Góral Maraton, czyli upalne bieganie na Trójstyku…

Góral Maraton, czyli upalne bieganie na Trójstyku…

05.04.2014- Goral Marathon

Trójstyk- miejsce gdzie graniczą ze sobą trzy państwa: Polska, Słowacja, Czechy.

I właśnie tu Laco Sventek rok temu postanwił zorganizować tam Góral Maraton.

W tym roku zostały dołożone nowe dystanse w tym ultra 70 km i 90 km.

Przyjechaliśmy na Góral Maraton już w czwartek wieczorem.

W piątek mieliśmy rozkłądać namiot z towarem ( Newline, Mico), a na drugi dzień, czyli w sobotę biec.

Noc z czwartku na piątek – dała nam popalić. Przemarzliśmy w namiocie porządnie i sama myśl by wstać w piątek rano – była już denerwująca. Ale na szczęście słońce, które z wielką mocą dobojało się do nas – pomogło nam wygrzebać się ze śpiworów i zacząć przygotowania.

Rozłożenie namiotu Newline – to z reguły pikuś – pikuś gdy jest normalna pogoda, ale gdy o poranku jest już 30C w cieniu a ty się siłujesz z namiotem, wieszasz ciuchy – jest to już wielki wyczyn, po którym jest się zmęczonym.

IMG_3913

IMG_3912

Gotowi i zwarci czekamy na zawodników, którzy od 15 powoli zaczęli się schodzić by odebrac swój pakiet startowy.

Wkrótce przejechała Monia z Rudą – a my już byliśmy wyrąbani – cały dzień na tym upale.

W między czasie wypilismy piwko dla ochłody… wpsniała… do tego wieczorem haluszki z bryndzą – co chyba nie było najlepszym pomysłem, przynajmniej w ilości jaką zjadłam.

Niestety przy tak wysokiej temperaturze taka porcja dała o sobie znać rano przed  biegiem.

20:00  – odprawa zawodników… trochę słuchamy – trochę gadamy… myślimy już o tym, by zapakować namiot i iść spać – ale pakowanie i wnoszenie towaru pod górkę – to dopiero męczarnia. Męczarnia, która  pewnie i odbiła się na sobotnim biegu.

Ważne, że byli klienci i to zadowoleni:)

Gejza:

048 049

Noc z piątku na sobotę była łaskawa dla nas. I w dodatku w końcu się wyspałam.

Wstałam nastawiona pozytywnie do biegu – mimo problemów z żołądkiem, bardziej bałąm się o kostkę, czy dam radę, czy nic sobie nie zrobię, czy ta kostka tak poszkodowana w ostatnim czasie wytrzyma bieg? Zatejpowałam stopę, ubrałam w skarpetę kompresyjną i liczyłam na to, że jak będę uważać na zbiegach, nie będę szaleć – to jednak się uda.

Spódnica, koszulka – i gotowa. Plecak już zapakowałam dzień wcześniej – więc było sprawnie.

Rano dojechałą Inol z Martą. Inol biegła 26 km:):_

Ale muszę tu też wspomnieć o jednej zawodniczce, co na trasie 7 km Góral Maratonu – miała swój debiut w biegach – to nasza mama Ela:)

IMG_3942

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Z samego rana nie było bardzo gorąco – jednak już koło godz 10 zaczął się lać żar z nieba.

Nie umiem biegać w takich warunkach – bo zawsze, gdy było tak gorąco, albo rezygnowałam z biegania, albo biegałam wieczorem. Bałam się, że po moich akcjach z mdleniem, bieg w takiej temperaturze może się właśnie tak skończyć. Więc nie było żadnego traningu przy temperaturze powyżej 25C od 2 lat. I chyba to też dało mi w kość.

Trzeba robić takie treningi – mogą być krótkie, ale organizm się przyzwyczaja do ciepła – a ja się tego po prostu bałam.

Więc po ok 15 km – gdy zaczęła się góra – musiałam iść i to wolno, bo przed oczami często miałam ćiemności – więc by nie odlecieć, musiałąm przykucać.

Nadrabiałam na płaskim i na zbiegach, gdize kostka trzymała się dzielnie:)

Trasa prowadziła drogami asfaltowymi, płytami i ścieżkami lesnymi. Na moją  korzyść tym razem – asfalt przy pierwszych zbiegach byl genialny – gdyż  mogłam przyspieszać a nie musiałam obawiać się podłoża.

