz się o czas.

Część ukraińska maratonu – to pół na pół asfalt i szutr. Generalnie lubie takie drogi, ale jakoś nastawiona bytłam na asfalt i to płaski – więc biegnąc z prędkością 4:45-4:55 min/km – zrozumiałam, że jak jeszcze kilka km tak przebiegnę to padnę przed 30 km.

Na ok 24 km – wolontariusze powiedzieli mi, że jestem 3 babą ( a za mną jedna kobitka ok 200 m) – i wtedy w mojej głowie zawrzało. Powtarzałam sobie – teraz albo nigdy!

Były momenty, gdy już miałam odpuścić, ale przecież dam radę – musze dać radę.

Trochę taki test przed Rzeźnikiem 2015 – test nie na wytrzymałość mięśni a na wytrzymałość psychiki – w końcu musimy zejść poniżej 11 h 😉

I tak od ok 24 km biegałam z jdnym kolegą – którego imienia niestety nie pamiętam, ale wspieraliśmy się prawie do końca.

37 km – widzę Łukasza Mikulskiego- ale mnie to zmotywowało. Łukasz widząc mnie – też się zmotywował i ruszył pędem….

40 km – prawie umieram, ale widze, że moja rywalka zjawiała się na horyzoncie … i w tym momencie opuściłam mojego partnera biegoego i zebralam calą moją moc, a raczej jej resztki i przyspieszyłam, choć w głowie obliczałam sobie,  że przecież jak jest ok 200-300 m za mną, to raczej marne szanse by na 1,5 km to nadrobiła na końcówce, która wcale łatwa nie była. Ale wrzuciłam piąty bieg i tak dobiegłam do mety….

A na mecie piękne przywiatnie – jakieś „divchatka” podchodza i się pytają czy chcę masaż prysznic, czy kwas….(prawie jak:” żurek, barszcz, herbata, wino grzane?” – oferowane  na Maratonie Bieszczadzkim przez Marka B:))

Za metą piwka nie było – ale był kwas – więd 3 kubiki wypiłam szybciutko i poszłam na masaż:) Niestety Pani robiła masaż a nie jakiś sympatyczny Pan, ale ….

Dekoracja – to własnie ten moment, gdy najbradziej się wzruszyłam.

20140511_133426

 

Ukraina w moim życiu znaczy wiele – moi przyjaciele Ukraińcy – są ważni dla mnie…

Przy dekoracji hymn  Ukrainy zabrzmiał 3 razy… na chilę róciłąm na studia, pote, znowu na Krym z Kiką i Romcią, potem szkoła ukrainistyki w Kijowie …

20140511_133259Faktycznie można nie powstrzymywać łez w takim momencie – ale jak stałam na pudle i patrzyłam na tych ludzi, którzy na prawdę chcą spokoju i wolności, którzy walczą o swój naród …. mrugałam oczami by się nie pobeczeć, bo uznałam, że łzy w tym momencie  – to wcale nie jest dobre. Ale przeżycia niesamowiete.

Jedno wiem – wracam tam za rok:)

 

20140511_133501

20140511_133050

 

 

Perun Skymarathon…mój pierwszy bieg, gdy ściana była już na 1 km… i było ich kilka – prawie pionowych

Perun Skymarathon…mój pierwszy bieg, gdy ściana była już na 1 km… i było ich kilka – prawie pionowych

Perun…brzmi bardzo mitologicznie… mistycznie…

logo Perun barva

Sobotni wyjazd na maraton (Mistrzostwa Czech w biegach górskich) od początku był z wtopami, i ledo co zdążyliśmy z Lacą na rejestrację – ale się udało.

Pogoda…fatalna: zimno, mżawka – generalnie odniechciało mi się startu.

I tak na prawdę na starcie byłam tylko dzięki Ewie Majer, która stwierdziła bym potraktowała to treningowo. I  takie podejcie miałam przez cały bieg (biego/marszo/doczołgiwanie się)

Start został o kilkanaście minut przesynięty…. standardowe odliczanie i ruszamy.

Wystartowałam sobie spokojnie w środku stawki. I zaczął się podbieg… najpierw spokojny by po kilkuset metrach przed naszymi oczami mogła wyłonić się prawdziwa „ściana” – czyli trasa wyciągu narciarskiego.

