utworzone przez admin | sty 27, 2015 | Relacje z biegów
Bieszczady…zaczęło się od mojego pierwszego Rzeźnika.
Rzeźnik, Maraton Bieszczadzki… treningi… i w końcu Zimowy Maraton a raczej ultra Maraton Bieszczadzki.
Trasę Maratonu znałam wcześniej. Przed Sylwestrem trochę połaziliśmy tamtędy i przejechaliśmy część trasy samochodem z Mirkiem i Anią dla „sprawdzenia” gdzie postawić punkt i jak to wygląda zimą. Było pięknie…
Ostatnie kilkanaście ciepłych dni nie zapowiadało, że pogoda będzie naprawdę zimowa.
Jednak w Bieszczadach śnieg był. A na dodatek w piątek przed naszym przyjazdem sporo śniegu dosypało.
Już w Baligrodzie trasa nie była lekka, im dalej w kierunku Cisnej, tym więcej świeżego śniegu na drodze.
Ale dotarliśmy na miejsce…
Sobota była pod znakiem pracy w biurze zawodów i pomocy przy biegach dla dzieci, które wypadły świetnie. Dzieciaki to mają moc. Biegną z taką radością (prawie wszysyc). Nie mają jakiś pretensji, po prostu biegną… fajne to.

Maria świetnie poprowadziła rozgrzewkę i bieg dla dzieciaków, a cała ekipa sprawnie działała – dzięki czemu widać było, że dzieciakom się podobało.
Wieczorem przygotowanie do startu. Szybkie przemyślenie co na siebie włożyć (oczywiście innej opcji niż kurtki Newline cross Jacket nie było w planach – tylko kolor trzeba było wybrać).
Czapka – oczywiście zielona Noraftrail. Obowiązkowo rękawiczki i bandanka dla ochrony szyi.
Niestety ciężka, niewyspana noc nie była dobrym rozpoczęciem dnia przed ciężkim biegiem. Ale cóż…nie wszystko zależy od nas:(
Start biegu zaplanowany był na 7:20.
Lekkie śniadanie, parzonka i bieg na start (dobrze, że meta była w naszym hotelu :):):))

Planując bieg – nie traktowałam go jak ” ściganie” – miał to być trening, dłuższe wybieganie. Myślałam, że czas będę mieć pod ok 6 h…a tu wielkie zdziwnienie.
Biegło się całkiem dobrze pomimo sporej ilości śniegu na trasie, a w niektórych momentach lodu. Nie miałam kolców, ale nie było to jakieś nie do przebiegnięcia.
Zaczęłam jak dla mnie za szybko – tak mi się wydaje- ale w sumie fajne było to, że na trasie nie miałam kryzysów. Chyba nasz Noraftrail zimowy wzmocnił trochę moją wytrzymałość.
Kilometry szły fajnie… zwłaszcza fajnie się biegnie, jak na punktach pojwaiają się „swoi” 🙂

Wydawało mi się, że tempo nie jest aż takie bym się tak pociła i potrzebowała dużo picia – niemniej jednak jakimś dziwnym cudem szybko wypiłam zawartość swojego bidonu i z utęsknieniem czekałąm na punkt… woda i kola… idealne …
42-43 km… zbiegamy „pod prąd” jesiennego Maratonu Bieszczadzkiego. I na koniec …atrakcje – bieg po torach kolejki. To niestety bardzo przystopowało mnie. Pamiętając o ciągle skręcającej się kostce nie mogłam sobie pozwolić na to by biec tam szybciej.
44 km… już prawie jesteśmy na Mecie w Wołosaniu…a tu nagle pojawia się znana Skoda…a z niej Łukasz z kamerka… tak do dobicia na koniec. On to potrafi:):)
Już meta… i Kacha z ekipa próbują poradzić sobie z „upadłą” bramą… a ja mam ochotę tam na tą bramę skoczyć. Nie pozwolili mi :(:(
Dobiegłam do mety… jest medal… jest grzaniec i dziewczyny. Aldona z Marią – świetnie pobiegły. Po chwili wpadła Ania:)
Czas 4:32;22 – patrząc, że to 44 km – zajebiście się cieszę i jestem zadowolona. Na początku sezonu to jest świetny wynik. Będzie dobrze na Rzeźniku!

