Norafwintertrail… I edycja…

Norafwintertrail… I edycja…

Miał być wiosenny bieg za dolarami – ale brak czasu na testowanie trasy i załatwianie pozwoleń i innych papierów w różnych gminach spowodował, że ten projekt odłożyłam na czas późniejszy.
Ale we wrześniu wspomniałam o tym, że zrobimy zimową edycję biegu Noraftrail 26 km – a akurat świetnie się złożyło,że 10.01.2015 nie było innego biegu. A że to moje urodziny – to postanowiłam zrobić sobie bieg na urodziny:)

Pogoda. Nie wiem czy jest sens tu o niej pisać… ale…
Dzień przed biegiem 09.01.2015 postanowiliśmy z Młodym sprawdzić jak wyglądają warunki na trasie. Zaznaczyliśmy też pierwszy zbieg i kilka wstążek zawieśliliśmy na małej ścieżce prowadzącej do stokówki wokół Mogielicy. Warunki były cieżkie. Śniegu było sporo, ale były udeptane ślady – więc dało się iść czy biec. Ale wiatr dawał popalić. Było ciężko.
Prognoza pokazywała deszcz na sobotę – i to od początku imprezy. Deszcz plus silny wiatr – nie wróżyło miłego biegu.

IMG_5177
Ale po kolei…
W piątek było widać ślady przygotowane przez Piotrka pod narty biegowe. Śniegu nie było aż tak dużo – biegłoby się spokojnie.

IMG_5180

Tuż po 16 godzienie w piątek zaczął się deszcz, a w okolicach Mogielicy śnieg z wichurami:(

Jadąc do Zalesia o poranku towarzyszył nam deszcz.

Małe biuro zawodów szybko ogarneliśmy – zawodnicy powoli zaczęli się zjeżdżać.
Formuła biegu była taka – że każdy dostaje mapkę i ma sobie poradzić. Bieg koleżeński – więc biegniemy bez spiny, a bawimy się dobrze:)

Kilku zawodników startowało we wrzesniu więc mniej więcej znało trasę – ale zimowa aura potrafi zmylić…

Start o 10 – wystrzał ze strzelby rzeźnickiej – Młody nawet sobie poradził.
Po tym jak w kość mi dało bieganie i chód dzień przed biegiem wystartowałam spokojnie.
Całe biuro i czas (ręczny) ogarniał Zigi.
Jedzonkiem zajmowali się moi rodzice i Ancur (dzięki Wam za to:)

Wolnym krokiem biegłam do parkingu – i spokojnie na prawo w dół.
Warunki były całkiem inne niż dzień wcześniej – gorsze.
Śnieg się topił, więc już na 3 km miałam buty mokre.
Ale co tam – dobre skarpetki – to pół sukcesu:):) Więc nie było mi w ogóle zimno.

Biegłam sobie lekko bez spiny…chciałam jak najwięcej w tych warunkach przebiec. Niech to będzie bardzo wolny trucht – ale trucht. I w sumie do połączenia szlaku z Jasienia (żółtego – przy skręcie na Parking w Szczawie) nie trzeba było podchodzić.
Ale generalnie biegło się całkiem nieźle.
Juz pod koniec biegu – gdzieś na 22-23 km zaczęły na maxa boleć mnie plecy. I bolały bardzo. Ciężko się biegło. Ale daliśmy radę z Szymonem, z którym przebiegłam sporą część trasy:)
A po drodze miły gest ….

10928731_581185095349819_969586245_n

Generalnie całkiem niezły czas jak na takie warunki.

Impreza według mnie się fajnie udała i mimo tego, że pogoda nie była dobra było bardzo fajnie. Fajnie, że nikt się nie spinał, nie denerwował… chyba jednak biegi koleżeńskie są fajniejsze niż zwykłe. Kameralnie – sympatycznie:)
I nikt się nie zgubił – wszyscy szybko dotarli na metę:) Genialne:)

IMG_6301-Edit

25 Strzelecki Bieg Uliczny… nowa tradycja…

25 Strzelecki Bieg Uliczny… nowa tradycja…

25 Strzelecki Bieg Uliczny rozgrywany pod koniec roku, pomimo, że jest to bieg asfaltowy – ma jakiś inny – taki fajny charakter.