Dużo otwartej przestrzeni powodowało, ze upał odczuwałam jeszcze mocniej.

Ile wypiłam wody? Cholera wiem – może ze 4 litry w czasie całego biegu, może trochę więcej. Jedno wiem – że chciało mi się pić jeszcze więcej, ale w żołądku tak chlupało, że nie było szans coś tam wcisnąć więcej ( jak na mili piwnej, przy 4 piwie).

Mażyłam o koli lub browcu – lub o czymśkolwiek zimnym i gazowanym.

Na metę przybiegłam po ok 6:30h ( tak wskazywał mój gps)

Piwo na mecie wynagrodziło moje zmęczenie – a na mecie – czułam się jakbym była totalnie wykończona – gorzej niż po Rzeźniku.

Teraz kika dni relaksu – i treningi trenera R wdrażam w życie:)

Będzie GIT w następnym roku. 198OLYMPUS DIGITAL CAMERA063

Beskid wyspowy…. fragmentami trasy NORAFTRAIL ULTRA….

Beskid wyspowy…. fragmentami trasy NORAFTRAIL ULTRA….

Oj będzie trasa we wrześniu będzie….. miało być niewinne 42 km lub coś podobnego…. będzie na pewno koło 50 km, a jak się z Jarkiem i Robertem postaramy w niedzielę, to pewnie coś dorzycimy…

Dzisiejsza trasa – tylko fragmentami była trasą Noraftrail Ultra – ale było na prawdę niesamowiecie. Niestety  moje zdolności fotograficzne wczoraj skończyły się w połowie Cracovia Maraton i coś poprzestawiałam w aparacie i dziś foty wyszły tragiczne, ale coś wybiorę.

Początek i meta: TYMBARK. Najpierw pobiegłam sobie czarnym szlakiem na Łopień….

Super trasa – choć według oznakowań była to też trasa rowerowa, nie wiem jak po takiej trasie można jeździć na rowerze – chyba tylko rowerowi samobójcy mogą się na to odważyć.

IMG_3324

IMG_3331

Czarny szlak nie jest najłatwiejszy, ale nie jest też jakiś mega trudny – a ja już od początku miałam problemy z oddychaniem i formą. Możeliwe, że to tygodniowa dawka antybiortku, który wczoraj skończyłam tak sołabił organizm, nie mam pojęcia…ale nic – co mnie nie zabije…Tak sobie potruchtałam do Łopienia – fajna górka….a tuż przed szczytem przepiękna polana i wodok na Mogielicę…. więc nie mogłam tak biec dalej, trzeba było sobie siąść i w ciszy delektować się tym widokiem.

 

IMG_3342

IMG_3344

Z Łopnia (Łopienia – może wkrótce dowiem się jaka jest poprawna odmiana tej nazwy) zielonym szlakiem wystartowałam w stronę Mogielicy.

IMG_3369

Na wieży wodokowej na Mogielicy – ktoś chyba sobie ostatnio urządzał imprezkę – bo została butelka po piwku i jakiś napój… nie łądnie tak zostawiać śmieci:(:(

Poleżałam sobie chwilę na wieży… mała dawka węglowodanów i w stronę Tymbarku żółtym szlakiem. A na szlaku- niespodzianki – 2 razy trzeba było przekraczać strumyk – więc moje nowe butki Alphawoolf miały możliwość ochłodzić się w górskim strumyku:)

IMG_3395

Jednyny minus tego żółtego szlaku jest taki, że spory kawałek prowadzi asfaltem ( tego nie będzie na Noraftrail Ultra).

Na szczęście przed Tymbarkiem ze 2 km biegnie się jeszcze lasem…

Jarek Oleksy – miło było Ciś spotkać przypadkiem w Tymbarku:):)

 

 

Perun Skymarathon…mój pierwszy bieg, gdy ściana była już na 1 km… i było ich kilka – prawie pionowych

Perun Skymarathon…mój pierwszy bieg, gdy ściana była już na 1 km… i było ich kilka – prawie pionowych

Perun…brzmi bardzo mitologicznie… mistycznie…

logo Perun barva

Sobotni wyjazd na maraton (Mistrzostwa Czech w biegach górskich) od początku był z wtopami, i ledo co zdążyliśmy z Lacą na rejestrację – ale się udało.