I wyszło I mejsce w kategorii K 30:):)
Cieszę się bardzo:):)
W ogóle szacun dla Nadleśnictwa w Cisnej!!! I dla Mateusza za takie poświęcenia by i Maraton i Bieg narciarski Tropem Wilka wypadły super!!!
utworzone przez admin | sty 11, 2015 | Relacje z biegów
Miał być wiosenny bieg za dolarami – ale brak czasu na testowanie trasy i załatwianie pozwoleń i innych papierów w różnych gminach spowodował, że ten projekt odłożyłam na czas późniejszy.
Ale we wrześniu wspomniałam o tym, że zrobimy zimową edycję biegu Noraftrail 26 km – a akurat świetnie się złożyło,że 10.01.2015 nie było innego biegu. A że to moje urodziny – to postanowiłam zrobić sobie bieg na urodziny:)
Pogoda. Nie wiem czy jest sens tu o niej pisać… ale…
Dzień przed biegiem 09.01.2015 postanowiliśmy z Młodym sprawdzić jak wyglądają warunki na trasie. Zaznaczyliśmy też pierwszy zbieg i kilka wstążek zawieśliliśmy na małej ścieżce prowadzącej do stokówki wokół Mogielicy. Warunki były cieżkie. Śniegu było sporo, ale były udeptane ślady – więc dało się iść czy biec. Ale wiatr dawał popalić. Było ciężko.
Prognoza pokazywała deszcz na sobotę – i to od początku imprezy. Deszcz plus silny wiatr – nie wróżyło miłego biegu.

Ale po kolei…
W piątek było widać ślady przygotowane przez Piotrka pod narty biegowe. Śniegu nie było aż tak dużo – biegłoby się spokojnie.

Tuż po 16 godzienie w piątek zaczął się deszcz, a w okolicach Mogielicy śnieg z wichurami:(
Jadąc do Zalesia o poranku towarzyszył nam deszcz.
Małe biuro zawodów szybko ogarneliśmy – zawodnicy powoli zaczęli się zjeżdżać.
Formuła biegu była taka – że każdy dostaje mapkę i ma sobie poradzić. Bieg koleżeński – więc biegniemy bez spiny, a bawimy się dobrze:)
Kilku zawodników startowało we wrzesniu więc mniej więcej znało trasę – ale zimowa aura potrafi zmylić…
Start o 10 – wystrzał ze strzelby rzeźnickiej – Młody nawet sobie poradził.
Po tym jak w kość mi dało bieganie i chód dzień przed biegiem wystartowałam spokojnie.
Całe biuro i czas (ręczny) ogarniał Zigi.
Jedzonkiem zajmowali się moi rodzice i Ancur (dzięki Wam za to:)
Wolnym krokiem biegłam do parkingu – i spokojnie na prawo w dół.
Warunki były całkiem inne niż dzień wcześniej – gorsze.
Śnieg się topił, więc już na 3 km miałam buty mokre.
Ale co tam – dobre skarpetki – to pół sukcesu:):) Więc nie było mi w ogóle zimno.
Biegłam sobie lekko bez spiny…chciałam jak najwięcej w tych warunkach przebiec. Niech to będzie bardzo wolny trucht – ale trucht. I w sumie do połączenia szlaku z Jasienia (żółtego – przy skręcie na Parking w Szczawie) nie trzeba było podchodzić.
Ale generalnie biegło się całkiem nieźle.
Juz pod koniec biegu – gdzieś na 22-23 km zaczęły na maxa boleć mnie plecy. I bolały bardzo. Ciężko się biegło. Ale daliśmy radę z Szymonem, z którym przebiegłam sporą część trasy:)
A po drodze miły gest ….

