Kilka dni przed Hardkorem zastanawiałam się czy jechać…
Patrząc na pogodę nie miałam ochoty, ale Monia, Laco… obiecałam, że pojadę, że nie stchórzę…
Zachwycona zajebistą zabawą w kwietniu na pierwszej edycji Runmageddonu- świetną atmosferą w naszej kilkuosobowej drużynie, liczyłam, że i tym razem będzie podobnie. Nie było.
Przyjechaliśmy do Warszawy, odebraliśmy pakiety, przywitaliśmy się z świetnymi ludziskami z biura zawodów: Kinia, Madzia, Asia… i z innymi. I wróciliśmy na jedzonko i relaks w pobliskim hostelu.
Planowanie strategii: STANOWCZO NIE WCHODZIMY DO WODY!!! NIE MA TAKIEJ OPCJI! -6/-7C.
Zgodnie z mailem wysłanym kilka dni przed startem, jak się nie da zrobić jakiejś przeszkody robisz 30 karnych padnij-powstań, generalnie jak się okazało na końcu – informacje podane w mailu – po biegu okazało się, że jednak nie są ważne… ale w sumie nie będę się tu o tym rozpisywać, bo to temat, który mnie „lekko” (jak Euromark w piątek) wyprowadził z równowagi.
Start o 9… już o 8:30 byliśmy na Służewcu. Zimno…. truchtanie…. chuchanie…
A tu Łukasz z Beskid Tv… miło:)
Start: wszyscy podkręceni startem… chyba tylko ja nie należałam do tych nakręconych. I nie chodziło tu o zły humor. Generalnie sama przeklinałam się w duchu., że jestem do tego stopnia popierdolona, że się zapisałam na ten bieg i że teraz pasuje te 20 km przebiec (chociaż biegiem bym tego nie nazwała).
Wystartowaliśmy razem – na 2 przeszkodzie pierwsze karniaki – chyba jako jedyne nie weszłyśmy do wody.
Przeszkoda z wodą na 1 km przy temperaturze -6C.porażka… już po kilkunastu metarch niektórzy żałowali, że nie robili z nami karniaków (zamarznięte ubrania i łydki = szybkie skurcze i bóle – hipotermia)
Generalnie przeszkody ok – na ścianach nam pomagał Laco z innymi chłopakami – bez nich nie dałybyśmy rady. Opony, małpi gaik… wszystko było ok. Nie wszystko z tego dałyśmy radę zrobić, ale starałyśmy się…ale taka ilość przeszkód wodnych – dobra, nie wodnych przeszkód z supstancjami „mokrymi” – bo to w większości stare ścieki i śmierdzące od konsich odchodów wody. FUJ>>>
Czy pokazanie, że się jest hardkorowecem to przejście tych kilkunastu przeszkód z wodą?
Według mnie -to pokazanie głupoty. Czy Ci wszyscy poranieni od lodu ludziska będą szczęsliwymi „hardkorowcami” jak się dowiedzą, że ta śmierdząca woda ze swoimi bakteriami przyniosła im np tężca?
Może jestem nudan i nie ” zabawna” -ale dla mnie to, że ktoś wszedł do tej wody absolutnie nie miało nic wspólnego z hardcorem i odwagą.
Ale w końcu nudna jestem…
Dla mnie było nudno… chciałam to już skończyć od 10 km… chciałam się przenieść w góry, gdzie zawsze jest fajnie i się chce – po porstu się chce.
O „temacie dyskwalifikacji” nie będę się tu rozpisywać – bo od wczoraj humor mi się poprawił i nie ma co się głupotami zajmować. W koncu nie walczyłam – a zrobiłam to…w sumie nie wiem po co.
Najgorsze to to, że moje żebra zostały poszkodowane – co się równa chwilowej przerwie w bieganiu – i chyba to mnie też złości.
A może powinnam złościć się na siebie – na to, że jestem powalona i pchałam się tam, gdzie mnie po prostu nie powinno być. To nie moja bajka, nie moi bohaterowie…
A Piotrek Falkowski dobrze powiedział… www.pojebani.pl…. chyba to wystarczy.
Aczkolwiek kilka miłych chwil było…. np na „domku” – Laco tam poszalał, dzięki temu, mimo totalnie oblodzonej ściany – udało mi się wejść na górę:) dobra, nie udało mi się wejść a udało mi się być wciągniętą…
Śmiesznie było do I połowy…
Na końcówce było wesoło w tunelu „zaśmierdziałym” – gdzie panowie nas nieśli na barana…:)
Chociaż Monia tam przeżywała chwile grozy.:(
Czy kiedyś wystartuję w Runmageddonie – myślę, że nie ma już takiej opcji.
Najnowsze komentarze