Pogoda…fatalna: zimno, mżawka – generalnie odniechciało mi się startu.

I tak na prawdę na starcie byłam tylko dzięki Ewie Majer, która stwierdziła bym potraktowała to treningowo. I  takie podejcie miałam przez cały bieg (biego/marszo/doczołgiwanie się)

Start został o kilkanaście minut przesynięty…. standardowe odliczanie i ruszamy.

Wystartowałam sobie spokojnie w środku stawki. I zaczął się podbieg… najpierw spokojny by po kilkuset metrach przed naszymi oczami mogła wyłonić się prawdziwa „ściana” – czyli trasa wyciągu narciarskiego.

SZCZĘŚLIWI CI CO KIJKI MIELI!!!! Podejscie ok 2 km – kto wbiegł dla tego pełny szacun.

 

10269530_10202434429276209_5712326262085169295_n

Połowę tego podbiegu „wytruchtałam” spokojnie, wolno, ale niestety mieśnie jeszcze nie tak mocny by starać się o więcej.

Zbiegi śliskie – na pierwszym błotnym zbiegu przy strumyku  – pierwsza gleba zaliczona.

Chciałam ominąć kamienie i przeskoczyć przez strumyk po liściach… ale pod liściami była galąź i wjechałąm do strumienia. Ciężko było wtsać ale koledzy biegnący obok pomogli, za co im dziękuję bardzo:) Upadek bolał, ale adrenalinka była…

Kolejne podbiegi/podejścia  troszkę łatwiejsze – do 14 km – gdzie trzeba było wbiec/podejsć pod kolejny odcinek innej trasy narciarskiej ( od wczoraj lubię ośle łączki – są przynajmniej łągodne). Masakra, hardcore…. generalnie mam dość.

Ale w mojej głowie myśli wariują… – przecież mnie to nie zabije = wzmocni = lepszy trening do przyszłorocznego Rzeźnika. Walczę – nie o pozycję, a o  to by się nie poddawać.

Od 7 km nie wyprzedziła mnie żadna dziewczyna – co jest fajne, za to ja wzięłam 4.:):)

30km – ostatnia góra… jakoś się wtaczam na nią, ale wolno. Padający deszcz strasznie wychładza ciało. Nie byłam już  w stanie zginać palcami. Ubrałam rękawiczki – co też nie było łatwe, bo palce się już nie zginały.

Na podejściu padł mi zegarek – więc nie wiem ile jeszcze, jaki czas…. nic nie wiem….

Zbieg – ostatni zbieg ….niby fajnie, ale mięśnie już nie trzymają ciała…. czterogłowy w stanie krytycznym…. i jest poślizg na samym dole i kolejny raz błotko zaliczone.

Ale nic wstaję – jeszcze 6 km i będzie to wymarzone piwo….piwo…. marzę tylko o tym i czymś do jedzenia i spanie…

Ale te 6 km podbiegu to jak 20 km. W głowie już szumi – dasz radę, ale ja nie daję rady…

Minęło mnie kilka osób, ale inni też już umierają na ostatnim podbiegu.

I jest-  tabliczka – 1,5 km do Javorowej Chaty – zbawienie, blisko…. tylko że w tych warunkach – to cholernie daleko, wieje bardzo, organizm wychłodzony.

Resztki sił – i idziemy z kolegą co też już nie może…

Po drodze wyprzedziłam jeszcze jedną dziewczynę…. i meta, która wyłania się z mgły.

Upragniona meta od 20 km:)

A w środku ciepełko, piwko i jedzonko….

I wydawałoby się – prawie raj….ale po przebraniu, najedzeniu – trzeba zejść do auta – 2 km po stoku – gdzie wbiegaliśmy na początku….porażka…

Organizacyjnie – Perun bardzo fajnie wypadł. Trasa super oznakowana.

Ale trasa cholernie ciężka – zresztą jak ktoś chce to poniżej profil trasy.