Generalnie całkiem niezły czas jak na takie warunki.
Impreza według mnie się fajnie udała i mimo tego, że pogoda nie była dobra było bardzo fajnie. Fajnie, że nikt się nie spinał, nie denerwował… chyba jednak biegi koleżeńskie są fajniejsze niż zwykłe. Kameralnie – sympatycznie:)
I nikt się nie zgubił – wszyscy szybko dotarli na metę:) Genialne:)

utworzone przez admin | gru 20, 2014 | Relacje z biegów
25 Strzelecki Bieg Uliczny rozgrywany pod koniec roku, pomimo, że jest to bieg asfaltowy – ma jakiś inny – taki fajny charakter.
20.12.2014… prognoza pogody nie była zbyt optymistyczna. Miało lać cały dzień, ale jak to Wojciech stwierdził, jak on jedzie na zawody – to nie leje…
No, i nie lało…za to witer pizgał ile wlezie. Oj tak pizgał, że kilka fragmentów biegu było naprawdę ciężkich.
Nie biegając interwałów, tempówek i nie robiąc innych form treningu, które miałyby za zadanie poprawę szybkości – postanowiłam, że nie będę się za bardzo napalać na czas, a potraktuję ten bieg jako trening szybkościowy. Szybkościowy – myśląc 4:50 km/min – to w tym okresie dla mnie niezła prędkość. W marcu bym się z tego śmiała – nastawiałąbym się na czas 4:35/4:40 min/km. Ale nie teraz, gdzie poprawiam głównie wytrzymałość.

Nie wiedziałam, czy dam radę w takim tempie wystartować dzisiaj – żebra przy oddychaniu jeszcze bolały – więc bałam się, że jak będę głęboko oddychać (=sapać) – będzie ciężko.
Nie było gorąco… temperatura +5C przy takim wietrze dawała odczuwalną temperaturę poniżej 0C. Więc trzeba było się rozgrzać… a najlepiej rozgrzać się – przytulając:)



Potem trochę truchtu, rozciąganie i start. Wystartowało niecałe 1000 osób.
Na początku tłok… linię startu przekroczyliśmy z Gejzą po ok 40sesundach od wystrzału.
Wolno, wolno, wolno…coraz szybciej…
Biegło mi się super, pomimo wiatru. Biegłam na może 60% mocy. Bałam się przyspieszyć by potem się nie spalić – jak to miało miejsce w Koszycach.
Fajne było to odczucie – że miałam wrażenie, że truchtam… a było 4:55/4:50 min na km/
Spore zwolnienie było w momentach, gdy wiatr wiał prosto na nas. Było tego trochę -myślę, że na całej trasie ok 2 km były centralnie pod wiatr – co dawało ok 30 – 40 sekund zwolnienia na każdym km/
Trasa fajna… skupiałam się na tym, by w miarę możliwości (oprócz terenu gdzie wiało silnie) trzymać tempo. Ale z każdym km było mi fajniej…

Przy ostatnim okrążeniu – dostałam mocy… mogłabym biec szybicje o conajmniej 20 sekund na km – ale stwierdziłam – że biegnę równo. Bo i tak nic nie zyskam a to przecież trening.
Ale końcówka… jakieś 20 metrów przede mną na ok 200 metrów przed metą… biegła dziewczyna – biegła moim tempem – ale kusiło mnie by ją wyprzedzić. Nie chodzi o jakąś rywalizację miejsc – bo i tak byłam daleko – ale takie wewnętrzne ściganie – czy ją dogonię, czy wyprzedzę… i dostałam mocy – dużej mocy… sprintem 200 metrów i ją spokojnie wzięłam… powiem szczerze – była mega satysfakcja:)
Na mecie jedzonko, kawka i w drogę powrotną „GO” 🙂
W końcu jutro trening w górach:):):)

