Sowa….Wielka…Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Polski weteranów

Sowa….Wielka…Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Polski weteranów

W dzień gdy najsilniejsza światała moc – ta góra się ukryła bo jest Sową…do tego Wielką Sową:)

 

20140614_114938

Bieg na Wielką Sowę – mój pierwszy poważny bieg w stylu alpejskim.

Trasa – całkiem łatwa – i może gdybym nauoczna doświadczenie z przed tygodnia przeczytała i regulamin i zobaczyła profil trasy – to pewnie i wynik byłby trochę lepszy.

A tu wystartowałam sobie na końcu stawki, która z resztą też nie bła wielka.

Powoli, powolutku – bo przecież prawie 10 km w górę… tak myślałam…

Więc aby oszczędzić organizm (ostatni antybiotyk miałam zażyć wieczorem – więc  trochę się balam  biec na wysokich obrotach) rozpoczęłam bardzo wolno – 3 km wolno…. 4 wolno…

a tu zaczynają się zbiegi… no trochę zgłupiałam – bo do tej pory żyłam w przekonaniu, że biegi w stylu alpejskim – to takie, w których trasa prowadzi tylko w gorę.

No to sobie zbiegam – równie powoli – bo trzeba zobaczyć jak kostka się spisuje po skręceniu z przed tygodnia – ale  było całkiem nieźle więc trochę przyspieszyłam.

Ostatnie kilometry – to w sumie teren praktycznie płaski i tylko ostatnie 500-600 metrów na koniec to podbieg – nawet nie taki stromy  – do mety.

Podobało mi się bardzo – nie zmęczyłam się – bo taktyka była na bieg  9,5 km pod górę.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A, że stając na mecie wiedziałam, że jak dokończę bieg będę druga – bo tylko 2 kobiety były – w tym ultraszybka Dominika – więc bieg na spokojnie dawał dużo radości.

Pewnie wrócę tam za rok – mocniejsza…

IMG_3734

 

Marduła…. cudownie…bardzo ciepło… i brąż „brata”:)

Marduła…. cudownie…bardzo ciepło… i brąż „brata”:)

Marduła…. w sumie pojawiłam się tam przypadkiem – bo nie planowałam biegać po Tatrach, po Biegu Granią w tamtym roku. Jakoś chyba za trudne mi się to wydawało.

Ale namowy były skuteczne i  w sobotę 07.06.2014 o godz 7 rano stanęłam na starcie. 3 Farony w jednym biegu – tego jeszcze nie było:)

Stanęłam przy końcu, bo cóż można było powalczyć gdy 2 dni wcześniej stan podgorączkowy i kolejny raz zapalenie gardła i trudności w przełykaniu. Więc postanowiłam bardzo spokojnie, by nie dojechać się całkowicie.

Pogoda była przepiękna – więc zdając sobie sprawę, że będę biegła/szła nie za szybko wzięłam aparat:) A widoki cudowne.

IMG_3480

 

 

Spokojnym biegiem dotarliśmy do szlaku na Nosal – i w sumie to cieszę się, że się nie spieszyłam – bo zrobiła się kolejka konkretna.  Za to miałam możliwość porobienia kilku fot:)

IMG_3521

Zbieg z Nosala mocny, ale bardzo przyjemny.

A w ogóle – dawno żaden bieg nie dał mi tyle radości z biegania. I to nie tylko okolice, piękne widoki – ale po prostu biegło mi się rewelacyjnie. Podchodziłam spokojnie – bo bałam się by bardziej nie cierpiało moje zmasakrowane gardlo – ale w czasie biegu praktycznie nie zwracałam na nie uwagi. Było na prawdę bosko:)

Kilka minut do Kasprowego – dziewczyny krzyczą, że za 15 min limit…a ja nie miałam nawet pojęcia, że jakiś limit jest. Na spokojnie sobie biegałam podchodziłam – a tu taki cios…

A ja dopiero siły zbierałam…. i limit? WTF???

Ale chyba to też dodało mi mocy… bo takiego zbiegu w górach dawno nie miałam.

Poczułam dziwną moc, że chce mi się naparzać, pragnę szybkości, mam moc w nogach, bo nie domęczyłam ich na podbiegach – więc mogę szybko zbiegać… i puściłam się na całego.