20.12.2014… prognoza pogody nie była zbyt optymistyczna. Miało lać cały dzień, ale jak to Wojciech stwierdził, jak on jedzie na zawody – to nie leje…
No, i nie lało…za to witer pizgał ile wlezie. Oj tak pizgał, że kilka fragmentów biegu było naprawdę ciężkich.

Nie biegając interwałów, tempówek i nie robiąc innych form treningu, które miałyby za zadanie poprawę szybkości – postanowiłam, że nie będę się za bardzo napalać na czas, a potraktuję ten bieg jako trening szybkościowy. Szybkościowy – myśląc 4:50 km/min – to w tym okresie dla mnie niezła prędkość. W marcu bym się z tego śmiała – nastawiałąbym się na czas 4:35/4:40 min/km. Ale nie teraz, gdzie poprawiam głównie wytrzymałość.

084

Nie wiedziałam, czy dam radę w takim tempie wystartować dzisiaj – żebra przy oddychaniu jeszcze bolały – więc bałam się, że jak będę głęboko oddychać (=sapać) – będzie ciężko.

Nie było gorąco… temperatura +5C przy takim wietrze dawała odczuwalną temperaturę poniżej 0C. Więc trzeba było się rozgrzać… a najlepiej rozgrzać się – przytulając:)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Potem trochę truchtu, rozciąganie i start. Wystartowało niecałe 1000 osób.
Na początku tłok… linię startu przekroczyliśmy z Gejzą po ok 40sesundach od wystrzału.

Wolno, wolno, wolno…coraz szybciej…
Biegło mi się super, pomimo wiatru. Biegłam na może 60% mocy. Bałam się przyspieszyć by potem się nie spalić – jak to miało miejsce w Koszycach.

Fajne było to odczucie – że miałam wrażenie, że truchtam… a było 4:55/4:50 min na km/
Spore zwolnienie było w momentach, gdy wiatr wiał prosto na nas. Było tego trochę -myślę, że na całej trasie ok 2 km były centralnie pod wiatr – co dawało ok 30 – 40 sekund zwolnienia na każdym km/

Trasa fajna… skupiałam się na tym, by w miarę możliwości (oprócz terenu gdzie wiało silnie) trzymać tempo. Ale z każdym km było mi fajniej…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Przy ostatnim okrążeniu – dostałam mocy… mogłabym biec szybicje o conajmniej 20 sekund na km – ale stwierdziłam – że biegnę równo. Bo i tak nic nie zyskam a to przecież trening.
Ale końcówka… jakieś 20 metrów przede mną na ok 200 metrów przed metą… biegła dziewczyna – biegła moim tempem – ale kusiło mnie by ją wyprzedzić. Nie chodzi o jakąś rywalizację miejsc – bo i tak byłam daleko – ale takie wewnętrzne ściganie – czy ją dogonię, czy wyprzedzę… i dostałam mocy – dużej mocy… sprintem 200 metrów i ją spokojnie wzięłam… powiem szczerze – była mega satysfakcja:)

Na mecie jedzonko, kawka i w drogę powrotną „GO” 🙂
W końcu jutro trening w górach:):):)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A tak przy okazji – 2 razy mignęła mi Dominika, która zajęła drugie miejsce. Jej styl biegania jesj po prostu piękny – biegnie jak gazela. Fajnie to wygląda:)

Początek sezonu…nowy plan treningowy…choroba…Beskidy Maraton…

Początek sezonu…nowy plan treningowy…choroba…Beskidy Maraton…

3 Listopada – rozpoczęcie nowego sezonu, rozpoczęcie nowego planu treningowego – cel: Rzeźnik 2015 mocno!!!:)
Plan treningowy póki co nie zbyt brutalny, niemniej jednak będąc w stanie przeziębienia/choroby, najprostsze zadania wydają sie ciężkie do zrealizowanie.
Bieganie OBW 1 – w wolnym tepmie przy cholernie bolącym gardle – ciężka praca.
Siłownia i wysiłek dodatkowy – totalne dowalenie organzimu.

Czy trenowanie podczas choroby to głupota? Długo o tym myślałam.
Mimo to, postanowiłam jednak łagodniej, spokojniej ale wykonać treningi z planu.

