Żar, żar, żar… i to nie o górze tu mowa, ale o pogodzie, która dała w kość podczas Run Adventure…ale od początku.
Cała impreza rozpoczęła się w czwartek 17.07.2014 – odbiór pakietów – przepatrzenie map.
Postanowiłam nie zostawać na odprawę, gdyż byłam jakoś dziwnie zmęczona i oczy same się zamykały. Pojechałam zatem spać, by nabrać sił na pierwszy etap 3-dniowego „wyściugu” .
Pobudka o 6:30 – pogoda piękna – i już ciepło.
Szybka kawka (parzonka obowiązkowo przed zawodami), śniadanie i jazda na Zaolzie.
Kilku wariatów już tam było – bo chyba inaczej nie można powiedzieć o ludziach, którzy z własnej woli, przy mega upale biegają sobie 3 dni po górach robiąc tym samym 110 km.
To część wariatów z trasy Trophy – byli jeszcze i wariaci z trasy (ogólna liczba km 80) Challenge.
Taki typ biegu został rozegrany w Polsce pierwszy raz. I mimo, że w tym roku nie było bardzo dużo ludzi ( w tym samym czasie trwał Festiwal Dolnośląski) – to z pewnością na tą imprezę wkrótce przybędą tłumy – dlatego jakoś bardzoe się cieszę, że byłam na tej pierwszej, w sumie kameralnej edycji, gdzie było na prawdę czadowo!!!
Nie brałam wcześniej udziału w takich biegach, nawet nie robiłam nigdy treningu – 2-3 dni po górach z takimi długimi trasami. Ciężko było zacząć, normalnie, czy wolniej – jedno było pewne. Było za gorąco na to, by szaleć (szaleć, jak na moje możliwości, oczywiście).
Postanowiłam wystartować wolno i biec na nie za wysokim tętnie. Po drodze doczepiłam się jak pasożyt do Lucyny i Łukasza – i biegliśmy razem do końca. Było dziwnie – bo nie miałam żadnego kryzysu. Trasa fajna, choć końcówka już mi się dłużyła. Stożek mineliśmy – nawet nie zauważąjąc go:(:( Dopiero tabliczka nieco dalej z informacją, że na Stożek godzina marszu uświadomiła nam ten wlaśnie fakt – Stożek był za nami.
Trasy Trophy I Challenge – rodzielały się w pewnym momencie, by przy końcówce znowu się połączyć.
Gdyby nie jedno oznaczenie na samym początku trasy – przy skręcie w prawo ( nauka na przyszłość przy znakowaniu do Noraftrail) to można powiedzieć, że trasy były świetnie oznaczone. Nie miałam pojęcia gdzie biegnę, a nigdy się nie zgubiłam – to fajne:)
Pierwszy dzień zakończyłam jako 4 z kobiet, co było dla mnie miłą niespodzianką, bo biegłam bardzo spokojnie nie licząc na to, że będę tak wysoko:):)
Po biegu – posłuchałam „trenera” swojego – czyli poszłam spać (przynajmniej próbowałam spać), a pod wieczór na rozruszanie mięśni spacer ( miał być marsz – ale wyszedł spacer). I snu ciąg dlaszy:) Oczywiście jeden browiec na nawodnienie:):)
Tu już było ciężej – pobudka o 4:30, wyjazd autokaru na start o godz.6.
Temperatura miała być wyższa niż dzień wcześniej ( gdzie na szczęście było sporo chmur i troszkę wiatru). Trasa rozpoczęła się kilkukilometrowym podejściem na Rajczę – oj nie było łatwo – ale spokojnie powoli w równym tempie wchodziłąm an górę.
Zbiegi wychodziły mi o dziwo dobrze – dużo na nich nadrabiałąm. Mimo, że kostka dalej nie jest stabilna, otejpowałam ją i może to też pomogło, że nic się z nią nie stało.