A tak przy okazji – 2 razy mignęła mi Dominika, która zajęła drugie miejsce. Jej styl biegania jesj po prostu piękny – biegnie jak gazela. Fajnie to wygląda:)
utworzone przez admin | lis 9, 2014 | Relacje z biegów, Takie tam biegowe "bajdurzenie"
3 Listopada – rozpoczęcie nowego sezonu, rozpoczęcie nowego planu treningowego – cel: Rzeźnik 2015 mocno!!!:)
Plan treningowy póki co nie zbyt brutalny, niemniej jednak będąc w stanie przeziębienia/choroby, najprostsze zadania wydają sie ciężkie do zrealizowanie.
Bieganie OBW 1 – w wolnym tepmie przy cholernie bolącym gardle – ciężka praca.
Siłownia i wysiłek dodatkowy – totalne dowalenie organzimu.
Czy trenowanie podczas choroby to głupota? Długo o tym myślałam.
Mimo to, postanowiłam jednak łagodniej, spokojniej ale wykonać treningi z planu.
Tak samo zastanawiałam się nad startem w Beskidy Maraton. Ostatnia część Eurocup Beskidy.
Tu już jest start, czyli nie biegnie się dla przebiegnięcia truchtem, a jednak więcej energii trzeba dorzucić by jakoś ukończyć z dobrym czasem. Prognoza pogody nie była łaska: deszcz i mżawka.
Wahałam się czy wystartowac – bo biec 4-5 godzin w deszczu, mżawce przy temperaturze 5-8C w czasie przeziębienia, może się skończyć w szpitalu. Ale… było to ale…, że może jednak nic mi nie będzie, że ubiorę się odpowiednio. Ale jak tu się ubrać odpowiednio gdy leje i mży cały czas? ciężkie zadanie.
Generalnie mimo, że nie byłam do końca przekonana czy dobrze robię i wiedziałam, że nie będzie na tyle sił by powalczyć o jakiś dobry wynik – postanowiłam wystartować.
Początek w miarę ok, biegło się dobrze, choć tempo nie było zabójcze.
Mimo, że biegałm spokojnie – oddychało mi się niespokojnie i „harczenie” podczas oddechu jednak przeszkadzało.
Podejscie na Skrzyczne pozbawiło mnie całkowicie energii…(trochę piwkiem podratował mnie Sebastian Dudek i chwała mu za to – napój gazowany w tym momencie czy to piwo czy kola – to zbawienie) wszyscy mnie zaczęli wyprzedzać, wszyscy…dopiero na zbiegu zaczęłam coś nadrabiać, ale z tym oddechem ciężkim – nie mogłam biec szybciej, nie mogłam po prostu szybciej oddychać. Niemniej jednak trochę ożywił mnie ten zbieg. Fragment od końcówki zbiegu ze Skrzycznego do podejścia na Matyskę – nie należy do przyjemnych, ale chyba lżej mi to przyszło niż 2 lata temu:)
Matyska – w sumie nawet nie było tak źle…trochę biegu, trochę podejścia – jedno trzymało mnie przy życiu… to co zawsze…. gazowany napój… piwko na mecie:)
Ostatnnie 1,5 km….a tu…niespodzianka błotna.
Biegacze, którzy tam stracili trochę czasu wkurwiali się niemiłosiernie – ja byłam zadowolona, mi się podobało. Lubię błoto – lubię zjeżdżać na błocie – lubię te poślizgi:) Zajebiscie – chyba najfajniejszy moment całego biegu:)
Tam właśnie wyprzedziłam zbiegając po tym błocie 3 dziewczyny. Oczywiście pojechałam po tym błotku – ale było miękko.
Co mnie dowaliło… meta. 2 lata temu – meta była w domu kultury. I tak myślałam, że będzie i tym razem.
A tu niemiła niespodzianka – jesteś nastawiony, że to już koniec – wiesz, że przebiegając mostek zaraz wbiegniesz na metę, a tu Baca sobie urządził zmianę trasy i podbieg – lekki bo lekki – ale na koniec już zabijający – pod szkołę i ominięcie szkoło. Masakra. Tam miałam kryzys.
Niemniej jednak wiedziałam, że to już koniec – że jednak jakoś dałam radę.
Czas niestety nienajlepszy – po 4: 35 z hakiem… ale w sumie biorąc pod uwagę stan w jakim wystartowałam – można by to jakoś wytłumaczyć – ale w mojej głowie cały czas pojawiała się myśl – że totalnie to zawaliłam. Totalnie:(
Myślę, że jestem w stanie tam zrobić 4:15 i będę tam startować dopóki nie osiągnę tego wyniku:)

