utworzone przez admin | cze 7, 2017 | Bez kategorii
I edycja biegu VIRTUTI MILITARI odbyła się 3-4.06.2017 w Beskidzie Sądeckim.

Już sam początek przygody związanej z biegiem był całkowicie inny niż wszystkie biegi.
Każdy z zawodników odbierając pakiet startowy musiał być ubrany jak za tamtych czasów – dotyczyło to również obuwia, w którym mieliśmy dzień później biec „przemycający sól” (kobiety 5 kg, mężczyźni 10 kg)
Każdy z zawodników nie mógł nic współczesnego zabrać ze sobą do obozu a to oznaczało pozostawienie zegarków gps-owych, telefonów i innych gadżetów w depozycie.
Gdy nie masz zegarka i telefonu czas płynie całkowicie inaczej. Nie stresujesz się niczym, po prostu łapiesz życie i chwile takie jakie są – a były bardzo miłe.

W biurze zawodów, które mieściło się w gimnazjum w Rytrze każdy z zawodników otrzymał swoją KENKARTĘ, która była nie tylko „chipem” podczas biegu, ale również ważnym dokumentem pozwalającym przemieszczać się na legalu na terenach zajętych przez Niemców.

Z kenkartą, plecakiem wojskowym, w którym mieliśmy menaszkę, aluminiowy bidon i koc ruszyliśmy do obozu partyzanckiego u podnóża Makowicy.
Już podczas podejścia do obozu w strojach z dawnych czasów zaczęliśmy czuć specjalną „partyzancką”atmosferę.
Gdy dotarliśmy jako pierwsi zawodnicy do obozu partyzanckiego byliśmy pod wrażeniem tego co na nas czekało:
namioty wojskowe i „partyzanckie” i czekający na nas „partyzanci” z rekonstrukcji historycznej.
Przygoda rozpoczęła się na dobre od przepysznej baraniny, której zeżarłam kilka porcji, oj taka była dobra…
Wieczorna integracja z zawodnikami i „partyzantami” była tak wspaniała, że część ekipy zakończyła ją o poranku tuż przed startem ( były rozmowy, śpiewy…).
O poranku wstaliśmy przed „oficjalną partyzancką pobudką”. Pyszne śniadanie i o godzinie 7:30 mieliśmy startować w 3 minutowych odstępach czasu.
Postanowiłam wystartować jako pierwsza. Im szybciej na mecie tym lepiej… zwłaszcza, że nie wiedziałam co mnie będzie czekało. Podobno trasa miała być tak ciężka, ze złamanie 3 godzin miało być niewykonalne…
Wystartowałam sobie spokojnie i pod pierwszą górkę, gdzie miała nas kontrolować grupa Niemców przybiegłam razem z Piotrkiem, który wystartował za mną. Kontrola soli w plecaku, ubrania… i zapis czasu kontroli – czytaj czasu startu biegu. Od tego momentu naprawdę zaczął się dla nas bieg.
A na początek zasieki…na szczęście krótkie.

Było dość duszno, a po nocy balowania wejście w rytm wcale nie było łatwe – więc pod pierwszym podejściem już sapałam. Trasa z początku prowadziła sporą częścią szlaków turystycznych więc nie była jakaś bardzo hardcorowa, niemniej jednak gdy biegnie się w trampoko-glanach a nie w butach biegowych trzeba bardzo uważać na zbiegach, szczególnie gdy podłoże jest dość kamieniste. Wiec zbiegałam bardzo zachowawczo. Po kilku minutach słuszę, że ktoś pędzie (ale on naprawdę pędził) w dół i pyta: czy Piotrek (pierwszy zawodnik) jest sporo przed nim. To Robert, który dzień wcześniej mocno poleciał na biegu Marduły. Jak widziałam tempo jego zbiegu w tych „butkach” to byłam w szoku. Szybko go straciłam z pola widzenia.
Leciałam sobie tempem takim by mi było dobrze, bez spiny i szaleństwa, ale w miarę równo.
Gdy jakoś długo biegaliśmy w dół stwierdziłam, że wkrótce musi czekać na nas jakaś zasadzka, bo do tej pory trasa była dość łatwa… i się nie pomyliłam.
Po zbiegnięciu prawie na sam dół Makowicy czekało na nas podejście strumykiem pomiędzy sporymi kamieniami.
W sumie to było to całkiem fajne, ale jak wyglebałam i wylądowałam w wodzie, to przeraził mnie fakt, że moje cudowne niebiegowe buty, które były lekko za małe na mnie będą do tego mokre- czytaj obgryzą na maxa.

Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale jakoś wtedy pojawili się fotografowie i dron…:)

Lina do wciągnięcia na ostrym podejściu łyk wody i w dalszą drogę. Podejście z tymi śliskimi kamieniami w strumyku trochę wybiło mnie z rytmu biegu i już nie mogłam załapać tempa. Ale spoko – bo w sumie kawałek dalej czekało na nas jeszcze bardziej hardcorowe podejście w strumyku. Oj tam to już szło wolno, ale zabawa była niezła.
W czasie drogi biegliśmy przepiękną ścieżką ułożoną z kamienistych płyt – i to chyba była najpiękniejsza część Makowicy. Tu zwolniłam, bo ścieżka była dość wąska.
Fajne uczucie a zarazem bardzo dziwne, gdy biegniesz nie wiesz ile czasu i nie wiesz na którym jesteś kilometrze. Nie wiesz nic… Coraz bardziej podoba mi się bieganie bez zegarka a na samopoczucie i oddech.
Gdy dobiegłam do tyrolki – to miałam mega stracha. Nigdy w życiu nie jeździłam na tyrolce, nie umiałam tego zrobić a perspektywa wywalenia się i upadku z tym plecakiem z solą – przerażała… ale co ? Ja nie dam rady?
No to się puściłam na tej tyrolce… adrenalina przednia… pytanie było, gdzie wylądować i jak – za mało czasu było na przemyślenie tak ważnej kwestii. Na szczęście końcówka była pod górę, więc zahaczyłam nogami i się lekko sturlałam.
Oczepałam się i poleciałam w dół, by jak się potem okazało od razu uderzyć w górę. Było tam tak ostro, że kawałek robiłam na czworakach. Gdy już widziałam końcówkę tej ostrej wspinaczki nagle zobaczyłam przed swoim nosem lufę karabinu. To Ruscy…dowiedziałam się, że jeszcze ok 5 km… więc już byłam pewna, że nie zdążę. Na szczęście poznałam już drogę, którą dzień wcześniej szliśmy do obozu i wiedziałam, że zostało ok 1,5 km. Więc luz.

Teraz czekali na mnie Niemcy, którzy mieli nas sprawdzać i legitymować. Jakoś chyba się zakręciłam i myślałam, że jak zdążymy w 3 godziny, to Niemcy nas zatrzymują, przepytują i puszczają dalej na metę.
Wiec gdy zobaczyłam obóz niemiecki i tekst „DOKUMENTE BITTE” stwierdziłam, że mam zajebisty pretekst dla przemycania soli: samotna kobieta pokojówka z wykształcenia nauczycielka w tych czasach nie mogła znaleźć pracy, więc musiała sobie radzić – a, że nie można na facetów liczyć, to sobie sama musi radzić i po lasach z solą ganiac co by grosza zarobić:) Historyjka powinna przejść i tylko czekałam kiedy mnie o to zapytają. A oni ze strzelbą i każą mi iść do obozu. Ale jak do obozu, skoro złamałam 3h? ale nic trzyma mnie za ramię wredny Niemiec i każe iść – a tam Robert z Piotrkiem już siedzą. Przyznam szczerze trochę to mnie zdziwiło…
Przy wejściu do obozu niemieckiego zostałam przeszukana – soli było tyle ile trzeba, nic innego nie przemyciłam – mogłam iść siąść i ściągnąć mokre buty.

Do obozu powoli podążali kolejni biegacze…Gdy dotarły wszystkie kobiety jeden z dowodzących obozem Niemców w ramach podlizania się Niemcom kazał nam biegać w kółko i wychwalać Gestapowców:
Ładny obóz tu mamy
Gestapowców kochamy
Tak tu sobie biegamy
Jest nam jak u mamy…
Po tym hymnie na część Gestapowców i kolejnych późniejszych ćwiczeniach otrzymałyśmy nagrodę – wodę z miodem.

Po jakimś czasie nasi cudowni partyzanci odbili nas z rąk Niemców…

Powiem szczerze, że jeszcze nigdy w życiu nie uczestniczyłam w takim czymś jak VIRTUTI MILITARI.
To niesamowity bieg przygotowany z wielką pasją i emocjami.
Wiem jedno – w kolejnej edycji 30.09.2017-01.10.2017 – na pewnoe wystartuję i Was wszystkich namawiam – bo warto.
www.virtutimilitari.pl
A przy okazji okazało się, że trasę wśród babek pokonałam najszybciej … i czekały wspaniałe nagrody:)
VIRTUTI MILITARI – dziękuję za przepiękny pełen emocji weekend!