Wyprzedziłam sporo ludzi, zbiegało się zajebiście, mimo, że technicznie było to trudny zbieg – ale nie zważałąm na to uwagi. I tak leciałąm jak szalono w dół Kasprowego.

Mijam kolejnych zawodników – już tylko kawałek i będą Kuźnice – i… spotkałam kumpla.

Kilka słów – chwila dekoncentracji – i skręcona/ zwichnięta/ nadwyrężona (nie wiem co to było, ale cholernie bolało) kostka  prawie na płaskim:(:(:(

To się nazywa szczęście. Zostały ok 2 km do Kalatówek w górę – ale już niestety wolo i uważnie – bo każdy nieuważny ruch stopą – to ból. Ale to nie miało znaczenia.

Na trasie Halinka dopinguje – nasz Pani „gospodyni”  – pozytywnie pokręcona kobieta:)

Ostatnie metry – dobiegnę… i jest jest jest META!:):)

I na mecie wspaniała wiadomość, że „brat” Robert został brązowym medalistą Mistrzostw Polski w Skyrunning:) Ale to cieszy. Młody Junior (Zigi) -też przede mną z pozytywnym nastawieniem.

Relaks na Kalatówkach, krótkie spotkanie ze służbami medycznymi, opatrunek, piwko i w dół.

Jedno wiem – jadę tam tez za rok- choćby nie wiem co!!! I czas będzie dużo lepszy – 3:40 – to max!

Czyli wychodzi na to, że już na następnym rok i mam zaplanowany kalendarz biegów:):):)

🙂

 

Chojnik Maraton – czyli początek sezonu Skyrunning w Polsce …

Chojnik Maraton – czyli początek sezonu Skyrunning w Polsce …

Chojnik Maraton….

Już w tamtym roku nasz kochany Boberek tak wychwalał Chojnik Maraton, że już wtedy postanowiłam tam pojechać:) Super trasa, super atmosfera…. i wszystko  było tak samo w tym roku – Maćko nasz zapomniał dodać, że trasa zajebiście ciężka i ” dziewczynko nie wiem czy dasz radę”  – tak, to właśnie zapomniał dodać, a ja… no pojechałam.

W czwartek zabrałam koszulki z drukarni, zapakowałam bramę startową do bagażnika i w drogę. Nocować miałam w namiocie na polanie, gdzie w piątek miało się mieścić biuro zawodów.

Dostałam info od Daniela (organizator), że będzie możliwość rozbicia namiotu tam z czwartku na piątek, z tym, że jak przyjechałam okazało się, że Pan właściciel łąki – nie pozwoli mi tam spać, w troscie oczywiście o moje bezpieczeństwo….zaprosił mnie więc do siebie…wynegocjowałam rozbicie namiotu u niego w ogródku, dzięki czemu byłam zajebiśie bezpieczna.

W piątek powoli zjeżdżała się cała ekipa. Najpierw przyjechała Ewka z chłopakami, w sobotę rano spotkałam Roberta.:) Tak od początku jakoś liczyłam, że będzie mocna walka naszej ekipy NORAFSPORT:) Ale nie zakładałam tego, że ja się tak wykończę.

Początek trasy cudowny – biegnąc przez las widzisz zajebiste wodospady, skały porozrzucane po lesie – wspaniałe widoki – tu jeszcze można się nimi zachwycać, gdyż podłoże pozwala na to, później już było gorzej – trzeba się było patrzeć pod nogi by nie upaść gdzieś ….

Mimo, że wydawało mi się, że na początku nie było tak źle – to moja mina z foty pokazuje, że chyba dobrze nie było…:(

10439347_305555776277201_1788483925950242126_n

Generalnie – do pierwszego zbiegu na ok 20 km nie było źle.

10346631_305555732943872_7985558470062736801_n

Ten zbieg był na prawdę dość mocny, bo kamienie duże, śliskie a na dodatek leciała

po nich woda – więc trzeba było na prawdę bardzo uważać, by sobie kostki nie skręcić.

Moja tylko się lekko przestawiła ( po BUT 55 nie może jakoś wejść na swoje miejsce), ale na szczęście nie było opuchlizny i po kilku minutach przestałą boleć:)

Kilometry jakoś sobie leciały i było nawet ok… oczywiście kolka wątrobowa już dawała o sobie znać:( Ale trudno….

