Forma z natury…czyli buraczany naturalny doping.

Forma z natury…czyli buraczany naturalny doping.

O właściwościach buraka słyszałam już od dawna.
Robert przekonywał mnie tyle razy, że burak dla biegacza, a szczególnie dla ultrasa to idealna rzecz. Namawiał na robienie soków buraczano-marchwiowych.
W tamtym roku przed Mardułą wypiłam trochę „Robertowych” przetworów i były całkiem niezłe.
Zabierałam się od tamtej pory do regularnego picia soku z buraków, ale nie mając sokowirówki i możliwości przetrzymywania większej ilosci buraków sporadycznie piłam soki buraczane ze sklepu.
Nieby świeże – ale to nie było to…

Na Zimowym Maratonie Bieszczadzkim spróbowałąm świetnie zrobionego soku. Darek tym sokiem uratował mi życie. I postanowiłam spróbować.
Dostałam ulotke przeczytałam na stronie…
http://www.formaznatury.pl/

Napisałam i są:):)
IMG_5824

Codziennie po jednej szklance. Nie otwarte mogą siedzieć w lodówce 4 miesiące.
Kupiłam od razu większa ilość by nie było – że się nie chce iść do sklepu, czy może rnie wycisnąć.
Postanowienie – regularnie pić po szklance. A sok naprawdę świetnie smakuje.

Generlanie – będzie moc.

Polecam www.formaznatury. pl – po pierwsze miła obsługa, po drugie szyba wysyłka. Po trzecie i najważniejsze przepyszny sok!!! WARTO!!!!

IMG_5826

IMG_5825

I trening biegowy OTK Rzeźnik i Norafsport….22.11.2014

I trening biegowy OTK Rzeźnik i Norafsport….22.11.2014

Wczoraj 22.1.2014 odbył się wspólny trening biegowy OTK Rzeźnik i Norafsport.

Celem treningu oprócz oczywiście aspektu towarzyskiego jest wspólne bieganie po górach, pagórkach. Mimo, że w naszej grupie byli zawodnicy od super szybkich (Dominika Wiśniewska-Ulfik) do początkujących – udało nam się pobiegać- w kilku grupach, lub niektórzy pojedynczo – ale było miło.

Wystartowaliśmy tuż po godz. 10 z pod wyciągu na Czantorię:
IMG_0806

Czerwonym szlakiem do góry pod wyciąg – 1,5 km – może mniej ale na sam początek dało w kość.
Większość szła – tylko hardkorzy biegli:)

IMG_0815

IMG_0809

IMG_0810

Od górnej stacji wyciągu w kirunku szczytu Czantori zrobiło się przepięknie. Widok zapierał dech w piersiach – więc zamiast biec – musiałam co chwile się zatrzymywać i fotografowac.
Przepiękne mistyczne miejsce – połączenie jesieni i zimy – ciepłe barwy i lodowe zimowe zmrożenie – coś niesamowitego.
IMG_0839

IMG_0838

IMG_0830

IMG_0831

Kolejnym naszym punktem był Stożek – ale wcześniej zatrzymaliśmy się w schronisku przy górnej stacji w Soszowie – aby poczekać na tych, co troszkę wolniej biegi.
Fajnie zachowali się wszyscy – i za to Wam dziękuję:)
Myślę, że Ci początkujący swą przygodę w górach nie poczuli się odtrąceni, a Ci co biegli szybciej nie zamarzli na zewnątrz:) Tak się rodzi integracja:)

Tuż przed schroniskiem na Stożku nagle słyszę… OTK Rzeźnik? Ja mówię i do tego Norafsport.
Po czym jeden Pan mówi, że to on jest tym znanym trenerem Klausem:)
To tak niby przypadkiem -a tak naprawdę sprawdzał czy faktycznie trening zrobiony;)

IMG_0877

Troszkę ciepłej herbaty w schronisku i powrót… zimno na zewnatrz – więc trzeba było szybciej biec – tym razem większa grupka już biegła razem – fajnie:)
A widoki mieliśmy cudowne:)
IMG_0873