Tak samo zastanawiałam się nad startem w Beskidy Maraton. Ostatnia część Eurocup Beskidy.
Tu już jest start, czyli nie biegnie się dla przebiegnięcia truchtem, a jednak więcej energii trzeba dorzucić by jakoś ukończyć z dobrym czasem. Prognoza pogody nie była łaska: deszcz i mżawka.

Wahałam się czy wystartowac – bo biec 4-5 godzin w deszczu, mżawce przy temperaturze 5-8C w czasie przeziębienia, może się skończyć w szpitalu. Ale… było to ale…, że może jednak nic mi nie będzie, że ubiorę się odpowiednio. Ale jak tu się ubrać odpowiednio gdy leje i mży cały czas? ciężkie zadanie.

Generalnie mimo, że nie byłam do końca przekonana czy dobrze robię i wiedziałam, że nie będzie na tyle sił by powalczyć o jakiś dobry wynik – postanowiłam wystartować.
Początek w miarę ok, biegło się dobrze, choć tempo nie było zabójcze.
Mimo, że biegałm spokojnie – oddychało mi się niespokojnie i „harczenie” podczas oddechu jednak przeszkadzało.

Podejscie na Skrzyczne pozbawiło mnie całkowicie energii…(trochę piwkiem podratował mnie Sebastian Dudek i chwała mu za to – napój gazowany w tym momencie czy to piwo czy kola – to zbawienie) wszyscy mnie zaczęli wyprzedzać, wszyscy…dopiero na zbiegu zaczęłam coś nadrabiać, ale z tym oddechem ciężkim – nie mogłam biec szybciej, nie mogłam po prostu szybciej oddychać. Niemniej jednak trochę ożywił mnie ten zbieg. Fragment od końcówki zbiegu ze Skrzycznego do podejścia na Matyskę – nie należy do przyjemnych, ale chyba lżej mi to przyszło niż 2 lata temu:)
Matyska – w sumie nawet nie było tak źle…trochę biegu, trochę podejścia – jedno trzymało mnie przy życiu… to co zawsze…. gazowany napój… piwko na mecie:)
Ostatnnie 1,5 km….a tu…niespodzianka błotna.
Biegacze, którzy tam stracili trochę czasu wkurwiali się niemiłosiernie – ja byłam zadowolona, mi się podobało. Lubię błoto – lubię zjeżdżać na błocie – lubię te poślizgi:) Zajebiscie – chyba najfajniejszy moment całego biegu:)
Tam właśnie wyprzedziłam zbiegając po tym błocie 3 dziewczyny. Oczywiście pojechałam po tym błotku – ale było miękko.
Co mnie dowaliło… meta. 2 lata temu – meta była w domu kultury. I tak myślałam, że będzie i tym razem.
A tu niemiła niespodzianka – jesteś nastawiony, że to już koniec – wiesz, że przebiegając mostek zaraz wbiegniesz na metę, a tu Baca sobie urządził zmianę trasy i podbieg – lekki bo lekki – ale na koniec już zabijający – pod szkołę i ominięcie szkoło. Masakra. Tam miałam kryzys.
Niemniej jednak wiedziałam, że to już koniec – że jednak jakoś dałam radę.
Czas niestety nienajlepszy – po 4: 35 z hakiem… ale w sumie biorąc pod uwagę stan w jakim wystartowałam – można by to jakoś wytłumaczyć – ale w mojej głowie cały czas pojawiała się myśl – że totalnie to zawaliłam. Totalnie:(
Myślę, że jestem w stanie tam zrobić 4:15 i będę tam startować dopóki nie osiągnę tego wyniku:)

10801533_598524983609282_7720684779563831248_n

A Robert… znowu wygrał… niesamowity:)

Maraton Beskidy: idealnie przygotowany, częste punkty z piciem – miła atmosfera:)
Warto tu przyjechać:)

Koszyce Maraton…najpiękniejszy maraton na jakim byłam…czyli piękne pożegnanie z maratonami asfaltowymi

Koszyce Maraton…najpiękniejszy maraton na jakim byłam…czyli piękne pożegnanie z maratonami asfaltowymi

Koszyce Maraton

Najstarszy maraton w Europie – 2 najstarszy (po Maratonie Bostońskim) maraton na świecie…
Tradycja i doświadczenie…i zajebista atmosfera, atmosfera, jakiej nie spotkałam na żadnym maratonie.
90 edycja Koszyce Maraton …