Dla mnie wszyscy co ukończyli ten bieg w limicie (8,5h) – to na prawdę wielcy ludzie:)

new-profile

Jedno co mnie wkurzyło- to faceci, którzy nie umieją używać kijków. Zbiegający po ścieżkach i drogach środkiem z wymachującymi kiljkami, i nie ominiesz ich obok, bo a nuż Cię tym kijkiem zahaczy. Porażka  – chcesz gocia ominąć na zbiegu, bo tu akurat biegło mi się fajnie, a tu taki cwaniaczke z kijkami po pokach Ci drogę zgradzają….oj byłam tam zła w niektórych momentach, ale wstrzymałam się by paru takim cwaniaczkom nie puścić komentarza. Może  kiedyś się nauczą, że nie trzeba z kijków robić pługu i trzymać je pod skosem by inni się z łatwością wbili.

Foto (z FB Perun Maratonu – Marcin Kamiński)

Trasa Maratonu Szczawnicy- tydzień przed biegiem…

Trasa Maratonu Szczawnicy- tydzień przed biegiem…

 

Słuzby zwiadowcze Norafsport (tym razem tylko ja sama) tak nie mogly sieę doczekacć Maratonu Szczawnicy, żze postanowiły sprawdzicć co słychacć na trasie:)

A na trasie duzo ciekawych rzeczy…

Szlak na Beresnik przywitał mnie dzisś przepieknym widokiem na Tatry-  tylko siascć i zachwycac sieę urokami tego pieknego miejsca.

IMG_2057 IMG_2066

Dalej w stroneę Beresnika i Dzwonkówki- trasa fajna, troszkeę błota, ale biegnie sie dosc szybko.

IMG_2069 IMG_2076

Do Przysłopia  – IDEALNIE.

Czerwony szlak na Przehybe nie był jednak dzis  łaskawy dla mnie.

Od najgorszego podbiegu na Skałke (1163mnpm)- chociaz  ciezko to podbiegiem nazwacć, bo to ostre wejscie prawie pionowe (choc juz kiedysś pokonałam to spokojnym biegniem) – zaczyna sie śsnieg. Nie jest go bardzo duzo – ok5-7 cm, ale w momencie gdy biegłam był dosc mokry, a pod nim kałuze. Efekt tego taki, ze juz po kilkunastu minutach moje palce były zamarzniete i marzyłam tylko o tym, by znalezc droge na skróty i ogrzac zamarzniete palce u stóp.

Na trasie bardzo duzo powalonych drzew – mozna  pocwiczyc na Runmageddon Hardcore:) – prawie jak zasieki:) W niektórych miejscach da sieę przejsc przez drzewo, ale kilka dscć konkretnych drzew trzeba ominac  bokiem.

IMG_2080IMG_2081

IMG_2082

Sniegu mokrego mamy  kilka kilometrów, konczy sie dopiero za Wielkim Rogaczem.

Przehyba, Radziejowa  – całe w sniegu. Ciezki w takich warunkach jest zbieg z Radziejowej, trzeba bardzo uwazac na kamienie, które pod cienkaą pokrywa sniegu, sa na prawde niebezpieczne.

IMG_2116 IMG_2085 IMG_2118 IMG_2124 IMG_2125

IMG_2086

Tak dla zobrazowania głebokosci śsniegu i wody pod nim ponizsze foto

IMG_2091 IMG_2094

Pieniny juz  bez śsniegu ( gdziesś po bokach jest, ale mało)

Przemoczone skarpetki dały w kosc ć moim stopom, które były nie tylko  przemarzniete a i konkretnie obtarte i odbite, wiec postanowiłam zrobic sobie skróta – z małaą przerwaą na drzemkeę na ukochanym ostatnio sianku:)

IMG_2152

 

IMG_2161

Miejmy nadziejeę, ze faktycznie deszcz popada i ten śsnieg roztopi. Bo jak nie – to Panowie – juz grzejcie rece – wszystkie Panie do was przybiegnaą byscie im grzali stopy na mecie:):)

PS.1 Przepraszam za brak polskich znaków, ale cos chyba na stronie jest nie tak, bo wczoraj były a juz dzisś ich nie ma:(:( Na razie nie umiemy sobie z tym poradzic…:(:(

 

 

 

I buciki Newline sieę spisały. Oby za tydzień dały kopa…:):)

IMG_2096

41, 38 km – Trasa Szczawnicy Maratonu ( z małym oszustwem na Durbaszce)…no lubię tą Radziejową, ale Wysoka…(jak Caryńska – krwi napsuła)