SZCZĘŚLIWI CI CO KIJKI MIELI!!!! Podejscie ok 2 km – kto wbiegł dla tego pełny szacun.

 

10269530_10202434429276209_5712326262085169295_n

Połowę tego podbiegu „wytruchtałam” spokojnie, wolno, ale niestety mieśnie jeszcze nie tak mocny by starać się o więcej.

Zbiegi śliskie – na pierwszym błotnym zbiegu przy strumyku  – pierwsza gleba zaliczona.

Chciałam ominąć kamienie i przeskoczyć przez strumyk po liściach… ale pod liściami była galąź i wjechałąm do strumienia. Ciężko było wtsać ale koledzy biegnący obok pomogli, za co im dziękuję bardzo:) Upadek bolał, ale adrenalinka była…

Kolejne podbiegi/podejścia  troszkę łatwiejsze – do 14 km – gdzie trzeba było wbiec/podejsć pod kolejny odcinek innej trasy narciarskiej ( od wczoraj lubię ośle łączki – są przynajmniej łągodne). Masakra, hardcore…. generalnie mam dość.

Ale w mojej głowie myśli wariują… – przecież mnie to nie zabije = wzmocni = lepszy trening do przyszłorocznego Rzeźnika. Walczę – nie o pozycję, a o  to by się nie poddawać.

Od 7 km nie wyprzedziła mnie żadna dziewczyna – co jest fajne, za to ja wzięłam 4.:):)

30km – ostatnia góra… jakoś się wtaczam na nią, ale wolno. Padający deszcz strasznie wychładza ciało. Nie byłam już  w stanie zginać palcami. Ubrałam rękawiczki – co też nie było łatwe, bo palce się już nie zginały.

Na podejściu padł mi zegarek – więc nie wiem ile jeszcze, jaki czas…. nic nie wiem….

Zbieg – ostatni zbieg ….niby fajnie, ale mięśnie już nie trzymają ciała…. czterogłowy w stanie krytycznym…. i jest poślizg na samym dole i kolejny raz błotko zaliczone.

Ale nic wstaję – jeszcze 6 km i będzie to wymarzone piwo….piwo…. marzę tylko o tym i czymś do jedzenia i spanie…

Ale te 6 km podbiegu to jak 20 km. W głowie już szumi – dasz radę, ale ja nie daję rady…

Minęło mnie kilka osób, ale inni też już umierają na ostatnim podbiegu.

I jest-  tabliczka – 1,5 km do Javorowej Chaty – zbawienie, blisko…. tylko że w tych warunkach – to cholernie daleko, wieje bardzo, organizm wychłodzony.

Resztki sił – i idziemy z kolegą co też już nie może…

Po drodze wyprzedziłam jeszcze jedną dziewczynę…. i meta, która wyłania się z mgły.

Upragniona meta od 20 km:)

A w środku ciepełko, piwko i jedzonko….

I wydawałoby się – prawie raj….ale po przebraniu, najedzeniu – trzeba zejść do auta – 2 km po stoku – gdzie wbiegaliśmy na początku….porażka…

Organizacyjnie – Perun bardzo fajnie wypadł. Trasa super oznakowana.

Ale trasa cholernie ciężka – zresztą jak ktoś chce to poniżej profil trasy.

Dla mnie wszyscy co ukończyli ten bieg w limicie (8,5h) – to na prawdę wielcy ludzie:)

new-profile

Jedno co mnie wkurzyło- to faceci, którzy nie umieją używać kijków. Zbiegający po ścieżkach i drogach środkiem z wymachującymi kiljkami, i nie ominiesz ich obok, bo a nuż Cię tym kijkiem zahaczy. Porażka  – chcesz gocia ominąć na zbiegu, bo tu akurat biegło mi się fajnie, a tu taki cwaniaczke z kijkami po pokach Ci drogę zgradzają….oj byłam tam zła w niektórych momentach, ale wstrzymałam się by paru takim cwaniaczkom nie puścić komentarza. Może  kiedyś się nauczą, że nie trzeba z kijków robić pługu i trzymać je pod skosem by inni się z łatwością wbili.

Foto (z FB Perun Maratonu – Marcin Kamiński)