Przyjechaliśmy do Koszyc z Marią i Jackiem w sobotę. Na drogach pustkich, popołudniu w drugim co do wielkości mieście Słowacji praktycznie pustki jak na drogach.
Stwierdziliśmy, że coś jest nie tak, coś dziwnego – jak takie piękne miasto, w przeddzień tak wielkiego wydarzenia jest tak puste??!!
Tak było…ale z godziny na godzine, na ulicach pojawiało się coraz więcej ludzi – bo przecież wieczorem impreza – pokazy światła.

Postanowiliśmy iść po pakiet i ja tradycyjnie musiałam zjeść prażony syr. Nie ma bata by przygodę na Slowacji rozpocząć bez syra:)
Po naszym obiadku, postanowiliśmy przejść się na miejsce, gdzie wydawane są posiłki z pasta party – a tu nas spotkała niespodzianka.
Mimo, że byliśmy 20 min przed końcem, panowie z ochrony nas nie wpuścili – bo jak stwierdzli – nie zdążą a zaraz po pasta party jest tam inna impreza. Czyli nie ma się co przejmować że na pierszej edycji Noraftrail dla 4 osób brakło jedzenia 😉

Ale to była jedyna mała wtopa tego maratonu. Zaczęłam od wtopy, bo teraz zacznę wychwalać.

Impreza ze światłami była bardzo fajna.
Improwizacja świetlna na budynkach – przepiekne.

IMG_0459

IMG_0459

Zaraz po improwizacji świetlnej rozpoczęło się oficjalne rozpoczęcie maratonu i zapalenie ognia maratońskiego. Gościem tej uroczystości był między innymi dyrektor Boston Maraton:

IMG_0460

IMG_0461

Po drodze do hostelu Laco z Eriką towarzyszli nam w zwiedzaniu na przykład takiego czegoś:

koncert pośród górek pokrytych płytami CD
IMG_0469

Poranek przed maratonem:
Kawka śniadanko i w drogę na start.
Start pólmaratonu i maratonu odbył się jednocześnie, ale te 2 strefy były oddzielone, czyli nie było promlemu z tym, że półmaraton biegnie jednak szybciej i start odbył się bez przepychanek, a dodatkowo – panie ( a było ich ok 200 na maratonie) startowały z 2 strefy – tak blisko startu na maratonie asfaltowym jeszcze nie byłam. Pomysł niesamowity:)

A od samego rana na ulichacj Koszyc – pełnia życia. Miasto żyło. Miasto przygotowane na kibicowanie. Miasto przygotowane na zabawę!!!

10685406_580072118787902_7771013585613693278_n

Ostatni mój dłuższy bieg po asfalcie- to Maraton Roztoczański.
Biegałam po asfalcie, ale bardziej w celach lekkich treningów – czyli trucht do 20 km, po biegach górskich. Cały sezon tylko biegi w górach.
Ale wystartowałam z tempem ok 5:00 min na km i wydawało mi się, że jakoś strasznie wolno biegne. Ale mimo, że jakieś doświadczenie mam – nie wpadłam na pomysł, by zwolnić od razu.
I tak do ok 30 km leciałam na życiówke – co w sumie powinno mnie zastanowić – jak mogę zrobić życiówkę nie trenując – ale przecież cwaniara to może się uda…ale się nie udało.
Mimo, że doping kibiców był po prostu niesamowity, byli nawet w parku i na ulicach za centrum miasta, cały czas, od samego staru kibicowali, grali, puszczali muzykę – nie udało się utrzymac tempo – i wyskoczyła ściana – ściana masakryczna.
Od 30 km straciłam 7 min. I wyszło zamiast 3:33 – 3:34 – 3:40:03…
Ale i tak jestem zadowolona 3:40:03 – to mój 3 najlepszy rezultat w życiu!!:):)

Wymordował mnie maraton masakrycznie. Mięśnie dawno nie używane czułam bardzo. A to czego nienawidzę na asfalcie – to odgnioty/odciski na małych palcach. One są nieuniknione, w każdych butach – takie palce. Niestety to boli bardziej niż mieśnie. A najgorzej było po biegu ubrać buta na nogę i iść.