A Robert… znowu wygrał… niesamowity:)
Maraton Beskidy: idealnie przygotowany, częste punkty z piciem – miła atmosfera:)
Warto tu przyjechać:)
utworzone przez admin | paź 6, 2014 | Relacje z biegów
Koszyce Maraton
Najstarszy maraton w Europie – 2 najstarszy (po Maratonie Bostońskim) maraton na świecie…
Tradycja i doświadczenie…i zajebista atmosfera, atmosfera, jakiej nie spotkałam na żadnym maratonie.
90 edycja Koszyce Maraton …
Przyjechaliśmy do Koszyc z Marią i Jackiem w sobotę. Na drogach pustkich, popołudniu w drugim co do wielkości mieście Słowacji praktycznie pustki jak na drogach.
Stwierdziliśmy, że coś jest nie tak, coś dziwnego – jak takie piękne miasto, w przeddzień tak wielkiego wydarzenia jest tak puste??!!
Tak było…ale z godziny na godzine, na ulicach pojawiało się coraz więcej ludzi – bo przecież wieczorem impreza – pokazy światła.
Postanowiliśmy iść po pakiet i ja tradycyjnie musiałam zjeść prażony syr. Nie ma bata by przygodę na Slowacji rozpocząć bez syra:)
Po naszym obiadku, postanowiliśmy przejść się na miejsce, gdzie wydawane są posiłki z pasta party – a tu nas spotkała niespodzianka.
Mimo, że byliśmy 20 min przed końcem, panowie z ochrony nas nie wpuścili – bo jak stwierdzli – nie zdążą a zaraz po pasta party jest tam inna impreza. Czyli nie ma się co przejmować że na pierszej edycji Noraftrail dla 4 osób brakło jedzenia 😉
Ale to była jedyna mała wtopa tego maratonu. Zaczęłam od wtopy, bo teraz zacznę wychwalać.
Impreza ze światłami była bardzo fajna.
Improwizacja świetlna na budynkach – przepiekne.


Zaraz po improwizacji świetlnej rozpoczęło się oficjalne rozpoczęcie maratonu i zapalenie ognia maratońskiego. Gościem tej uroczystości był między innymi dyrektor Boston Maraton:


Po drodze do hostelu Laco z Eriką towarzyszli nam w zwiedzaniu na przykład takiego czegoś:
koncert pośród górek pokrytych płytami CD

Poranek przed maratonem:
Kawka śniadanko i w drogę na start.
Start pólmaratonu i maratonu odbył się jednocześnie, ale te 2 strefy były oddzielone, czyli nie było promlemu z tym, że półmaraton biegnie jednak szybciej i start odbył się bez przepychanek, a dodatkowo – panie ( a było ich ok 200 na maratonie) startowały z 2 strefy – tak blisko startu na maratonie asfaltowym jeszcze nie byłam. Pomysł niesamowity:)
A od samego rana na ulichacj Koszyc – pełnia życia. Miasto żyło. Miasto przygotowane na kibicowanie. Miasto przygotowane na zabawę!!!

Ostatni mój dłuższy bieg po asfalcie- to Maraton Roztoczański.
Biegałam po asfalcie, ale bardziej w celach lekkich treningów – czyli trucht do 20 km, po biegach górskich. Cały sezon tylko biegi w górach.
Ale wystartowałam z tempem ok 5:00 min na km i wydawało mi się, że jakoś strasznie wolno biegne. Ale mimo, że jakieś doświadczenie mam – nie wpadłam na pomysł, by zwolnić od razu.
I tak do ok 30 km leciałam na życiówke – co w sumie powinno mnie zastanowić – jak mogę zrobić życiówkę nie trenując – ale przecież cwaniara to może się uda…ale się nie udało.
Mimo, że doping kibiców był po prostu niesamowity, byli nawet w parku i na ulicach za centrum miasta, cały czas, od samego staru kibicowali, grali, puszczali muzykę – nie udało się utrzymac tempo – i wyskoczyła ściana – ściana masakryczna.
Od 30 km straciłam 7 min. I wyszło zamiast 3:33 – 3:34 – 3:40:03…
Ale i tak jestem zadowolona 3:40:03 – to mój 3 najlepszy rezultat w życiu!!:):)
Wymordował mnie maraton masakrycznie. Mięśnie dawno nie używane czułam bardzo. A to czego nienawidzę na asfalcie – to odgnioty/odciski na małych palcach. One są nieuniknione, w każdych butach – takie palce. Niestety to boli bardziej niż mieśnie. A najgorzej było po biegu ubrać buta na nogę i iść.
Medal jest – piwko jest:):)