41, 38 km – Trasa Szczawnicy Maratonu ( z małym oszustwem na Durbaszce)…no lubię tą Radziejową, ale Wysoka…(jak Caryńska – krwi napsuła)

Biegając w tamtym tygodniu po części trasy Szczawnicy Maratonu postanowiłam, że za kilka dni przyjadę tam i przebiegnę całą trasę. Termin padł na niedzielę 09.03.2014:)

Wyjechałam sobie wczesnym rankiem z Krakowa ( to dziwne, bo raczej o tej porze to zazwyczaj nawet nie myślę o wstawaniu) i pojechałam wprost do Szczawnicy.

Miało być pięknie i plus 10C a tu po drodze wszędzie mgła, szadź… i -2/1C.

Cel – przebiec całą trasę poniżej 6 godzin nie wykańczając się, tak by sobie przypomnieć każdy podbieg i zbieg.

Start – parking pod wyciągiem kolejki na Palenicę.

I spokojnie truchtem na Bereśnik – kawałek asfaltem pod Pijalnię wody w Szczawnicy i odbicie na żółty szlak. Początkowo było dość chłodno, ale postanowiłam nie przeginać z odzieżą biegową – i ubrałam tylko koszulkę z długim rękawem no i oczywiście jaskrawą koszulkę Norafsport. I chyba była to dobra decyzja – bo nie przegrzałam się, a w momentach powiewu wiatru było tylko troszkę chłodno.

Do Bereśnika spokojny bieg

20140309_091020

Później trasa  na Dzwonkówkę – pierwszy raz bez zatrzymania:)

Chyba są postępy. Co kilkanaście minut mały łyk izotoniku – i iest GIT!:)

Dzwonkówka jakoś szybko się pojawiła -i czekał mnie teraz zbieg do Przysłopia.

Tam kilka lat temu pobłądziłam na rowerze.

20140309_093703

Na Przehybę 2:30 – najbardziej znienowidzona przeze mnie początkowa część tego szlaku znowu okazałą się nawet łaskawa. I spokojnie pod górę ( w pierwszym momencie prawie

pionowa ściana) – z Maćka hasłem : Zero podchodzenia:) Udało się:):)

I na Przehybie po biegu w krainie śniegu i lodu ( i kilku mega zlodowaciałych fragmentów trasy) byłam w 52 min. Co uważam za sukces biorąc pod uwagę warunki i leżące na trasie drzewa (miejmy nadzieję do maratonu leśniczy je usprzątają).

20140309_100222

20140309_102437

I upragnione  – schronisko na Przehybie. Znowu zrezygnowałam z naszego zwyczaju

czyli picia piwa gorącego w schronisku bo wiem co mnie czeka. Radziejowa i zbieg z niej.

Więc postanowiłam nie zatrzymywać się i biec dalej. Jeden żel sobie zaaplikowałam, by energia była trochę picia i dalej… w drogę.

Za Przehybą pogoda robi się coraz lepsza, ale zaczął mocniej wiać wiatr, więc konieczne były troszkę cieplejsze rękawiczki. Ale nie ubierałam kurtki, bo w końcu za kilka minut miałam się „rozgrzać” podbiegiem pod Radziejową:)Tą część trasy pokonałam spokojnie zwracając głównie uwagę na niestabilne (lód) podłoże.

I na Radziejowej spotkałam pierwszą większa grupę turystów. Chyba trochę byli zszokowani, że pojawiła się szybko baba- biegnąca i sama, pstryknęła fotę i pobiegła dalej:

20140309_111938

I się zaczął zbieg…. zbieg lodowisko. Mowy o zbieganiu nie było szansy ( a jeszcze tydzień temu biegliśmy tam). Teraz problemem było zejście. Roztopy dzienne w nocy zostały przymrożone i gotowe lodowisko. Ciężko i trzeba było bardzo uważać.

Dalej na Wielki Rogoacz już trasa spokojniejsza. Śniegu trochę było, ale miękki.

Szło super – Obidza – super moc jest, a tu już prawie 21 km (chyba).

Wody coraz mniej, ale myślę, że dam radę – wytrzymam do Durbaszki i

kupię sobie coś w schornisku.