IMG_0907

IMG_0901

IMG_0883

Mam nadzieję, że części z Was się podobało i że już za 2 tygodnie przybędziecie na spotkanie z nami w Mszanie Dolnej – Biegniemy na Ćwilin, Śnieżnicę i Lubogośzcz:)

https://www.facebook.com/pages/Treningi-Biegowe-OTK-Rze%C5%BAnik-i-Norafsport/724470790961801

🙂

Początek sezonu…nowy plan treningowy…choroba…Beskidy Maraton…

Początek sezonu…nowy plan treningowy…choroba…Beskidy Maraton…

3 Listopada – rozpoczęcie nowego sezonu, rozpoczęcie nowego planu treningowego – cel: Rzeźnik 2015 mocno!!!:)
Plan treningowy póki co nie zbyt brutalny, niemniej jednak będąc w stanie przeziębienia/choroby, najprostsze zadania wydają sie ciężkie do zrealizowanie.
Bieganie OBW 1 – w wolnym tepmie przy cholernie bolącym gardle – ciężka praca.
Siłownia i wysiłek dodatkowy – totalne dowalenie organzimu.

Czy trenowanie podczas choroby to głupota? Długo o tym myślałam.
Mimo to, postanowiłam jednak łagodniej, spokojniej ale wykonać treningi z planu.

Tak samo zastanawiałam się nad startem w Beskidy Maraton. Ostatnia część Eurocup Beskidy.
Tu już jest start, czyli nie biegnie się dla przebiegnięcia truchtem, a jednak więcej energii trzeba dorzucić by jakoś ukończyć z dobrym czasem. Prognoza pogody nie była łaska: deszcz i mżawka.

Wahałam się czy wystartowac – bo biec 4-5 godzin w deszczu, mżawce przy temperaturze 5-8C w czasie przeziębienia, może się skończyć w szpitalu. Ale… było to ale…, że może jednak nic mi nie będzie, że ubiorę się odpowiednio. Ale jak tu się ubrać odpowiednio gdy leje i mży cały czas? ciężkie zadanie.

Generalnie mimo, że nie byłam do końca przekonana czy dobrze robię i wiedziałam, że nie będzie na tyle sił by powalczyć o jakiś dobry wynik – postanowiłam wystartować.
Początek w miarę ok, biegło się dobrze, choć tempo nie było zabójcze.
Mimo, że biegałm spokojnie – oddychało mi się niespokojnie i „harczenie” podczas oddechu jednak przeszkadzało.

Podejscie na Skrzyczne pozbawiło mnie całkowicie energii…(trochę piwkiem podratował mnie Sebastian Dudek i chwała mu za to – napój gazowany w tym momencie czy to piwo czy kola – to zbawienie) wszyscy mnie zaczęli wyprzedzać, wszyscy…dopiero na zbiegu zaczęłam coś nadrabiać, ale z tym oddechem ciężkim – nie mogłam biec szybciej, nie mogłam po prostu szybciej oddychać. Niemniej jednak trochę ożywił mnie ten zbieg. Fragment od końcówki zbiegu ze Skrzycznego do podejścia na Matyskę – nie należy do przyjemnych, ale chyba lżej mi to przyszło niż 2 lata temu:)
Matyska – w sumie nawet nie było tak źle…trochę biegu, trochę podejścia – jedno trzymało mnie przy życiu… to co zawsze…. gazowany napój… piwko na mecie:)
Ostatnnie 1,5 km….a tu…niespodzianka błotna.
Biegacze, którzy tam stracili trochę czasu wkurwiali się niemiłosiernie – ja byłam zadowolona, mi się podobało. Lubię błoto – lubię zjeżdżać na błocie – lubię te poślizgi:) Zajebiscie – chyba najfajniejszy moment całego biegu:)
Tam właśnie wyprzedziłam zbiegając po tym błocie 3 dziewczyny. Oczywiście pojechałam po tym błotku – ale było miękko.
Co mnie dowaliło… meta. 2 lata temu – meta była w domu kultury. I tak myślałam, że będzie i tym razem.
A tu niemiła niespodzianka – jesteś nastawiony, że to już koniec – wiesz, że przebiegając mostek zaraz wbiegniesz na metę, a tu Baca sobie urządził zmianę trasy i podbieg – lekki bo lekki – ale na koniec już zabijający – pod szkołę i ominięcie szkoło. Masakra. Tam miałam kryzys.
Niemniej jednak wiedziałam, że to już koniec – że jednak jakoś dałam radę.
Czas niestety nienajlepszy – po 4: 35 z hakiem… ale w sumie biorąc pod uwagę stan w jakim wystartowałam – można by to jakoś wytłumaczyć – ale w mojej głowie cały czas pojawiała się myśl – że totalnie to zawaliłam. Totalnie:(
Myślę, że jestem w stanie tam zrobić 4:15 i będę tam startować dopóki nie osiągnę tego wyniku:)