Organizacja biegu – rewelacyjna. Punkty z wodą – co chwilę – idealnie, nie ze sobą ( no może żela). Policja -aż ich polubiłam – pomocni, kierowali ruchem świetnie.
Koncerty na trasie – super dopingujące.
Miasto – pięknie przygotowane, samo miasto – przepiękne.
Jedno mnie tylko dziwi – po jasną cholerę ludzie tak pchają się na maraton w Nowym Jorku – gdzie nie ma co oglądać oprócz nowych budynków i sklepów – zamiast przyjechać do Koszyc i podziwiać piękną architekture i wspaniały klimat.
Ok 1500 biegaczy na 90 edycji maratonu? To chyba mało – ale może i dobrze – bo klimat jest niezapomniany:):)

Pierwszy raz rózwnież testowałam odzież Thoni Mara – bo przecież jak się chce coś sprzedawać to trzeba samemu przetestować:) Koszulka świetna – przylegająca do ciała -nawet jak się pare razy polałam – to nie czułam tej wilgoci. Koszulka nie obciera, miła w dotyku – a kolor – zajebisty. Oczywiscie opaskę tez musiałam dorzucić:):)
Fiolet jest mój:):)

utworzone przez admin | wrz 29, 2014 | Relacje z biegów
26.09.2014 – Beskid Wyspowy…godz 10….
Przyjeżdżamy do zalesia na stadion.
Roboty w cholerę. Trzeba wypakować towar, przygotowac koszulki, jakoś „przygotować” biuro zawodów a przede wszystkim oznakować trasę.
Za radą Lacy (Góral Maraton) nie znakowaliśmy wcześniej, by nie było problemów ze ściąganiem taśmy, lub złośliwym przewieszaniem w inne miejsce, jak to miało miejce na Góral Maratonie. Pogoda beznadziejna – ok 10C i deszcz. Planuję uwinąc się w około 3 godziny, ale znakowanie w takich warunkach trochę przeraża. W tym samym czasie Młody z Jarkiem wyruszają na znakowanie I etapu biegu Ultra – z Zalesia na Dzielec i Łopień.
Deszcz leje niemiłosiernie.

Znakowałam trasę najlepiej jak tylko mogłam. Kilka razy już w życiu miałam taką możliwość, i tym razem zrobiłam podobnie. Będąc na wielu biegach górskich, byłam pewna, że na głównej szerkiej drodze, jak się tak rozmieści wstążki – to nikt nie zabłądzi. Jak pokzazł czas – jednak się myliłam. Z prostej drogi można zejść…
Wróciłam totalnie przemoczona i przemarznięta i zajęłam się przygotowywaniem biura zawodów. Po godzinie przyjechałą Kasia i bardzo pomogła.
Biuro zawodów bylo czynne od ok 16:30 do 20….a;le nikomu się nie spieszyło.
Zaledwie kilka osób pojawiło się w piątek. A całe tłumy w sobotę rano.
Powoli wieczorem zbierała się ekipa – wielką pomoc „przywieźli” Rzeźnicy:) I chwała im za to:)
Małe conieceo – i kończenie akcji z medalami… moje arcydzieło sztuki:):)
Piweczko, ploty…. i mała sesyjka bandankowa
W sobotę biuro czynne od 7 rano, niemniej jednak biegacze zjawiają się ok 7:30 i robi się już kolejka. Mieszanie numerów, mały burdel z koszulkami – ale jest. Można wtsratować.
Jeszcze na 10 min przed startem – jadę sprawdzić, czy rzeczywiście jest na miejscu strażak wskazujący gdzie bieg Ultra ma się oddzielić on Noraftrail 26 – wszystko ok. Mam nadzieję też, że kolejny strażak stoi na drugim rodrożu, ale „nadzieja” pozostaje nadzieją…
9:00 start…. „prywatna akcja z GOPRem” … i poszukiwania w lesie – trochę stresu – ale wszystko skończyło się ok.
Meta – jakoś szybko to wszystko poszło…