Trochę fot z biegu – foty z FB organizatora

utworzone przez admin | lut 19, 2017 | Bez kategorii
Jak co roku postanowiliśmy z Wojtkiem zawitać do Oleszyc. W roku 2016 w Oleszycach zrobiłam swoją życiówkę na trasie półmaratonu – w tym roku wiedziałam, że nie ma szans poprawić życiówki, więc podeszłam do biegu spokojnie.
Bieg miał zacząć się o godzinie 11. Ok 9:30 gdy przyjechaliśmy na start okazało się, że życiówki to raczej nikt nie będzie w stanie wykręcić.

(Trasa prowadząca do biura zawodów – z mniejszą pokrywą lodu, niż trasa biegu)
Trasa biegu w około 80% była pokryta lodem. Pomimo, iż wzięłam buty z kolcami, wiedziałam, że moja głowa i tak zachowa większą ostrożność niż może powinna po ubraniu kolców.

(Buty Icebug + skarpety wodoodporne Dexshell – to było idealne rozwiązanie)
Przed przyjazdem zakładałam, że z racji tego, iż od ponad pół roku nie robiłam szybkich interwałów ( ok, w ogóle nie robiłam interwałów bo ich nienawidzę), nie będę w stanie lecieć bardzo szybko – więc stwierdziłam, że 1:45 będzie super wynikiem na tej trasie. Gdy zobaczyłam warunki przed startem wiedziałam, że o takim wyniku nie mam co marzyć. Więc w głowie pojawiła się kolejna cyfra 1:55 – tak by bezpiecznie biec i nic sobie nie zrobić (kolce i tak w niektórych momentach mi jechały – więc trzeba było zmniejszyć ryzyko wywalenia się – a ostatnio wywalanie się w biegu szło mi całkiem dobrze).
Temperatura 2 stopnie i lekki wiatr – i stadnardowe pytanie – czy zostać w samej koszulce z długim rękawem, czy coś jednak na to ubrać. Koszulka + Kamizelka – jednak był trochę za ciepły zestaw. Leginsy Thoni Mara NRG sprawdziły się doskonale. 🙂

Dzięki temu, że na Roztoczu biegłam kilka biegów w ciągu ostatnich lat pojawiło się kilka nowych znajomości.
Jedną z nich jest Wiesiek – raz ja byłam przed nim, raz on mnie wyprzedzał we wcześniejszych biegach. Tym razem biegliśmy razem. Dzięki temu biegliśmy bardzo równo nie dając się początkowej fali napaleńców przyspieszyć tak jak oni. Równe tempo w okolicy 4:55 – 5:00 min/km przy tych warunkach było dla mnie nawet całkiem fajne.
Jak to czasem bywa, gdy poczujesz, że jest dobrze i jest moc – włącza się ściganie.
Nie chodziło tu o walkę o pierwsze lokaty – bo wiedziałam, że z taką prędkością nie ma szans – ale takie ścigania z każda kolejną kobietą, która jest na trasie.
I tak z pozycji pewnie 15 od startu na połówce udało się być 5 lub 6 kobietą. Miałam jedną dziewczynę przed sobą.
Biegłyśmy cały czas równo – więc głowa zaczęła obmyślać teorię wyprzedzenia na ostatnich metrach…
Myślałam, że na 19-20 km po prostu wezmę ją sprintem… tylko nie dodumałam, jak mój organizm zareaguje na taki sprint. A on miał to gdzieś. Spróbowałam przyspieszyć – ale nic z tego nie wyszło…
Więc trzeba było włączyć plan awaryjny – obrona. Trochę więcej energii poszło na to małe zerwanie i szybko poczułam, że jest źle i zwalniam tempo. Trzeba było dotrwać jeszcze 1 km do mety – by nie dać się wyprzedzić.
Motywacją było podbiegnięcie Wojtka ( Wojtek zajął II miejsce w open przegrywając tylko o 3 sekundy z pierwszym chłopakiem – mega) i wspólne przebiegnięcie ostatniego kilometra trasy.
Czas: 1:44:38 – czyli udało się zrealizować plan sprzed „oglądnięcia” trasy o poranku.
6 miejsce wśród kobiet, 2 miejsce w kategorii:)
A dla mnie przede wszystkim jeden pewnie z ostatnich biegów w tym roku ze średnią biegu poniżej 5min/km (i w sumie cieszę się z tego )


