Thoni Mara…. miły prezent od producenta.

Thoni Mara…. miły prezent od producenta.

Postanowiłam o tym dziś wspomnieć, bo w sumie to o poranku gdy odebrałam przesyłkę GLS byłam mile zaskoczona.
Wraz z kartką świąteczną niemiecki producent odzieży sportowej Thoni Mara – podesłał kilka świątecznych bandanek.

Miło – a że bandanki fajne…

Jak ktoś chętny – to …
promocja świąteczna

IMG_1520

W sumie to dobry pomysł na promocję Newline w następnym roku:)

IMG_1521

A dziś zamiast biegania aqua jogging… bieganie w wodzie – genialne polecam.
W Lemonfitness – dziewczyny instruktorki i Bartek (rodzynek) – dają czadu:):)

U podnóża Tatr – czyli moje sam na sam z górami…

U podnóża Tatr – czyli moje sam na sam z górami…

Czasami się zastanawiam nad tym, dlaczego tak się dzieje, że człowiek pobiegał, poćwiczył, jest zrypany fizycznie i już zaczyna myśleć o tym, gdzie jechać następnym razem, kiedy i ile przebiec…
Tak było na biegach typu maraton. Przybiegając na metę myślałam, że w najbliższym czasie odpuszczam, olewam – że po prostu mam już tego dość. Wystarczyło kilka godzin i takie oto rozmyślania się pojawiały: a może pobiegnę w tym biegu, albo w tym…

Tym razem tak było w środę. Pojechaliśmy do Wisły – trochę pobiegaliśmy, trochę czasu nam zajęło spotkanie biznesowe bandy Newline – i oglądanie przyszłorocznej,naprawdę świetnej kolekcji.
Pogoda była cudowna, trasa też ale było mi mało – dlatego postanowiłam jechać na weekend do Chochołowa. Od prawie roku swój oensjonat prowadzi tam znajomy rodziny, dlatego – była to dodatkowa mobilizacja.

Wyjechałam w sobotę ok 8:30 z Krakowa i już przed 11 byłam na miejscu. Zostawiłam w pensjonacie rzeczy, przebrałam się i pobiegłam.
Jaki był plan? Brak planu. Miałam mape okolicy – a, że Pan Staszek właściciel lokalu powiedział, że jest tu bardzo dużo fajnych dróg – to postanowiłam nie tracić czasu na szukanie szlaku… sam się znalazł.
Wybiegłam z Chochołowa w stronę przejścia granicznego ze Słowacją i tam skręciłam w lewo.

IMG_1375

Wybiegłam sobie na górkę, gdzie był przekaźnik – i już wiedziałam, że mój wyjazd był jedną z najlepszych decyzji jakie ostatnio podjęłam. Świetna pogoda, świetna przejżystość, świetne widoki… a trasy… były drogi, ścieżki…
IMG_1382

Z jednej strony Tarty, z drugiej strony Babia góra…

IMG_1389

Biegłam sobie, szłam… czułam tą radość, którą powinno dawać bieganie codziennie.
Bez zegarka, bez pomiaru tętna – nie jako trening, a jako rekreacja i relaks…
Relaks nie tylko fizyczny, ale przede wszystkim psychiczny… pięknie…

IMG_1397

W końcu jakimś trafem (chyba już nad Witowem) dotarłam do, według mnie, albo starego, albo tak zaniedmabengo żółtego szlaku wzdółż granicy, który był ledwo widoczny. Nie wiem, czy jest to ten sam szlak, który biegnie z Magury Witowskiej do Oravicy – ale był. BYł, albo raczje pojawił się w kilku miejscach i zniknął.
IMG_1411

Przy stacji wyciągu Witów – postanowiłam siąść sobie pod drzewem i trochę się… poopalać:)
Piękne słońce – ciepło… a co tam:)

Powrót równie pięknymi trasami:
IMG_1416

IMG_1393

A wieczorem – kąpiel w termach Oravicy…

Na niedzielę pogoda zapowiadała się również fajna. Wieczorem w sobotę obmyśliłam trasę:
Czarny szlak z Witowa przez Płaziska, Pałkówkę do Gubałówki.
Niedzielny poranek przywitał mnie rzeźkim chłodem… więc już nie biegłam w cienkiej bluzie jak dzień wcześniej, a ubrałam kurtkę i czapkę. Rękawiczki na początek obowiązkowo.

