Dalmacija Ultra Trail – nie ma że boli… walka trwa…
Po nieudanym starcie nad Balatonem musiałam znaleźć dla siebie coś fajnego – coś co zrekompensuje UltraBalaton.
I tak pojawiła się Dalmacija Ultra Trail. Pojawiła się nie przypadkiem – bo podczas biegu 100miles of Istria, gdzie nie biegłam, a byłam kibicem chłopaków.
165 km po górach – ja nie dam rady? Z takim właśnie podejściem postanowiłam zapisać się na najdłuższy z dystansów.
Trasa biegu miała mieć prawie 6000 metrów przewyższenia w górę, co oznaczało, że będzie łatwiej niż na 3 dniowym treningu na trasie Ultra Trail Małopolska… tak myślałam…
14 godzinna podróż do przepięknego miasteczka Omis, w którym mieliśmy start i metę była trochę męcząca, ale po krótkiej przerwie i rozpakowaniu rzeczy zebraliśmy siły i ruszyliśmy do biura zawodów odebrać pakiety.
A w pakiecie oprócz koszulki Regatta – plecak i bandanka z trasą. Do tego jakieś próbki czegoś dziwnego – snacki jakby brokuł wysuszonych – w sumie całkiem to dobre – ale nie do określenia co to właściwie jest:)
Podczas odbierania pakietu każdy z zawodników musiał pokazać obowiązkowe wyposażenie – głownie chodziło o czołówkę i zapasowe baterie oraz o „mini apteczkę”.
Jarając si e swoją wypasioną czołówką Petzl Nao – stwierdziłam, że komplet baterii i naładowany power bank – w zupełności wystarczą…ale o tym później.
Wieczór to leniwe łażenie po miasteczku i „nawadnianie” najlepszym z izotoników – wino+ piwo = petarda na biegu.
Start naszego dystansu odbył sie o 13 w piatek – w sobotę startowała jeszcze Ewelina z Sebastianem na trasie 60 km – dla Eweliny był to debiut na trasie ultra – więc mega gratulacje:)
Miejsce startu to przepiękna stara części miejscowości Omis. Atmosfera niepowtarzalna… i trochę znajomych biegaczy z Polski na naszym starcie – miło :):):)
Start bardzo spokojny. To miał być mój najdłuższy dystans, jaki do tej pory przebiegłam w dodatku po terenie, po jakim jeszcze nie biegłam – cel: spokój Cie uratuje.
Na początku trasy przywitała nas mżawka, która po jakimś czasie zmieniła się w lekki deszcz, który przy temperaturze +20C był jak zbawienie.
Piękna chorwacka przyroda: z lewej strony morze – z prawej góry… a pod nogami coraz więcej skał – skałek – fragmentów skał…
Biegliśmy razem z Piotrkiem. Pierwsze kilometry ja biegłam bardzo wolno – nie lubię początków i wiem, że jak to źle rozegram mety nie zobaczę. Więc powoli się rozkręcałam…na 41 km jak przystało na prawdziwych biegaczy ultra zapodaliśmy w schronisku zimne piwko – co dla tamtejszej ekipy chyba było lekkim zdziwieniem.
Mocne ostre podejście pod górę – i asfaltowy zbieg…do mocnego zbiegu z ostrymi kamieniami. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że będę mówić, że marzyłam o tym by był asfalt – tak wtedy marzyłam o asfalcie. I na wielu odcinkach DUT te marzenia wracały. Błagałam o asfalt – zwłaszcza w drugiej części biegu.
Trochę rosy w nocy – i zaczyna się… stopy. Od ok 60 km pomimo regularnego smarowania kremem, i „impregnacji” stopy – coś się zaczyna dziać – i najgorsze to to, że „to coś” cholernie bolało. I bolało z każdym kilometrem bardziej.
Piątkowy wieczór – to niesamowite przeżycia na trasie – gdzie kibicujące dzieciaki i rodzinki przygotowały dla biegaczy punkty z wodą, izotonikami i mandarynkami – to było coś pięknego.:)
Od punktu Klis do punktu Stino – było zaledwie 16 km – ale to jedne z najcięższych 16 km na tej trasie. Ciężki technicznie podbieg i jeszcze cięższy zbieg – a raczej zejście wraz ze zjazdem. Niemniej jednak pięknie – choć nic nie widać. Ze Stino mkniemy do Gaty – zaczynają się akcje z czołówką. Zachwycona tym pięknym światłem Petzla – nie pomyślałam o tym, że to najmocniejsze światło – nie jest tym co najdłużej wytrzymuje – baba…
Ale przecież ja mam baterie… i power banka… zajebiście – tylko baerie wysiadły po niecałych 2 godzinach – a power bank zaczął powoli ładować – czyli na zbiegu z Stino do Gaty leciałam na oparach baterii – a z Gaty…. z latarką, która na szczęście wziął dodatkowo Piotr. W Gatcie był przepak – więc szybko przebrałam skarpety i buty – bo jz czułam, że odparzone podbicia będą wielkim kłopotem. I chyba błędem było, że nie zostawiłam jednak swoich merrelli – tylko przebrałam na starsze buty (ciut mniejsze a przy spuchniętej nodze- trochę jednak mogłyby być większe).