Po drodze mieliśmy atrakcje – np. koledzy ściągali spodenki i ganiali w slipach -:):)

Oraz były inne atrakcje przyrodznicze -wspaniały krajobraz.20140531_11044520140531_110458

I właśnie gdzieś w tym miejscu moja energia i siły się zaczynały kończyć…

i kończyły się długo…i boleśnie…

Ostatni zbieg – zamiast dodać mi mocy – był koszmarny. Oprócz kolki, zbierało się na wymioty – to chyba z wymęczenia organizmu -więc co kilkanaście metrów na tym zbiegu musiałam stawać – ale miałam wkurwa – bo przecież zbiegi idą mi całkiem fajnie i mogłam tu trochę czasu ugrać, a tu taka wtopa…. jak 2 lata temu na Cracovii…

Walczyłam głową, by coś biec i iść, i tak na zmianę… ok 41 km – radosna i szczęśliwa liczę, ze za 6-8 min będę na zamku wypiję piwko…. siądę…

Ależ nie …na 42 km spotykam Pana, któ¶y mówi, że jeszcze ok 2 km…

Trzeba walczyć dalej – a tu ciało w rozkładzie nie słucha mózgu… skręt na zamek – ponad km i będę na mecie… i pod górę… ciemno przed oczami… kurwa, jeszcze tego brakowałao bym zemdlała na 1 km przed metą. Więc walczę dalej – już nie kolka, nie wymioty – tylko ciemności… porażka – kilka metrów truchtu postój, kilka kroków chodu  – postój…schody … umieram…. dalej schody…. umieram bardziej… pani z aparetm robi ostatnie zdjęcie – jak się tu uśmiechnąć jak się jest już trupem? Ciężko…ale słyszę już ludzi, słyszę głos chłopaków zapowiadających zawdoników…i resztkami sił wkraczam na metę na Zamku Chojnik… niestety nie przebiegłam… wkroczyła…

Ale odżyłam jak dowiedziałam się, że Robert jest drugi, a Ewka pierwsza – i cała reszta również zajebiście pobiegła:):):)

Na szczęście w zamku był bar, a w barze napój po którym wracam do żywych – i jak wypiłam – mogłam zejść na dół  – 2 km do naszego pola namiotowego.

Bieg był zajebiscie trudny – według mnie to najtrudniejszy bieg na jakim byłam ( mimo, że Perun miał więcej przewyższenia, było do kitu z pogodą – biegło mi się go dużo lepiej i lżej).

Trasa wymagająca i ciężka. I tak chyba wydaje mi się, że to że zakończyłam ten bieg – to jest sukces, a czas koszmarny – bo chyba jeszcze nie jestem aż tak dobrze przygotowana na takie ciężkie biegi i pod względem technicznym i wytrzymałościowym. Po prostu organzim jeszcze jest za słaby. Trzeba dużo pary mieć w nogach i sił ogólnych by ten bieg dobrze przebiec.

profil

Bardzo się cieszę z mojej ekipy – I Robert i Ewa pobiegli czadowo – na prawę jest to dla mnie nie do pojęcia jak można na tak trudnej trasie złamać 4 h – a Robertowi się to udało.

Wielki SZACUN!!!!!

IMG_3446

IMG_3454IMG_3465

 

Wieczorem fajne ognisko z kiełbaskami i piwkiem:)

A dziś…kurna, no nic nie czuję – zero zakwasów bólu jakiegokolwiek….

Czy można zrozumieć ciało?  – Ja go nie rozumiem! Powinnam umierać, czuć, że wczoraj było dorypanie – a tu nic… nie wiem…

20140601_100618

Róża Ewki była w bucie, moja suszy się w samochodzie przed przednią szybą – ma mi przypominać, że dużo pracy przede mną  – i że za rok będzie lepiej:)

Bo oczywiście jadę za rok!!!:)

 

Upalny Bieg Papiernika w Kwidzynie…

Upalny Bieg Papiernika w Kwidzynie…

V Bieg Papiernika….

Droga do Kwidzyna była drogą przez męki…. głownie w tej znienawiodznej (od piątku) przeze mnie Łodzi. Porażka – w piątek przez Łódź jechaliśmy ponad 2 godziny.

