Miał być wiosenny bieg za dolarami – ale brak czasu na testowanie trasy i załatwianie pozwoleń i innych papierów w różnych gminach spowodował, że ten projekt odłożyłam na czas późniejszy.
Ale we wrześniu wspomniałam o tym, że zrobimy zimową edycję biegu Noraftrail 26 km – a akurat świetnie się złożyło,że 10.01.2015 nie było innego biegu. A że to moje urodziny – to postanowiłam zrobić sobie bieg na urodziny:)
Pogoda. Nie wiem czy jest sens tu o niej pisać… ale…
Dzień przed biegiem 09.01.2015 postanowiliśmy z Młodym sprawdzić jak wyglądają warunki na trasie. Zaznaczyliśmy też pierwszy zbieg i kilka wstążek zawieśliliśmy na małej ścieżce prowadzącej do stokówki wokół Mogielicy. Warunki były cieżkie. Śniegu było sporo, ale były udeptane ślady – więc dało się iść czy biec. Ale wiatr dawał popalić. Było ciężko.
Prognoza pokazywała deszcz na sobotę – i to od początku imprezy. Deszcz plus silny wiatr – nie wróżyło miłego biegu.
Ale po kolei…
W piątek było widać ślady przygotowane przez Piotrka pod narty biegowe. Śniegu nie było aż tak dużo – biegłoby się spokojnie.
Tuż po 16 godzienie w piątek zaczął się deszcz, a w okolicach Mogielicy śnieg z wichurami:(
Jadąc do Zalesia o poranku towarzyszył nam deszcz.
Małe biuro zawodów szybko ogarneliśmy – zawodnicy powoli zaczęli się zjeżdżać.
Formuła biegu była taka – że każdy dostaje mapkę i ma sobie poradzić. Bieg koleżeński – więc biegniemy bez spiny, a bawimy się dobrze:)
Kilku zawodników startowało we wrzesniu więc mniej więcej znało trasę – ale zimowa aura potrafi zmylić…
Start o 10 – wystrzał ze strzelby rzeźnickiej – Młody nawet sobie poradził.
Po tym jak w kość mi dało bieganie i chód dzień przed biegiem wystartowałam spokojnie.
Całe biuro i czas (ręczny) ogarniał Zigi.
Jedzonkiem zajmowali się moi rodzice i Ancur (dzięki Wam za to:)
Wolnym krokiem biegłam do parkingu – i spokojnie na prawo w dół.
Warunki były całkiem inne niż dzień wcześniej – gorsze.
Śnieg się topił, więc już na 3 km miałam buty mokre.
Ale co tam – dobre skarpetki – to pół sukcesu:):) Więc nie było mi w ogóle zimno.
Biegłam sobie lekko bez spiny…chciałam jak najwięcej w tych warunkach przebiec. Niech to będzie bardzo wolny trucht – ale trucht. I w sumie do połączenia szlaku z Jasienia (żółtego – przy skręcie na Parking w Szczawie) nie trzeba było podchodzić.
Ale generalnie biegło się całkiem nieźle.
Juz pod koniec biegu – gdzieś na 22-23 km zaczęły na maxa boleć mnie plecy. I bolały bardzo. Ciężko się biegło. Ale daliśmy radę z Szymonem, z którym przebiegłam sporą część trasy:)
A po drodze miły gest ….
Generalnie całkiem niezły czas jak na takie warunki.
Impreza według mnie się fajnie udała i mimo tego, że pogoda nie była dobra było bardzo fajnie. Fajnie, że nikt się nie spinał, nie denerwował… chyba jednak biegi koleżeńskie są fajniejsze niż zwykłe. Kameralnie – sympatycznie:)
I nikt się nie zgubił – wszyscy szybko dotarli na metę:) Genialne:)
Najnowsze komentarze