Latarka w ręce jednej – kijki w drugiej – nogi bol – a wiem (ak się udało),że wtedy byłam druga z kobiet… na krótko jednak.
Ból stóp doskwierał również Piotrowi – więc dwie kaleki wspierały się dzielnie.
Na początku chciałam walczyć o to 2 miejsce – ale wiedziałam, że to ciężka sprawa… gdy 4 zawodniczka jednak przybliżała się znowu do mnie – stwierdziłam – że choćbym kwiczała z bólu – nie dam się! A kwiczałam… całe 100 km.
Poranek sobotni -to był dla nas jakiś 110 km. Coraz więcej skał pod stopami – a może my już to tylko czuliśmy.
Piękny wschód słońca – bezchmurne niebo…. piękne widoki… cudownie – tylko do cholery czemu te nasze stopy tak bolą. Do bólu stóp doszedł ból brzucha – i generalnie przełożyło się to na braki kaloryczne ( na szczęście mam sporo zapasów po bokach 😉 ). Woda i cola- to jedyne co mogłam pić tam gdzie nie było herbaty. Ale wtedy zaryzykowałam i kupiliśmy litrowy jogurt naturalny – i to było to… zbawienie. Ożyłam – przyspieszyliśmy i była walka – walka do końca. Walka o 3 miejsce wśród kobiet.
4 kobieta siedziała mi na ogonie – niby godzina różnicy – ale ona się zmniejszała – i wtedy postanowiłam, że dam czadu i mimo, że ból jest wielki – nie dam się…
Jednak wielkie zdziwienie było – gdy ta 4 kobitka na dystansie 11 km, gdzie biegliśmy za trasą nie zbaczając z niej (początek dość łatwy- ale druga część niebezpieczna i ciężka) nadrobiła o dziwo do nas 50 min – co przy czasach jej z innych punktów można mieć DUŻE WĄTPLIWOŚCI – czy biegła trasa czy drogą szybkiego ruchu – stąd ta szybkość. Generalnie to przyspieszenie jej – było ni z gruchy ni z pietruchy. My włączyliśmy turbo doładowanie w bardzo mocnym i już bez światła podejściu na zamek – co prawie skończyło się moim turbo zejściem świadomości i ciała tuż przed zamkiem. Taki szybki pęd/ chód w górę niestety doprowadził do szybkiego wzrostu ciśnienia a przy zmęczonym ciele… było generalnie kipesko – zawroty głowy – przyduszenie. Do tego wymioty… czytaj tragicznie.
Prawdziwa walka zaczęła się na 160 km. I była walka ciała ze świadomością. Ale nie dałam się.
Weszłam na zamek i powoli – by się nie zabić – a można było – zbiegłam do mety – gdzie czekała Ewelina, Sebastian i Jace z aparatem:)
Po drodze do mety pękł duży pęcherz na stopie co dodało bólu… ale przecież to już meta…
I udało się:)
Pudło dla kilku naszych zawodników – GRATULACJE: Pigmej, Ania, Łukasz, Emilia:)
Wnioski na przyszłość przy biegu gdzie jest jakakolwiek szansa na bieg drugą noc:
- czołówka + 2 zapasy baterii + power bank
- czołówka zamienna na przepak + 2 zapasy baterii
- termos z herbata miętową na przepak – mały termos 0,5 l do plecaka
- zrobić coś ze stopami – ale jeszcze nie wiem co…
- próbować jeść – nawet jak się nie chce…
Generalnie Dalmacija Ultra Trail 2017 – czeka. Trzeba będzie poprawić czas.
Wiedząc jak wygląda trasa i podłoże, można będzie się bardziej przygotować do biegu.
Odzież i akcesoria biegowe ze sklepu NORAFSPORT
Koszulka i spodenki firmy – THONI MARA – doskonale sprawdziły sie podczas biegu nie ocierając i nie przeszkadzając w biegu
#bieganie #biegi #biegigórskie #dalmacijaultratrail
Foto: Jacek Deneka/ Ewelina Kurzeja
I edycja biegów z serii Dalmacija Ultra Trail odbyła się w ostatni weekend 21-23.10.2016.
Najnowsze komentarze