 

Ciśnienie mi z nerwów podskoczyło, bo jak wiadomo nerwus jestem nie z tej ziemi…

Ale na szczęście już jak rozłożyliśmy się z namiotem, przygotowaliśmy rzeczy do sprzedaży

humor się poprawił. W piątek w biurze zawodów nie było tłumów, ale coś się działo….

Obok naszego namiotu mieliśmy kolejnych wspaniałych partnerów z Radia Gdańsk, ktorzy promują akcję :Pomorze biega.IMG_3403

 

IP (International Paper) organizator tej imprezy na prawdę się postarał:)

Nie dość że w pakietach startowych były Newlinowe Paski na numery startowe i czapeczka z daszkiem (oczywiście też Newline), to jeszcze na mecie pełny wypas.

Całościowo organizacja rewelacyjna. Ponad 2000 zawodników.

Jedyny minus, to niemiłosierny upał. Powiem szczerze, że jak 2 lata temu na Visegrad Maratonie był upał, to myślałam wtedy, że gorzej (cieplej) być nie może, a jednak może…

Mimo, iż przyjechaliśmy  jako partnerzy biegu wystawiać się, to ja już sporo wcześniej postanowiłam, że wystartuję w tej Dyszce ( moja 4 Dyszka w życiu).

IMG_3429

Myślę, ze gdyby nie ta pogoda i conajmniej 32-33C w cieniu, byłaby szansa na życiówkę.

A, że bieg wystartował o godz 11:15 – to upał był największy.

Pomysł biegu bardzo fajny, gdyż wybiagając ze stadionuw Kwidzynie trasa prowadzi w kierunku fabryki papieru IP. I ok 6 km trasy jest przez fabryę. Dla osób, które bigną pierwszy raz – robi to niesamowite wrażenie. Biegniesz obok wielkich maszyn z trocinami, pojemników z innymi materiałami pomocniczymi i  w środku swoja własna stacja kolejowa. Niesamowite.

Trasa dość szybka, kilka miejsc, gdzie strażacy oblewają wodą zawodników – bezcenne przy tej pogodzie. Niestety niektórzy przeholowali i ich tempo nie było dostosowane do pogody i już od ok 4-5 km zaczęły się akcje służb medycznych. Kilka razy karetki musiały zabierać zawodników do szpitala. Tu mogli walczyć o czas tylko najlepci, najbardziej wytrenowani – niestety niektórzy za bardzo chcieli i nie liczyli się z pogodą.

Ja już po środowym treningu Boot Camp – cos przekręciłam w kolanie i bałam się czy w ogóle się uda wystartować, ale się dało. Wiedziałam też, że nie będę w stanie walczyć o życiówke, bo temperatura  na to nie pozwala.

Bywało ciężko w niektórych momentach – ale udało się 48:07 i 44 miejsce wśród kobiet ( na 543 baby) to  w sumie nie tak źle:)

Mimo, że było gorąco – to gorąca kiełbaska na mecie była zajebiscie smaczna, i pyszny żurek ( Seweryn namawiał, to trzeba było spróbować – pyszne)

A jak wiadomo – zimne piwko po biegu to część regeneracji – to zaczęłam regenerację od razu.

Niestety po biegu kolano było w jeszcze gorszym stanie. Nie było szans zgiąć do końca, a tu za tydzień Chojnik Maraton.Ale nic walka z kolanem trwa teraz ( 2-3 dni bez biegania – chyba) plus maść i okłądy i przejdzie. Już raz tak było – i szybko się poprawiło.

Będzie dobrze.

Jak się uda, to za rok na Papiernika przyjedziemy, może pogoda będzie lepsza na życiówki.

A tymczasem czekam na poprawę kolana, by szybko wyznaczyć trase Noraftrail Ultra.

Strona już prawie gotowa więc i trase trzeba będzie szybko wyznaczyć:)

 

Kilka fot z imprezyIMG_3427 IMG_3423 IMG_3426 IMG_3434

III Maraton Roztoczański… I pierwsze pudło w open:):)

III Maraton Roztoczański… I pierwsze pudło w open:):)

Ще не вмерла України і слава, і воля,
Ще нам, браття молодії, усміхнеться доля.
Згинуть наші воріженьки, як роса на сонці.
Запануєм і ми, браття, у своїй сторонці.