Medal jest – piwko jest:):)

10672255_580073175454463_6560570996476484486_n

10646646_580072362121211_7453702795951973652_n

Organizacja biegu – rewelacyjna. Punkty z wodą – co chwilę – idealnie, nie ze sobą ( no może żela). Policja -aż ich polubiłam – pomocni, kierowali ruchem świetnie.

Koncerty na trasie – super dopingujące.
Miasto – pięknie przygotowane, samo miasto – przepiękne.

Jedno mnie tylko dziwi – po jasną cholerę ludzie tak pchają się na maraton w Nowym Jorku – gdzie nie ma co oglądać oprócz nowych budynków i sklepów – zamiast przyjechać do Koszyc i podziwiać piękną architekture i wspaniały klimat.
Ok 1500 biegaczy na 90 edycji maratonu? To chyba mało – ale może i dobrze – bo klimat jest niezapomniany:):)
10665741_584592788330700_921068785571801223_n

Pierwszy raz rózwnież testowałam odzież Thoni Mara – bo przecież jak się chce coś sprzedawać to trzeba samemu przetestować:) Koszulka świetna – przylegająca do ciała -nawet jak się pare razy polałam – to nie czułam tej wilgoci. Koszulka nie obciera, miła w dotyku – a kolor – zajebisty. Oczywiscie opaskę tez musiałam dorzucić:):)
Fiolet jest mój:):)

10325518_580073062121141_4310991533880845307_n

Noraftrail – I edycja okiem organizatora….

Noraftrail – I edycja okiem organizatora….

26.09.2014 – Beskid Wyspowy…godz 10….
Przyjeżdżamy do zalesia na stadion.
Roboty w cholerę. Trzeba wypakować towar, przygotowac koszulki, jakoś „przygotować” biuro zawodów a przede wszystkim oznakować trasę.

Za radą Lacy (Góral Maraton) nie znakowaliśmy wcześniej, by nie było problemów ze ściąganiem taśmy, lub złośliwym przewieszaniem w inne miejsce, jak to miało miejce na Góral Maratonie. Pogoda beznadziejna – ok 10C i deszcz. Planuję uwinąc się w około 3 godziny, ale znakowanie w takich warunkach trochę przeraża. W tym samym czasie Młody z Jarkiem wyruszają na znakowanie I etapu biegu Ultra – z Zalesia na Dzielec i Łopień.
Deszcz leje niemiłosiernie.
20140926_124656

Znakowałam trasę najlepiej jak tylko mogłam. Kilka razy już w życiu miałam taką możliwość, i tym razem zrobiłam podobnie. Będąc na wielu biegach górskich, byłam pewna, że na głównej szerkiej drodze, jak się tak rozmieści wstążki – to nikt nie zabłądzi. Jak pokzazł czas – jednak się myliłam. Z prostej drogi można zejść…

Wróciłam totalnie przemoczona i przemarznięta i zajęłam się przygotowywaniem biura zawodów. Po godzinie przyjechałą Kasia i bardzo pomogła.
Biuro zawodów bylo czynne od ok 16:30 do 20….a;le nikomu się nie spieszyło.
Zaledwie kilka osób pojawiło się w piątek. A całe tłumy w sobotę rano.
Powoli wieczorem zbierała się ekipa – wielką pomoc „przywieźli” Rzeźnicy:) I chwała im za to:)

Małe conieceo – i kończenie akcji z medalami… moje arcydzieło sztuki:):)

Piweczko, ploty…. i mała sesyjka bandankowa

W sobotę biuro czynne od 7 rano, niemniej jednak biegacze zjawiają się ok 7:30 i robi się już kolejka. Mieszanie numerów, mały burdel z koszulkami – ale jest. Można wtsratować.
Jeszcze na 10 min przed startem – jadę sprawdzić, czy rzeczywiście jest na miejscu strażak wskazujący gdzie bieg Ultra ma się oddzielić on Noraftrail 26 – wszystko ok. Mam nadzieję też, że kolejny strażak stoi na drugim rodrożu, ale „nadzieja” pozostaje nadzieją…

9:00 start…. „prywatna akcja z GOPRem” … i poszukiwania w lesie – trochę stresu – ale wszystko skończyło się ok.

