Ще не вмерла України і слава, і воля,
Ще нам, браття молодії, усміхнеться доля.
Згинуть наші воріженьки, як роса на сонці.
Запануєм і ми, браття, у своїй сторонці.
Te słowa brzmiały mi w głowie przez większą część dzisiejszego biegu…
III Martaon Roztoczański – jak się tu znalazłam, wie tylko Wojtek… bo w sumie, to on mi powiedział o tym biegu. I Bardzo, bardzo cieszyłam się, że tam jadę, i ciesze teraz, że tam byłam:)
Choć wczoraj, gdy przyjechałam do Lubaczowa, myślałam tylko o tym bym dała radę wystartować – krtań boli, kolejna noc nieprzespana przez to, poobdzierane stopy…. gdy ubierałam wczoraj buta na stopę już oklejoną plastrami, przyznam, że bałam się czy w ogóle uda mi się wystartować. Ale przecież złego diabli nie biorą….
Wystartowaliśmy tuż po 9 z rynku w Lubaczowie. Właśnie na kilka minut przed startem po raz pierwszy dziś zabrzmiały hymny nasz i ukraiński. Dla mnie to było coś bardzo ważnego.
Taki w sumie historyczny bieg. Pierwszy raz przekroczyłam granicę (chociaż w jedną stronę) bez problemu:):) Po drugie w czasie, gdy na wschodzie Ukrainy dzieje się masakra – zachód pragnie pokoju i o tym mówi, a bieg był częścią popierającą te słowa. