Bieszczady…zaczęło się od mojego pierwszego Rzeźnika.
Rzeźnik, Maraton Bieszczadzki… treningi… i w końcu Zimowy Maraton a raczej ultra Maraton Bieszczadzki.
Trasę Maratonu znałam wcześniej. Przed Sylwestrem trochę połaziliśmy tamtędy i przejechaliśmy część trasy samochodem z Mirkiem i Anią dla „sprawdzenia” gdzie postawić punkt i jak to wygląda zimą. Było pięknie…
Ostatnie kilkanaście ciepłych dni nie zapowiadało, że pogoda będzie naprawdę zimowa.
Jednak w Bieszczadach śnieg był. A na dodatek w piątek przed naszym przyjazdem sporo śniegu dosypało.
Już w Baligrodzie trasa nie była lekka, im dalej w kierunku Cisnej, tym więcej świeżego śniegu na drodze.
Ale dotarliśmy na miejsce…
Sobota była pod znakiem pracy w biurze zawodów i pomocy przy biegach dla dzieci, które wypadły świetnie. Dzieciaki to mają moc. Biegną z taką radością (prawie wszysyc). Nie mają jakiś pretensji, po prostu biegną… fajne to.
Maria świetnie poprowadziła rozgrzewkę i bieg dla dzieciaków, a cała ekipa sprawnie działała – dzięki czemu widać było, że dzieciakom się podobało.
Wieczorem przygotowanie do startu. Szybkie przemyślenie co na siebie włożyć (oczywiście innej opcji niż kurtki Newline cross Jacket nie było w planach – tylko kolor trzeba było wybrać).
Czapka – oczywiście zielona Noraftrail. Obowiązkowo rękawiczki i bandanka dla ochrony szyi.
Niestety ciężka, niewyspana noc nie była dobrym rozpoczęciem dnia przed ciężkim biegiem. Ale cóż…nie wszystko zależy od nas:(
Start biegu zaplanowany był na 7:20.
Lekkie śniadanie, parzonka i bieg na start (dobrze, że meta była w naszym hotelu :):):))
Planując bieg – nie traktowałam go jak ” ściganie” – miał to być trening, dłuższe wybieganie. Myślałam, że czas będę mieć pod ok 6 h…a tu wielkie zdziwnienie.
Biegło się całkiem dobrze pomimo sporej ilości śniegu na trasie, a w niektórych momentach lodu. Nie miałam kolców, ale nie było to jakieś nie do przebiegnięcia.
Zaczęłam jak dla mnie za szybko – tak mi się wydaje- ale w sumie fajne było to, że na trasie nie miałam kryzysów. Chyba nasz Noraftrail zimowy wzmocnił trochę moją wytrzymałość.
Kilometry szły fajnie… zwłaszcza fajnie się biegnie, jak na punktach pojwaiają się „swoi” 🙂
Wydawało mi się, że tempo nie jest aż takie bym się tak pociła i potrzebowała dużo picia – niemniej jednak jakimś dziwnym cudem szybko wypiłam zawartość swojego bidonu i z utęsknieniem czekałąm na punkt… woda i kola… idealne …
42-43 km… zbiegamy „pod prąd” jesiennego Maratonu Bieszczadzkiego. I na koniec …atrakcje – bieg po torach kolejki. To niestety bardzo przystopowało mnie. Pamiętając o ciągle skręcającej się kostce nie mogłam sobie pozwolić na to by biec tam szybciej.
44 km… już prawie jesteśmy na Mecie w Wołosaniu…a tu nagle pojawia się znana Skoda…a z niej Łukasz z kamerka… tak do dobicia na koniec. On to potrafi:):)
Już meta… i Kacha z ekipa próbują poradzić sobie z „upadłą” bramą… a ja mam ochotę tam na tą bramę skoczyć. Nie pozwolili mi :(:(
Dobiegłam do mety… jest medal… jest grzaniec i dziewczyny. Aldona z Marią – świetnie pobiegły. Po chwili wpadła Ania:)
Czas 4:32;22 – patrząc, że to 44 km – zajebiście się cieszę i jestem zadowolona. Na początku sezonu to jest świetny wynik. Będzie dobrze na Rzeźniku!
I wyszło I mejsce w kategorii K 30:):)
Cieszę się bardzo:):)
W ogóle szacun dla Nadleśnictwa w Cisnej!!! I dla Mateusza za takie poświęcenia by i Maraton i Bieg narciarski Tropem Wilka wypadły super!!!
Najnowsze komentarze