10801533_598524983609282_7720684779563831248_n

A Robert… znowu wygrał… niesamowity:)

Maraton Beskidy: idealnie przygotowany, częste punkty z piciem – miła atmosfera:)
Warto tu przyjechać:)

Asfaltowi lansiarz….fuj…

Nie będę tu pisać o tym jak fajnie wypadł I Półmaraton Gliwicki – bo wypadł według mnie genialnie. Organizacja świetna, oznakowanie rewelacyjne, pogoda cudowan…

Ale dziś nie o tym mowa… może się części ludzi narażę pisząc te słowa – ale wczoraj i przedwczoraj puściły mi nerwy… mi i nie tylko mi.

Kiedyś uważałam biegaczy za miłych, sympatycznych ludzi, dla których bieganie to część życia, ale część przyjemna życia, hobby, towarzystwo. Generalnie zawsze dla mnie bieg, bieganie z ludźmi było czymś miłym…było…

Na Półmaratonie Gliwickim byłam świadkiem tylu chamskich sytuacji stworzonych przez „asfaltowców”, że byłam w szoku.

Bieganie = lansowanie. Lansowanie niestety w negatywnym znaczeniu. Ja biegacz „asfaltowiec” – wszystko mi się należy, ma być wtedy kiedy ja chcę – przyjdę to ma być…

Delikatne opóźnienie otwarcia biura zawodów – a tu ekipa dobrze ubarnych biegowo „PANÓW” zaczyna jakieś kretyńskie tekściki do nas, ludzi z biura zawodów… te głupkowate tekściki po kilku minutach przeradzają się w chamskie i już głośne teksty… w końcu zaczynają się bezczelne słowa krytyki…
Teksty – zaraz was obsmarujemy na Facebooku…
Ludzie – do kogo to?

Pan – wielki prawnik… z takimi głupimi i bezczelnymi tekstami… bo nie został uznany w klasyfikacji – zamiast normalnie pogadać, wyjaśnić jak człowiek z człowiekiem… pisze oficjalną skargę prosząc o podpisanie odebrania… ŻENADA!!! Jeszcze, żeby miał dobry czas…

A co jest najlepsze – prawie wszyscy „asfaltowi cwaniacy” to faceci.

Szkoda, że żaden z tym „ąę asfaltowych palantów” nie był ani razu wolontariuszem, ani razu nie pomagał w organizacji – nie mówiąc już o samej organizacji.
Szkoda, że nie wiedzą – że nie wszystko zależy od organizatora -jak choćby pomiar czasu.

A już największy problem mają cwaniacy, co przyszli prawie po zamknięciu biura zawodów i mieli pretensje, że nie zostali sklasyfikowani w jakiejś kategorii, której nie zanzaczyli na stronie, a zaznaczyli na oświadczeniu tuż przed startem…
Nie wiem czy wiedzą Ci „ąę”, że obsługa pomiaru czasu – to też ludzie a nie roboty, kótre po i tak już zamknięciu biura zawodów zgodzili się wpisać tych spóźnialskich na listy.