Na metę wbiega Robert. Fajnie, że wygrał swój na swoim:):)
I tak powoli kolejne osoby wbiegają… nagle dostaję telefon, że jedna osoba zabłądziła.
Zastanawiałam się gdzie – bo według mnie było tak oznakowane, że nie dało się tam zabłądzić, a jeszcze jak ktoś umie czytać i patrzy na znaki, szans na zabłądzenie nie było. Ale trzeba było choć ogólnie spojrzeć na mapkę, by wiedzieć, że nie wbiega się z powrotem na Mogielicę.
Jedno wiem, wielu biegaczy ma problem z czytaniem znaków i podążaniem za znakami.
Niestety biegi górskie tym różnią się od biegów ulicznych, że nie podążamy za masą tłumem, a biegniemy w większości sami, i trzeba włączyć myślenie czasem.
Przeraziło mnie kilka osób, które wychodzi, że chciałby z tego biegu bieg dla przedszkolaka i prowadzenie za rękę. Znakowanie kilometrów na trasie? Osoba asekurująca ostatnią osobę biegu?
Gdzie ja żyję. Wróćmy faktycznie do przedszkola – tam takie akcje były. Szkoda, że takimi dennymi tekstami sypali wydawałoby się dorośli i mądrzy faceci.
Dobrze, że jednak większość to byli prawdziwi „górale” – którzy z uśmiechem podąrzali do mety zahaczając o punkty i robiąc na nich różne dziwne rzeczy:

Uśmiechu na trasie było sporo.
Skręcając na parking przu Mogielicy 4 osoby miały problem i zabłądziły – i jestem pewna, że żadna z nich nie widziała nawet orientacyjnej mapki – nie mówiąc o tym, iż przed startem wspominałam, że nie wbiegamy na Mogielicę i biegniemy w kierunku parkingu na Wyrąbiska.
Na szczęście większość nie miała z tym problemu i przez tony błota, które po osytatnich ulewach jeszcze się powiększyło – dotarła na metę.
Fajnie widzieć zmęczenie trasą, i pozytywne emocje bijące z ludzi.


Myślę, że zawodnicy trasy 26 byli raczej zadowoleni.
Jedzenia na punktach było sporo.
A i na mecie ciepła zupa i tony bułek, placków – chyba dały każdemu możliwość najeść się do syta po biegu.
Fajne w sumie jest to, że mamy już kilka informacji, że część ludzi napewno wystartuje za rok. A i możliwe, że jeszcze zimą zrobimy jakiś krótszy bieg na tej trasie. To będziemy myśleć jak trochę odpoczniemy – bo szczerze – dojebało mnie to konkretnie.
A trasa Ultra…. oj dała popalić. Paczki fajek to chyba w życiu nie wypaliłam – w sobotę z nerwów właśnie to zrobiłam. Ultra a szczególnie nocna akcja – dało czadu…. ale miód pitny – osłodził trochę nerwy i jakoś przeszło.
Szkoda tylko tego, że pogoda dała plamę. Że biegacze nie mogli podziwiać tych przepięknych widoków – bo są naprawdę przepiękne.
Beskid Wyspowy jest cudowny – i mam nadzieję, że część z nich wróci tu zimą na narty biegowe:)
Szczególnie chciałam podziękować Wójtowi Gminy Słopnice – za wielkie wsparcie:)



Najnowsze komentarze