Meta – jakoś szybko to wszystko poszło…
IMG_4341

Na metę wbiega Robert. Fajnie, że wygrał swój na swoim:):)
I tak powoli kolejne osoby wbiegają… nagle dostaję telefon, że jedna osoba zabłądziła.
Zastanawiałam się gdzie – bo według mnie było tak oznakowane, że nie dało się tam zabłądzić, a jeszcze jak ktoś umie czytać i patrzy na znaki, szans na zabłądzenie nie było. Ale trzeba było choć ogólnie spojrzeć na mapkę, by wiedzieć, że nie wbiega się z powrotem na Mogielicę.
Jedno wiem, wielu biegaczy ma problem z czytaniem znaków i podążaniem za znakami.
Niestety biegi górskie tym różnią się od biegów ulicznych, że nie podążamy za masą tłumem, a biegniemy w większości sami, i trzeba włączyć myślenie czasem.
Przeraziło mnie kilka osób, które wychodzi, że chciałby z tego biegu bieg dla przedszkolaka i prowadzenie za rękę. Znakowanie kilometrów na trasie? Osoba asekurująca ostatnią osobę biegu?
Gdzie ja żyję. Wróćmy faktycznie do przedszkola – tam takie akcje były. Szkoda, że takimi dennymi tekstami sypali wydawałoby się dorośli i mądrzy faceci.

Dobrze, że jednak większość to byli prawdziwi „górale” – którzy z uśmiechem podąrzali do mety zahaczając o punkty i robiąc na nich różne dziwne rzeczy:
IMG_0396

Uśmiechu na trasie było sporo.

Skręcając na parking przu Mogielicy 4 osoby miały problem i zabłądziły – i jestem pewna, że żadna z nich nie widziała nawet orientacyjnej mapki – nie mówiąc o tym, iż przed startem wspominałam, że nie wbiegamy na Mogielicę i biegniemy w kierunku parkingu na Wyrąbiska.
Na szczęście większość nie miała z tym problemu i przez tony błota, które po osytatnich ulewach jeszcze się powiększyło – dotarła na metę.
Fajnie widzieć zmęczenie trasą, i pozytywne emocje bijące z ludzi.

IMG_4412

IMG_4461

Myślę, że zawodnicy trasy 26 byli raczej zadowoleni.
Jedzenia na punktach było sporo.

A i na mecie ciepła zupa i tony bułek, placków – chyba dały każdemu możliwość najeść się do syta po biegu.

Fajne w sumie jest to, że mamy już kilka informacji, że część ludzi napewno wystartuje za rok. A i możliwe, że jeszcze zimą zrobimy jakiś krótszy bieg na tej trasie. To będziemy myśleć jak trochę odpoczniemy – bo szczerze – dojebało mnie to konkretnie.

A trasa Ultra…. oj dała popalić. Paczki fajek to chyba w życiu nie wypaliłam – w sobotę z nerwów właśnie to zrobiłam. Ultra a szczególnie nocna akcja – dało czadu…. ale miód pitny – osłodził trochę nerwy i jakoś przeszło.
Szkoda tylko tego, że pogoda dała plamę. Że biegacze nie mogli podziwiać tych przepięknych widoków – bo są naprawdę przepiękne.
Beskid Wyspowy jest cudowny – i mam nadzieję, że część z nich wróci tu zimą na narty biegowe:)

Szczególnie chciałam podziękować Wójtowi Gminy Słopnice – za wielkie wsparcie:)
IMG_4428

IMG_4436

IMG_4452

Mały Pieniński Maraton 2014 Czerwony Klasztor Słowacja

Mały Pieniński Maraton 2014 Czerwony Klasztor Słowacja

Co mają w sobie małe biegi?
Mają w sobie świetną przyjazną atmosferę, tu biegacz czuje się częścią biegu, a nie tylko numerem startowym na liście startowej… tu jest klimat, tu się chce wracać.
Mały Pieniński Maraton – to właśnie taki bieg.

Przepiękna trasa wzdłóż Dunajca – prowadzi od Kupeli Cerveny Klastor (termy) 9 km w jedną stronę i powrót tą samą trasą. Trasa lekko pofałdowana, ale dla ścigaczy idealna na ściganie:)

13.09.2014 – zgodnie z prognozami pogody temperatura miała siegać ok 26 C i miało być słonecznie, a tymczasem Czerwony Klasztor przywitał nas mgłą, chłodem i na stert lekką mżawką.