Było cholernie gorąco i dlatego niezwykle ważna okazała się pomoc na trasie – czyli Laco Sventek z wodą do chłodzenia-
tego brakowało ze strony organizatora- kilka punktów z wodą by się po łepetynie polać, po karku, bo przy takiej pogodzie chłodzenie jest konieczne by nie zejść z udarem słonecznym (świetnie to było zorganizowane na Visegrad Maratonie, gdzie temperatura była podobna, a punkty z wodą do polewania i picia były dość często)
Biegnę, idę
– wyprzedzam innych, inni mnie wyprzedzają… i tak końcówkę miałam dość dobrą – docieram pędem na metę – 5 minut po pierwszej dziewczynie, a 2 minuty po drugiej – czyli całkiem fajnie – to motywuje – nawet bardzo motywuje, w końcu…DOPIERO SIĘ ROZKRĘCAM!!!!:)
Wieczorny scenariusz jak dzień wcześniej. Do tego dochodzi masaż maścią Harrar.
I dużo, dużo snu… wieczorem w sobotę byłam pewna – że niedziala bo sobotnim biegu będzie dla mnie totalnym zgonem – i wychodziłam z założenie – że, głównym celem będzie przeżyć i zakończyć bieg. Tak bylo w sobotę wieczorem, na trasie w niedzielę jednak to podejście się zmieniło:)
Jadąc na start usłyszałam w radio, że już od rana temperatura na południowym wchodzie Polski będzie się wahała w okolicach 29-32C…. super… prawie bezchmurnie… czad – a tu trasa najbardziej wyeksponowana, z tylko nielicznymi fragmentami biegu po lesie, gdzie można schować się w cieniu. No to przerażenie miałam jeszcze większe. Tym razem czapeczka z daszkiem obowiązkowo.
Jedyną pozytywną rzeczą na starcie był fakt, że moje mięśnie o dziwo były w lepszym stanie niż w piątek na starcie I etapu – w ogóle nie czułam jakbym miała już w nogach 70 km przebiegnięte w tak ciężkich warunkach pogodowych – super:):)
Biegnę, biegnę – trochę ludzi wyprzedziłam, wyprzedziłam koło 8 km Agnieszkę, która w I i II etapie była na I miejscu – biegnie mi się dobrze. Problem był tylko na kilku kamienistych zbiegach, gdzie niestety w cholerę czasu straciłam, bojąc się o tą marną kostkę, która sobie tam w czasie biegu lekko przeskakiwała( ale nie przekręciła się na szczęście).
Biegnę, biegnę… przede mną nikogo nie ma, za mną nikogo nie ma. Ostatnie 20 km – to 2-3 biegaczy, z którymi się mijałam, głównie pod koniec. Dziwnie tak biec w tej części, gdzie są szybsi. Jakoś tak pusto było – musiałam bardziej skupiac się na tym, by nie zabłądzić, ale wstążki były tak widoczne, że nie dało się ich nie zauważyć 🙂
Od ok 20 km poczułam, że mogę ten etap wygrać, że mam siły, tylko zbiegi kamieniste mogą trochę mi przeszkodzić. Naszczęście nie było ich w 2 części niedzielnego biegu wiele.
Może się wydawać śmieszne, że po prawie 38 km dowala totalnie, prawie zabija płaski kawałek asfaltu – ale tak było. Ostatnie kilometry w górze chłodził rozgrzane ciało lekki wiatr, potem pomagał cień w leskie – a tu ostatni fragment przez mega nagrzany asfalt, który daje cholernie popalić, dobija psychicznie, ale wiedziałam, ze to moja jedyna szansa, że muszę biec, nie mogę iść – bo tylko wtedy uda się to wygrać. Adrenalina była chyba niesamowicie wysoka – bo jakoś się udało, i po 4 godzinach, 29 minutach i 54 sekundach – cholernie szczęśliwa – bo w końcu udało się wygrać taki bieg, i to w takich warunkach – docieram na metę.
Do tego, dzięki sporej przewadze – w klasyfikacji open ( z 3 etapów) – byłam na miejscu 2 wśród kobiet:):) Zajebiście cieszy:)
Najnowsze komentarze