Niestety woda skończyła się wcześniej niż myślałam, a pseudodoświadczona biegaczka

już wyła z pragnienia – a Wysoka małymi kroczkami, ale się zbliżała. I już wiedziałam, ze wkrótce będzie źle.:(

20140309_113709

Beskid  Sądecki za mną – przede mną zaczynają się Pieniny – 26 km – podbieg, a ja…bez

wody:) Minęła mnie grupka kilku Panów, którzy stwierdzili, że jakby mnie spotkali dzień wcześniej, to bym kwiaty od nich dostała z okazji Dnia Kobiet, ale bardzo sympatyczne życzenia złożyli i zaprosili do schroniska na Durbaszce po kwiaty.:):)

Wysoka….. to była męka… brak wody dawał w kość. Więc zatrzymywałam się i jadła lód. Zawsze to jakas woda:)

Ale nie było mowy o jakimś szybkim biegu. A samo podejście pod Wysoką i zbieg …porażka.

Oblodzona trasa z oblodzonymi korzeniami = zaliczona mega gleba = upadek psychiczny…

Już myślałam, że oleję, że dobiegnę do schroniska na Durbaszce i zejdę w dół, ale przecież

„…kiedy duch i serce jest silniejsze niż ciało to ból w śród nieszczęść uczynił Cię skałą…NA ZIEMIĘ POWALENI WSTAJEMY NIE GINIEMY”!!!! to motto dodało mi trochę mocy.

20140309_132028

Czas był w sumie całkiem niezły:)

Zmobilizowałam się i  już Durbaszaka. I teraz pytanie – czy robię faktycznie całą trasę maratonu i zbiegam do schroniska po kolę i picie (ten zbieg jest częścią trasy maratonu).

Postanowiłam jednak nie zbiegać a spokojnie biec na Palenicę. Po drodze znalazłam mały strumyk… i siły wróciły.

Generalnie – na mecie ( parking) byłam po 5:41 min. Czyli byłabym 4 w śród bab na maratonie. Co oczywiście napawa dużym optymizmem, mimo, przygód.

Dla wszystkich wątpiących w swoje siły -piosenka, która powinna stać się HYMNEM kryzysu:)

Beskid jakiego nie znacie, czyli jesienne bieganie w błotku naszego kolegi Grzegorza

Beskid jakiego nie znacie, czyli jesienne bieganie w błotku naszego kolegi Grzegorza

Listopad. Niedziela. Godzina 8 rano. Szaro, ponuro, mgliście i mży. Strasznie paskudna pogoda…

Ale czy biorąc pod uwagę to, że w planie było ponad 30km biegania w terenie po Beskidzie Niskim, można odpuścić? Lepiej nie, żeby później nie mieć wyrzutów sumienia…
Szybko kompletuje swój sprzęt biegowy, buty, skarpety biegowe , pas biodrowy

z bidonem (bardzo przydatna rzecz, kiedy nie lubi się plecaków biegowych  i camelbagów), jakaś bluzka i koszulka termoaktywna , czapeczka  … I jedziemy! Po drodze zgarniam kolegę z tras biegowych i ruszamy w kierunku Mrukowej, małej miejscowości nieco na południowy zachód od Nowego Żmigrodu. Serce Beskidu Niskiego… Jako iż kolega trochę bardziej obiegany, ruszamy na praktycznie tą samą trasę, ale on w pewnym momencie odbija, i ja robię 30, a on 38km. Dodatkowo biegniemy w przeciwnych kierunkach.

Pogoda nie nastraja pozytywnie – jest strasznie mokro i zapowiada się błoto na trasie, którego nie znoszę. Już po pół godziny biegu, po wbiegnięciu na pierwsze przewyższenia, daje się we znaki brak ciepłej odzieży z prawdziwego zdarzenia – znajomi polecają kurtki biegowe i bluzy biegowe Newline, i po kilku miesiącach od tego czasu i zakupie takiego sprzętu, widzę że mieli rację. Ale jak to Polak – zawsze mądry po szkodzie
Wracając do tematu, na pierwszym zbiegu zaliczyłem pięknego orła. Ale trzeba było się pozbierać i napierać dalej.. Taka aura ma swoje plusy – można docenić dzikość Beskidu, wyciszyć się w jego spokoju, zaczerpnąć trochę natury.. Bo cóż lepszego od wyrwania się z malomiasteczkowego zgiełku, pobiegać po lasach w towarzystwie sarenek? W ten dzień widziałem nawet Jelenia i kilka śladów wilków. Niestety znajomej watahy dzików nie spotkałem – chyba żerują nieco dalej na zachód, w okolicy Folusza.