NORAFSPORT
utworzone przez admin | gru 2, 2016 | Bez kategorii
Szukając jakiegoś rozwiązania na to by przy szczególnie dłuższych biegać mieć nogi suche w końcu trafiłam na wodoodporne skarpety Dexshell.
Pierwszy raz skarpety używałam gdy sypnęło śniegiem – topiący się śnieg plus błotko.
Odczucia były dziwne – zimno i jakieś takie dziwne wrażenie – ale to pierwsze wrażenie.
Kolejne użycia skarpet – już były nieco inne. Trochę poszperałam na forach i postanowiłam posłuchać dobrych rad.
Pierwszą z nich było ubranie drugiej skarpety pod DexShelle.

Trening w skarpetach podwójnych był dość długi – trwał ok 5 godzin.
Deszcz ze śniegiem i błotem. Z ciekawości wbiegałam w każdą kałużę.
Ciepło:
Dzięki dodatkowej parze skarpet użytych pod DexShelle – nie odczuwałam zimna i dyskomfortu spowodowanego tym, ze skarpety od góry są mokre i zimne od śniegu.
Wilgoć:
Skarpety nie przemakają – są lekko wilgotne od środka, co pewnie spowodowane jest poceniem się stopy.
Natomiast nie czuć tej wilgoci, która jest w bucie po wpadnięciu w kałuże.

Skarpety dostępne w Norafsport – skarpety Ultra Thin Flex

Skarpety długie DexShell Wading Socks
Skarpety DexShell Coolvent
utworzone przez admin | lis 13, 2016 | Bez kategorii
Powoli dobiega końca roztrenowanie. Przygotowania pod nowy sezon będą całkiem inne niż w 2015/2016.
Przygotowanie do sezonu. W tym roku postanowiłam zacząć od podstaw, czyli od ogólnego wzmocnienia organizmu, szczególnie korpusu. Dwa razy w tygodniu uczęszczam na treningi funkcjonalne w Mulitfitnessie (sami biegają i wiedzą co dla biegacza jest dobre) do tego raz w tygodniu spotkanie z „ratowniczką mojego ciała” fizjoterapeutką Gośką. To ma być podstawa.

Do tego na początek dochodzą 4 treningi biegowe w tym obowiązkowo – 1-2 (jeżeli będzie taka możliwość) w górach.
Sauna raz w tygodniu – jako przyzwyczajanie organizmu do wysokiej temperatury (chodzi głownie o kwiecień – w Chorwacji jest sporo cieplej)
Cel: wzmocnić wytrzymałość tak by udało się złamać 30h podczas kwietniowego biegu 100 miles of Istria
Przed Istria treningowo plauję wystartować na Zimowym Maratonie Bieszczadzakim, Ultra Śledź, Noraftrail – bieg za dolarami.
Kolejny cel to Ultra Trail Małopolska, który będzie dla mnie najprawdopodobniej najcięższym biegiem w roku 2017. Prawie 9 tys metrów w górę – mocne ostre podejścia w Beskidzie Wyspowym. Ciężko ( w październiku na 3 części treningowo zrobiliśmy tą trasę), ale wato podjąć ryzyko i wystartować, bo organizacja rewelacyjna:)

Lipiec-sierpień… i tu pojawiają się wątpliwości, czy wystartować w Dolnośląskim Biegu 7 Szczytów – czy jednak Grań Tatr, która byłaby zdecydowanie lepszym przygotowaniem dla mnie pod kamieniste trasy Dalmacji, którą spróbuję pobiec jeszcze raz w roku 2017 ale próbując poprawić czas do 31-32h.

Będzie mniej startów drobnych – więcej treningów. Mniej szybkosciowych treningów – więcej dłuższych marszobiegów w górach.
Do treningów obowiązkowo nowa kolekcja Thoni Mara – w tym nowy odcień kurtki Speed Jacket, która mimo, że jest ultra lekka doskonale nadaje się do biegania nawet w temperaturze 0C


Dexshell – nieprzemakalne skarpty i rękawiczki. Może one będą tym elementem, który pozwoli uniknać takich odparzeń i bąbli, jakie miałam na Dalmacji i na Dolnośląskim Festiwalu Biegowym. Jeżeli jest możliwość zmniejszenia bólu, lub opóźnienia jego powstania – to genialnie.