Ten czarny szlak od samego początku mnie wkurzał… po pierwsze rzadko były znaki, po drugie – dziwnie szła trasa… po trzecie – w jednym miejscu skręt w prawo, i natej samej drodze za kilkanaście metrów kolejny skręt w prawo… w sensie – 1 droga – i 2 szlaki czarne – 2 drogi…jakoś dziwnie.
IMG_1438

Trochę biegałm za szlakiem, gdy był słabo widoczny biegałm dróżkami… a w końcu szlak gdzieś zniknął…
Ale to jeszcze nic – najlepszy był moment – gdy w drodze powrotnej (oczywiście na Gubałówkę nie dotarłam – bo mnie szlak trafiał ze szlakiem i postanowiłam skrócić trasę – zwłaszcza, że planowana byla jeszcze jedna z moją mamą, która, przygotowuje się do Rzeźnikcza).
IMG_1446

Cześć trasy była niestety bardzo rozkopana, część trasy zamarznięta…
IMG_1454

Część trasy w śniegu…
IMG_1459

Powrót był lepszy… jakimś dziwnym zbiegiem… napweno nie okoliczności – dotarłam do szlaku, który zgubiłam wcześniej…
Biegłam jakiś czas do momentu kiedy szlak wprowadza nas do prywatnego gospodarstwa i na teren prywatny… zgłupiałam… postanowiłam pobiec nad domem ścieżką…i po kolejnych ok 300-400 metrów znalazłam przerwany szlak… dziwne to wszystko…
Mogłaby być całkiem fajna trasa – ale widać, że i PTTK i nadleśnictwo nie dbają w ogóle o to, by szlak był zadbany – a szkoda, bo mogłoby to przyciągnąć większą ilość turystów do Chochołowa i Witowa, zwłaszcza, że byłby to świetny dodatek do budowanej w Chochołoie Termy, i trasy rowerowej prowadzącej z Nowego Targu.

Na trasie czarnego szlaku były natomiast takie cudeńka:
IMG_1476

IMG_1467

Trasa – może 15 km, może troszkę mniej – na poranną rozgrzewkę całkiem nieźle.

Koło 11 przyjechali moi rodzice z babcią – w końcu odwiedzić znajomego – więc moja mama również pobiegała ze mną, na II część bieganie.
Tym razem postanowiłam zobaczyć jak będzie wyglądał czarny szlak z drugiej strony Witowa – w kierunku na Magurę Witowską. Tu już było dobrze.
Trasa nie była piękna, jak ta z rana czy soboty, ale treningowo – super. Nie było bardzo cieżkich podbiegów, dobre podłoże – do trenowania świetnie:)

IMG_1478

IMG_1490

Żeby nie wracać tą samą drogą postanowiłam, że pobiegniemy ścieżką, która powinna nas według mapy zaprowadzić do większej drogi poniżej a później do samego Witowa, gdzie zostawiłyśmy samochód.

IMG_1492

IMG_1501

IMG_1502
Takie oto widoki miałyśmy po drodze- owca zagryziona przez wilka – wyjezdzone całe mięso pozostawione tylko futro… masakra… Widać było, jak wilk ciągnął owcę po śniegu…

IMG_1508

A popołudniu dłużesz „moczenie” w termalnych wodach Oravicy – stare baseny to mają jendak klimat:)

Cóż tu dużo mówić -fajny weekend:)

Runmageddon Hardcore…nie moja bajka, nie moi bohaterowie…

Runmageddon Hardcore…nie moja bajka, nie moi bohaterowie…

Kilka dni przed Hardkorem zastanawiałam się czy jechać…
Patrząc na pogodę nie miałam ochoty, ale Monia, Laco… obiecałam, że pojadę, że nie stchórzę…
Zachwycona zajebistą zabawą w kwietniu na pierwszej edycji Runmageddonu- świetną atmosferą w naszej kilkuosobowej drużynie, liczyłam, że i tym razem będzie podobnie. Nie było.