Zgodnie z obietnicą Lacy – dostałam nr 1:)

001c

Bieg planowałam przebiec spokojnie, gdyż czułam, że moje mięśnie po 66 km w Krynicy jeszcze nie są w najlepszym stanie.
Ale jak zobaczyłam, że na Słowację przyjechała ekipa Visegrad Maratonu wraz z moim wspaniałym zającem – wiedziałam, że lekko nie będzie:):)

002k

Na bieg przyjechali również moi słowaccy przyjaciele z Maras Team:)
002l

003a

Oczywiście nie zabrakło i „świrów” z Beskit TV:):)

9:30 – start… lekka mżawka, ale zrobiło się jakoś duszno.
Robert: „to pobiegniemy tak lekko, rekreacyjnie”…aha…
Pierwsze kilometry jakoś spokojnie – z asfaltu skręciliśmy na trasę wzdłóż dunajca – przepięknie… część leci na maxa – my spokojnie, ale równym tempem.
3km…powoli wyprzedzamy… 5 km – dalej wyprzedzamy…
na 7 km ktoś z wracających już chłopaków mówi mi, że jestem 3 – to sobie myślę, no fajnie.
Jakby tak zostało – to rewelacja. Ale czy utrzymam tempo – bo nogi czuję konkretnie.
Ale głowa walczy – Robert „ciągnie” – oczywiście troszcząc sie, czy wszytsko ok.
9 km…. jestem 2 – biegnę za dziewczyną wygrywającą ok 30 km za nia…
Biegniemy równo…. na ok 10 km wyprzedziliśmy ją.. i teraz walka w głowie, by nie odpuścić…
11 km… tłumaczę sobie, że jeszcze tylko 7 km – to tyle co do mostu i z powrotem, czyli nie tak dużo. Oddech mam już coraz cieższy i czuję, że moje nogi, jakby przestawały mnie słuchać. I nie chodzi tu o ból czterogłowego czy łydki jak tydzień wcześniej, a ogólne wyczerpanie. Szybkie tempo, jakiego nie miałam od kwitenia daje w kość…
Dziewczyna za mną ciśnie… cały czas się trzyma ok 20-30 m za mną… ok 15 km – nogi już odmawiają posłuszeństa, ale Robert ile może to pomaga słowami. Dzięki niemu, mimo bardzo ciężkiego oddechu, totalnego wyczepania z jakiejkolwiek energii dobiegam do mety jako pierwsza baba:):)
Nr 1 jednak zobowiązuje;)
Gdybym biegła półmaraton – może bym dotrwała w tym tempie – jedno jest pewne – taki dystans biegałam najszybicej w swoim życiu, co było dla mnie szokiem – bo podobno po długich dystansach trzeba się pożądnie zregenerować by coś osiągnąć. Oczywiście nie był to świetny czas…ale dla mnie najlepszy:):):)

Na mecie padłam bez sił… biegenie beztlenowe jest ciężkie i meczy bardziej niż ultra – męczy inaczej. Ale adrenalina była wielka…
I ten bieg bardzo mi uświadomił – że to czy się dobrze pobiegnie – to zależy od wytrzymałości i przygotowania – oczywiscie, ale głowa i myślenie to chyba 3/4 sukcesu.
Wiem jedno, gdyby nie Robert – pewnie bym zwolniła, pewnie bym w końcówce nie miała sił utrzymać tą przewagę. Głowa, głowa, głowa… to, że walczysz z czasem, z kimś, że nie odpuszczasz… W Krynicy odpuściłam w momencie gdy pomyślałam czy zejść z trasy – to już była moja rezygnacja…
Cieszę się, że byłam w Pieninach – cieszę się, że spotkałam tam takich wspaniałych ludzi – i wiem, że za rok też tam będę:)
239

Milena:
001cc

Chłopaki z Bezeckiego Klubi Stara Lubovna
002i

414

I oczywiście nowa kolekcja Newline pomogła, a dostępna będzie już za rok – przecież musiałam przetestowac:):)

033

www.norafsport.pl