Do wypróbowania pójdą również odżywki HIGH5, które wkrótce pojawią się również w naszym sklepie dla biegaczy NORAFSPORT

Do zobaczenia na trasach biegowych…:) 🙂 🙂
A
www.norafsport.pl
www.malopolskabiega.pl
www.multi-fitness.pl
utworzone przez admin | lip 25, 2016 | Relacje z biegów
Jak to jest gdy jedziesz na bieg nie wiedząc dokładnie czy polecisz 130 km za kilka godzin czy ok 70 km dwa dni później? Całkiem to fajna i śmieszna sytuacja.
Taką oto sytuację miałam w czwartek przed startem na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górksich.
Przyjechałam do Lądka Zdrój nie do końca pewna, czy będzie szansa przepisania startu osoby, która nie mogła wystartować na mnie. Kilka godzin w niepewności – na miejscu info, że organizator nic nie wie…ale na szczęście się udało. OTK Rzeźnik – dziękuję jeszcze raz:)
Strategi biegu nie miałam żadnej – gdy dowiedziałam się, że jest taka możliwość (kilka dni przed startem) – to stwierdziłam, że warto skorzystać.
Wystartowałyśmy z Kaśką razem – wiedząc, że będzie nam raźniej i milej jak sobie razem ten bieg przelecimy. I to był doskonały pomysł:)

Biegłyśmy sobie/maszerowałyśmy w miarę równym tempem. Takim by nam było dobrze i komfortowo.
I w sumie byłoby wszystko ok gdyby nie to, że tuż przed szczytem Śnieżnika rozpościerały się mokradła – w sensie błocka trochę przykryte wysoką trawą. Była już noc i ciężko było je omijać nie wpadając do nich. Kilka takich wejść do błota równało się biegiem kilku godzin w mokrych butach z ciągle pojawiającym się piaskiem czy czymś piasko-podobnym. Niestety to odbiło się bardzo na moich stopach, i odparzone stopy zaczęłam czuć już po kilku kilometrach. Marzyłam o przepaku, by zmienić skarpety i buty – a do przepaku było jeszcze ze 20 km…
Tempo cały czas miałyśmy w miarę równe. Ktoś nas mijał, kogoś wyprzedziłyśmy.
I w końcu zostałyśmy same. Nikogo z przodu, nikogo z tyłu – bez stresu, bez spiny – nawet jak lecisz na luzaka -to jak ktoś jest za Tobą – to czujesz, że nie jesteś totalnie na luzie.
A my właśnie osiągnęłyśmy ten moment – gdy byłyśmy totalnie wyluzowane i chyba to był ten moment biegu, który był najfajniejszy.
Gdy dotarliśmy na przepak przebrałam skarpety i buty, ale odparzenie tak było już duże, że ten myk niewiele pomógł. Nie powiem, że nie miałam chwil gdy już myślałam, że zejdę z trasy. Ten ból stóp szczególnie dawał się odczuwać na czeskich fragmentach dziwnego asfalto-szutru. Dlatego w niektórych momentach łatwiej było mi uprawiać wolny trucht niż szybki chód – inne położenie stopy, mniejszy kontakt obolałej części z asfaltem i kamyczkami.

Gdy biegłyśmy po stronie czeskiej – okazało się, że jesteśmy na 4 pozycji, a 3 dziewczyna tuz przed nami… i dałyśmy czadu utrzymując później przewagę do końca.
Dystans 130 km – był najdłuższym dystansem górskim i dla mnie i dla Kasi.
Dałyśmy radę! I wylądowałyśmy na mecie na 3 pozycji.


Wspólne wsparcie, wspólne chwile zachwytu nad przyrodą…np wschód słońca na ok 70 km z przepięknymi różowymi chmurami…

Bieg według mnie świetnie przygotowany. Szacun dla organizatorów i całej ekipy.
Świetne znakowanie trasy i genialny pomysł z odblaskowymi naklejkami.
Dziękuję moim kochanym RZEŹNIKOM za doping i wsparcie!
Podziękowania dla Czesława naszego za troskę na punktach:)
A oczywiście jakie koszulki rządzą na trasie? Thoni Mara 🙂
Za rok poszalejemy jeszcze bardziej.
Najnowsze komentarze