Przyjechaliśmy do Warszawy, odebraliśmy pakiety, przywitaliśmy się z świetnymi ludziskami z biura zawodów: Kinia, Madzia, Asia… i z innymi. I wróciliśmy na jedzonko i relaks w pobliskim hostelu.
Planowanie strategii: STANOWCZO NIE WCHODZIMY DO WODY!!! NIE MA TAKIEJ OPCJI! -6/-7C.
Zgodnie z mailem wysłanym kilka dni przed startem, jak się nie da zrobić jakiejś przeszkody robisz 30 karnych padnij-powstań, generalnie jak się okazało na końcu – informacje podane w mailu – po biegu okazało się, że jednak nie są ważne… ale w sumie nie będę się tu o tym rozpisywać, bo to temat, który mnie „lekko” (jak Euromark w piątek) wyprowadził z równowagi.

Start o 9… już o 8:30 byliśmy na Służewcu. Zimno…. truchtanie…. chuchanie…

A tu Łukasz z Beskid Tv… miło:)

Start: wszyscy podkręceni startem… chyba tylko ja nie należałam do tych nakręconych. I nie chodziło tu o zły humor. Generalnie sama przeklinałam się w duchu., że jestem do tego stopnia popierdolona, że się zapisałam na ten bieg i że teraz pasuje te 20 km przebiec (chociaż biegiem bym tego nie nazwała).

IMG_1029

Wystartowaliśmy razem – na 2 przeszkodzie pierwsze karniaki – chyba jako jedyne nie weszłyśmy do wody.
Przeszkoda z wodą na 1 km przy temperaturze -6C.porażka… już po kilkunastu metarch niektórzy żałowali, że nie robili z nami karniaków (zamarznięte ubrania i łydki = szybkie skurcze i bóle – hipotermia)
Generalnie przeszkody ok – na ścianach nam pomagał Laco z innymi chłopakami – bez nich nie dałybyśmy rady. Opony, małpi gaik… wszystko było ok. Nie wszystko z tego dałyśmy radę zrobić, ale starałyśmy się…ale taka ilość przeszkód wodnych – dobra, nie wodnych przeszkód z supstancjami „mokrymi” – bo to w większości stare ścieki i śmierdzące od konsich odchodów wody. FUJ>>>
Czy pokazanie, że się jest hardkorowecem to przejście tych kilkunastu przeszkód z wodą?
Według mnie -to pokazanie głupoty. Czy Ci wszyscy poranieni od lodu ludziska będą szczęsliwymi „hardkorowcami” jak się dowiedzą, że ta śmierdząca woda ze swoimi bakteriami przyniosła im np tężca?
Może jestem nudan i nie ” zabawna” -ale dla mnie to, że ktoś wszedł do tej wody absolutnie nie miało nic wspólnego z hardcorem i odwagą.
Ale w końcu nudna jestem…

Dla mnie było nudno… chciałam to już skończyć od 10 km… chciałam się przenieść w góry, gdzie zawsze jest fajnie i się chce – po porstu się chce.

O „temacie dyskwalifikacji” nie będę się tu rozpisywać – bo od wczoraj humor mi się poprawił i nie ma co się głupotami zajmować. W koncu nie walczyłam – a zrobiłam to…w sumie nie wiem po co.
Najgorsze to to, że moje żebra zostały poszkodowane – co się równa chwilowej przerwie w bieganiu – i chyba to mnie też złości.

A może powinnam złościć się na siebie – na to, że jestem powalona i pchałam się tam, gdzie mnie po prostu nie powinno być. To nie moja bajka, nie moi bohaterowie…
A Piotrek Falkowski dobrze powiedział… www.pojebani.pl…. chyba to wystarczy.

Aczkolwiek kilka miłych chwil było…. np na „domku” – Laco tam poszalał, dzięki temu, mimo totalnie oblodzonej ściany – udało mi się wejść na górę:) dobra, nie udało mi się wejść a udało mi się być wciągniętą…
Śmiesznie było do I połowy…
Na końcówce było wesoło w tunelu „zaśmierdziałym” – gdzie panowie nas nieśli na barana…:)
Chociaż Monia tam przeżywała chwile grozy.:(

IMG_1041

IMG_1072

IMG_1036

IMG_1097

Czy kiedyś wystartuję w Runmageddonie – myślę, że nie ma już takiej opcji.