Szczęście moje, że kończę z biagami ulicznymi i tą chołotą, ale przykro mi, że przez kilku takich palantów polały się łzy – łzy ludzi, którzy przez kilka dni zapierdalali jak woły, by ten bieg się odbył. Bo to nie była lekka i bezstresowa praca…

Chcę tu tylko powiedzieć, że nie mówię o wszystkich biegaczach asfaltowych, bo część jest świetna i kochana – ale niestety z moich obserwacji wynika, że coraz więcej „lansiarzy” jest niestety na „asfalcie”:(

Oby się w porę opamietali, zanim zniechcą organizatorów do jakiejkolwiek organizacji czegokolwiek.

Gerlach… czyli moja pierwsza konkretna wyprawa z liną w Tatry:)

Gerlach… czyli moja pierwsza konkretna wyprawa z liną w Tatry:)

17.09.2014 – 1:30 ….pustki na ulicach Krakowa.
Wyjeżdżam w stronę Zakopca. Droga prawie pusta. Na to by nie zasnąć w samochodzie wrzuciłam ostatnią płytkę Delight ( w sumie to cholernie szkoda, że się zespół rozpadł – bo grali rewelacyjnie).

Poszaleć na drodze nie mogłam – bo mgła była tak cholerna, że 40-50 km na godzinę to maks.
W okolicy Tatr pogoda się troszkę poprawiła – a już przy naszym parkingu mgły nie moglismy dostrzeć, za to widać było przepiękne niebo z gwiazdami – co wskazywało na to, że poranek będzie bezchmurny.

Wyruszyliśmy z Lacą i Adą ok 6 rano spod Slezskiego domu, gdzie dostaliśmy się nielegalnie (szczegółów nie bedę zdradzać -ale generalnie jest tam zakaz wjazdu).
Początkowo dość chłodno było – więc czapka i rękawiczka jak najbardziej się sprzydały.
IMG_4075

IMG_4076

Na Gerlach nie ma wyznaczonego szlaku i wejscie tam jest możliwe tylko z przewodnikiem.
A z racji tego, że przecież jestem „członkiem klubu wysokogórskiego w Czadcy na Słowacji ;), to wejscie takie było możliwe:)
Laco znał dobrze drogę, wiec nie było problemu.
Już prawie od początku trasy zaczyna się hardcorowe podejście, by w końcu po ok 30 minutach drogi zaczęła się wspinaczka naprzemian z trochę leżejszym (ale wcale nie łatwym technicznie) podejściem.
IMG_4121

Już na wstępie ubieramy uprząż i kask. Na poczatku postanawiamy jednak się nie przypinać.
Nogi idą sprawnie, nie czuję zmęczenia ostatnim bieganiem – ale czuję przypływ siły. Coś dziwnego, bo nawet czterogłowy mnie nie bolał. Czułam się jak młody bóg. Do momentu, kiedy odezwałą się moja głowa. I tu zaczyna się kolejna bajka- niby doświadczona biegaczka, która zdaje sobie sprawę z tego, że jak się człowiek poci, to płyny trzeba uzupełniać tym bardziej na wysokości, gdzie ciśnienie w ciele idzie w górę, a ja co? wypiłam kilka łyków wody przez całą drogę w górę – kilka!!! To było stanowczo za mało. Mózg mi tykał jak bomba.
Gdy wyszliśmy na Čertova veža (2565 m)zobaczyłam, że to tylko początek naszego podejscia. Dalej już totalna improwizacja. Zero ścieżki – same skały – ostro. Włączył mi się lęk. Jden nieuważy ruch, jeden zły ruch… i po Tobie. Mega skupienie przy każdym kroku.
W kilku miejscach nie mogłyśmy sobie z Adą poradzić i laco musiał nas po linie puszczać – i tu pomocne były dawne wypady na ściankę:)

