W dzień gdy najsilniejsza światała moc – ta góra się ukryła bo jest Sową…do tego Wielką Sową:)

 

20140614_114938

Bieg na Wielką Sowę – mój pierwszy poważny bieg w stylu alpejskim.

Trasa – całkiem łatwa – i może gdybym nauoczna doświadczenie z przed tygodnia przeczytała i regulamin i zobaczyła profil trasy – to pewnie i wynik byłby trochę lepszy.

A tu wystartowałam sobie na końcu stawki, która z resztą też nie bła wielka.

Powoli, powolutku – bo przecież prawie 10 km w górę… tak myślałam…

Więc aby oszczędzić organizm (ostatni antybiotyk miałam zażyć wieczorem – więc  trochę się balam  biec na wysokich obrotach) rozpoczęłam bardzo wolno – 3 km wolno…. 4 wolno…

a tu zaczynają się zbiegi… no trochę zgłupiałam – bo do tej pory żyłam w przekonaniu, że biegi w stylu alpejskim – to takie, w których trasa prowadzi tylko w gorę.

No to sobie zbiegam – równie powoli – bo trzeba zobaczyć jak kostka się spisuje po skręceniu z przed tygodnia – ale  było całkiem nieźle więc trochę przyspieszyłam.

Ostatnie kilometry – to w sumie teren praktycznie płaski i tylko ostatnie 500-600 metrów na koniec to podbieg – nawet nie taki stromy  – do mety.

Podobało mi się bardzo – nie zmęczyłam się – bo taktyka była na bieg  9,5 km pod górę.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A, że stając na mecie wiedziałam, że jak dokończę bieg będę druga – bo tylko 2 kobiety były – w tym ultraszybka Dominika – więc bieg na spokojnie dawał dużo radości.

Pewnie wrócę tam za rok – mocniejsza…

IMG_3734