Po około 18km, spotkałem się z nadbiegającym z naprzeciwka Bartoszem – chłopak miał w dwie godziny już ponad 24km w nogach, i z 1000m przewyższenia… Oddałem mu klucz spodziewając się, że wcześniej dobiegnie do samochodu. On również narzekał na brak odzieży termoaktywnej, szczególnie ręce miał zmarznięte z powodu braku rękawiczek. Po spotkaniu troszkę się rozproszyłem, i zgubiłem szlak… nadłożyłem około 2km, ale w końcu sie odnalazłem. Czekał mnie karkołomny zbieg z Kolanina, chyba najbardziej stromy jaki widziałem, nie licząc stoków narciarskich. Gdy do tego doszło błoto i słaba przyczepność obuwia (Nike Dart 9 – polecam na crossowe trasy, ale zupełnie nie polecam gdy jest błoto i lód.), to trzeba było zapanować nad swoją ambicją na zbiegach. Dalsza część trasy to stopniowo coraz więcej błota i coraz więcej poślizgnięć. Niedaleko Nowego Żmigrodu znajduje się Góra Grzywacka. 567m.n.p.m. Nie czyni ją dużym szczytem, ale nie jest zalesiona i posiada krzyż z tarasem widokowym, oraz ołtarz polowy. Z tarasu można dojrzeć okoliczne wioski, część pasma Beskidu Niskiego, a nawet Nowy Żmigród. Ten dzień akurat nie sprzyjał obserwacjom, dlatego też minąłem wieżę widokową nawet nie wychodząc na nią. Szybki zbieg do Żmigrodu i kilka km asfaltu aby dotrzeć do ostatniego wzniesienia na trasie.
Po wbiegnięciu w las tempo osiągnęło masakryczne 14min/km – nie dało się wręcz iść. Tutaj tez spotkałem ślady wilka, co z pomału zmniejszającą się widocznością (była już prawie 16, i 3 godziny biegu za mną) nastrajało nieco… czujnie to chyba dobre słowo. W pewnym momencie biegu zobaczyłem coś biegnącego ścieżką prosto na mnie, poczułem się miękki na nogach, ale na szczęście – gdy mnie zobaczyło to odbiło w las i okazało się że za wilka wziąłem małą, zwinną sarenkę
Strasznie żałowałem że nie mam żadnych kijów na tym podbiegu, bardzo by pomogły nie zjeżdżać przy tym błocie. Nigdy nie byłem przekonany do kijów trekkingowych (http://www.norafsport.pl/p45,feel-free-kije-trekingowe.html) , ale czas to zmienić – przydadzą się na ostatnim etapie Biegu Siedmiu Dolin.
Gdy dobiegłem do samochodu, Bartosz już czekał. Szybko wymieniliśmy sie wrażeniami z biegu, i zabraliśmy się do domu, na pożywne spaghetti Gdybym miał podsumować wycieczkę w prostych podpunktach, to jako plusy wymieniłbym:

– Jesienną aurą, mgła, wilgoć, błoto – budowanie psychiki. Czapka Newline Dry Comfort – cały czas sucho i ciepło w głowę.
– brak oznak odcukrzenia i odwodnienia na calej trasie, przy 3 i pół godziny biegu bez jedzenia i tylko na wodzie, całkiem dobrze to prognozuje

Jako minusy mógłbym zaliczyć przede wszystkim kilkanaście wywrotek i poślizgnięć – naciągnięta pachwina dawała się we znaki jeszcze przez kilkanaście dni. Następnym razem, trzeba będzie przetestować inny zestaw ubrań – jednak przeciwdeszczowa kurtka to coś, czego mi brakowało w tamten deszczowy dzień.

Każdemu polecam tego typu wypady za miasto. Nie koniecznie biegiem, nie koniecznie w błocie – ale turystyka górska jest czymś, co nie zawodzi.

3457

1468660_3684048277105_1144480035_n