 

Te słowa brzmiały mi w głowie przez większą część dzisiejszego biegu…

III Martaon Roztoczański – jak się tu znalazłam, wie tylko Wojtek… bo w sumie, to on mi powiedział o tym biegu. I Bardzo, bardzo cieszyłam się, że tam jadę, i ciesze teraz, że tam byłam:)

Choć wczoraj, gdy przyjechałam do Lubaczowa, myślałam tylko o tym bym dała radę wystartować – krtań boli, kolejna noc nieprzespana przez to, poobdzierane stopy…. gdy ubierałam wczoraj buta na stopę już oklejoną plastrami, przyznam, że bałam się czy w ogóle uda  mi się wystartować. Ale przecież złego diabli nie biorą….

Wystartowaliśmy tuż po 9 z rynku w Lubaczowie. Właśnie na kilka minut przed startem po raz pierwszy dziś zabrzmiały hymny nasz i ukraiński. Dla mnie to było coś bardzo ważnego.

Taki w sumie historyczny bieg. Pierwszy raz przekroczyłam granicę (chociaż w jedną stronę) bez problemu:):) Po drugie w czasie, gdy na wschodzie Ukrainy dzieje się masakra – zachód pragnie pokoju i o tym mówi, a bieg był częścią popierającą te słowa. Ukraińcy oplecieni flagami śpiewali swój hymn… co tu dużo gadać…to nie był zwykły maraton!

Na starcie- trochę zmieniłam taktykę biegu. Plan rozpisany na międzyczasy wrzuciłam do

pasa biodrowego, bo w sumie przy trasie pagórkowatej i szutrowej ten plan by się nie nadawał do niczego. Zapisując się na maraton chciałam walczyć o pudło, ale jak zobaczyłam laski ukraińskie na starcie -które w samych stanikach biegły – stwierdziłam, że będa dawać czadu i nie mam co z nimi rywalizować, ale chciałam walczyć.

I tak sobie zaczęłam spokojnie – tempo ok 5:10 – potem coraz szybicej.

Mijają km, mijam kolejne rywalki – po drodze ludzie   wychodzą z domów i bardzo fajnie kibicują :):)

13 km – już widać granicę – i kurde -przebiegam, a „tamożennik” tylko zapisuje nr startowy.

Coś niesamowitego – tak powinno być zawsze. I jakoś od razu przypomniały mi się wyjazdy na Ukrainę, a było ich starsznie dużo-  ale  za każdym razem staliśmy na granicy, zawsze jakieś problemy….  a tu proszę, po prostu biegniesz i martwisz się o czas.

Część ukraińska maratonu – to pół na pół asfalt i szutr. Generalnie lubie takie drogi, ale jakoś nastawiona bytłam na asfalt i to płaski – więc biegnąc z prędkością 4:45-4:55 min/km – zrozumiałam, że jak jeszcze kilka km tak przebiegnę to padnę przed 30 km.

Na ok 24 km – wolontariusze powiedzieli mi, że jestem 3 babą ( a za mną jedna kobitka ok 200 m) – i wtedy w mojej głowie zawrzało. Powtarzałam sobie – teraz albo nigdy!

Były momenty, gdy już miałam odpuścić, ale przecież dam radę – musze dać radę.

Trochę taki test przed Rzeźnikiem 2015 – test nie na wytrzymałość mięśni a na wytrzymałość psychiki – w końcu musimy zejść poniżej 11 h 😉

I tak od ok 24 km biegałam z jdnym kolegą – którego imienia niestety nie pamiętam, ale wspieraliśmy się prawie do końca.

37 km – widzę Łukasza Mikulskiego- ale mnie to zmotywowało. Łukasz widząc mnie – też się zmotywował i ruszył pędem….

40 km – prawie umieram, ale widze, że moja rywalka zjawiała się na horyzoncie … i w tym momencie opuściłam mojego partnera biegoego i zebralam calą moją moc, a raczej jej resztki i przyspieszyłam, choć w głowie obliczałam sobie,  że przecież jak jest ok 200-300 m za mną, to raczej marne szanse by na 1,5 km to nadrobiła na końcówce, która wcale łatwa nie była. Ale wrzuciłam piąty bieg i tak dobiegłam do mety….