Na szczyt weszliśmy od drugiej strony niż na obrazku
569789
1 – Čertova veža (2565 m), 2 – Kotlový štít (2601 m), 3 – Gerlachovská veža (2642 m), 4 – Gerlachovský štít (2655 m), 5 – Zadný Gerlach (2630 m), 6 – Lavinový štít (2606 m), 7 – Veľká Litvorová veža (2581 m), 8 – Malá Litvorová veža (2547 m), 9 – Lučivianska veža (2492 m), 10 – Litvorový štít (2423 m), 11 – Velický štít (2318 m), 12 – Zlobivá (2426 m), 13 – Rumanov štít (2428 m), 14 – Dračí štít (2523 m), 15 – Vysoká (2547 m), 16 – Ťažký štít (2500 m), 17 – Ganek (2462 m), 18 – Rysy (2503 m) and 19 – Malé Rysy (2430 m).

I w końcu się udało….
IMG_4188

Gerlach był nasz. Piwko na szczycie – bezcenne…

Gerlach – najwyższy szczyt Tatr – zdobyty!!!:)
IMG_4185

Byłoby super – gdyby na tym się skończyło….ale droga w dół, to nie zawsze dróżka usłana różami, nawet jakby czasem były kolce byłoby miło…bo te skały z kamieniami…
Był lęk, lęk, że zjadę w dół, że skała, której się właśnie trzymałam odpadnie – ale nie ma wyjścia – jak się wyszło to trzeba zejść.
Długo schodziliśmy – nie czułam bólu mięśni, ale czułam, że kazdy krok, któ¶emu towarzyszy niezbyt delikatne położenie stopy na skałach – to jak młotek w moją głowę.
A bomba tykała tam mocniej… coraz mocniej… i nikt nie miał niebieskiej tabletki (po raz kolejny w tym dniu pokazałam głupotę – wiedząc, że zawsze na takie wyprawy ketonal – to podstawa, to jak woda, przynajmniej w moim wypadku).
Dopiero kawa w Slezskym domu i tabletka zjedzona tam- ulżyły mojej łepetynie.

Gdy już przestała mnie głowa boleć – ożyłam. Było lepiej, milej…

Gerlach – nie jest taką ot sobie górką. Gerlach – nie jest Rysami. Gerlach nie jest górą, na którą można wchodzić nieprzygotowanym nie tylko fizycznie ale i sprzętowo. Bez kasku, liny i uprzęży – nie masz tam po co iść. Oczywiście można „hardkorzyć”- ale to juz tylko dla głupków. Gerlach nie jest łagodny… wejści na niego – to pikuś, tu się cieszysz jak zejdziesz. Gerlach – zmienny jest. Gerlach – daje radość jak jesteś na szczycie, daje moc… Gerlach…

A tak poza tym – to testowałam odzież Newline w trochę innym „środowisku” i w sumie mogę z czystym sercem polcić spodnie biegowe Newline Icoinic Protect Tights – spisały się niesamowicie. Na nie w górnej części nałożyłam Base Pants, które chronią pzred wiatrem – i zestaw idealny. Koszulka Iconic z długim rękawem – jako pierwsza warstwa. Na nią ciepły polar. Czapka oczywiscie Newline..
Czyli odzież biegowa Newline jest uniwersalna – nie tlko biegowa:):)

Deszcz, deszcz, deszcz…jakże miło…

Deszcz, deszcz, deszcz…jakże miło…

Pogoda nie zachęca dziś do biegania – mżawka na przemian z deszczem, ale postanowiłam po kilku dniach relaksu po biegiu 66 km w końcu wyjść pobiegać, pobiegać to może za dużo powiedziane.

Postanowiłam potruchtać, dotlenić mięśnie.

Uwielbiam mżawkę, tą prawie mroczną atmosferę – ten poranny czas, gdzie wszyscy w pracy są a nad Wisłą panuje spokój i brak ruchu… uwielbiam zapach deszczu i kwiatów zmieszany…

Dawno nie czułam takiej chęci biegania jak dziś – i przypomniała mi się nasza wyprawa kiedyś z Młodym przed moją operacją kolana na Przehybę – w mżawce, deszczu i w totalnej mgle.

IMG_5718

IMG_5727

IMG_5731