A na mecie piękne przywiatnie – jakieś „divchatka” podchodza i się pytają czy chcę masaż prysznic, czy kwas….(prawie jak:” żurek, barszcz, herbata, wino grzane?” – oferowane  na Maratonie Bieszczadzkim przez Marka B:))

Za metą piwka nie było – ale był kwas – więd 3 kubiki wypiłam szybciutko i poszłam na masaż:) Niestety Pani robiła masaż a nie jakiś sympatyczny Pan, ale ….

Dekoracja – to własnie ten moment, gdy najbradziej się wzruszyłam.

20140511_133426

 

Ukraina w moim życiu znaczy wiele – moi przyjaciele Ukraińcy – są ważni dla mnie…

Przy dekoracji hymn  Ukrainy zabrzmiał 3 razy… na chilę róciłąm na studia, pote, znowu na Krym z Kiką i Romcią, potem szkoła ukrainistyki w Kijowie …

20140511_133259Faktycznie można nie powstrzymywać łez w takim momencie – ale jak stałam na pudle i patrzyłam na tych ludzi, którzy na prawdę chcą spokoju i wolności, którzy walczą o swój naród …. mrugałam oczami by się nie pobeczeć, bo uznałam, że łzy w tym momencie  – to wcale nie jest dobre. Ale przeżycia niesamowiete.

Jedno wiem – wracam tam za rok:)

 

20140511_133501

20140511_133050

 

 

Coś więcej niż bieg, czyli „Runmageddon – chcę więcej”

Coś więcej niż bieg, czyli „Runmageddon – chcę więcej”

Runmageddon…..

DSCN2631 DSCN2298Gdy po raz pierwszy chłopaki powiedzieli mi o tym biegu, stwierdziłam – wariaci.

Nie ma bata – nie zapisuję się, przecież tam mogą wystartować tylko hardcorzy.

Maraton Bieszczadzki i reklama organizatora i oczywiście działanie Moni spowodowały, że jednak się zapisałam. I to była bardzo dobra decyzja.

Oczywiście tym razem, jak i rok wcześniej przed pierwszym triathlonem – nie przyłożyłam się za bardzo do przygotowań, w końcu głowny cel to bieganie, ale…

Stresik przed startem był, mimo, że część z przeszkód testowaliśmy już na treningu . Na szczęście wspaniali ludzie z obsługi ( Marta + Kinga) i oczywiście cała moja wspaniała ekipa Norafsportu – stworzyli tak zajebistą atmosferę, że na starcie nie mogłam się doczekać wystrzału tego wspaniałego Rzeźnikowego rewolwera.

Wyruszyliśmy całą 8-osobową ekipą…i już na pierwszej przeszkodzie –  „synek” Zigi poszalał i zaliczył niezłe uderzenie w żebra – co oczywiście nie było bezbolesne.

Przeszkoda za przeszkodą – bardzo miło, dużo błota… skaczemy, biegniemy, wspinamy się po małpich gajach, czołgamy – rambo….CZAD.

DSCN2519

 

DSCN2532 Z równowagą też nie jest źle – pomimo tego, że przeszkoda się lekko chwiele a poniżej kolejne błoto.

Niestety – ściany, a konkretniej ściana 3 metrowa już mnie powaliła – i postanowiłam, że karniak tu jednak musi być – więc 30 razy padnij powstań:)

 

 

DSCN2413

Z daleka już widzimy „tarzana” – oczywiście, że go nie przejdę, ale przecież nie poddam się bez walki, z liną też podobna sytuacja… tylko, że w takich warunkach czasem resztki mózgu zanikają… i weszłam na linę   nie tak jak trzeba, ale przecież przejdę kilka metrów… i do wody…

8 km już za nami – metę widać…ale co tam, nie można tak wcześnie przybiec.

Trzeba jeszcze poleżeć na ulubionej przeszkodzie – czyli góry sianka:)

Najcudowniejsza góra  (po  Przehybie) …

DSCN2682 DSCN2685 DSCN2692DSCN2672

Browar na mecie – bezcenne!

No i jak szaleć to szaleć – Runmageddon Hardcore 30.11.2014

1 9147 Agnieszka Faron 1982 Norafsport 30 listopada niedziela: 9.00

Teraz trochę odpoczynku od szaleństw, w koncu święta się zbliżają i okres wyciszenia, czyli

wracamy do samego biegania po górach…

Przygotowania do Rzeźnik 2015:):) Oj, będzie mocno!!!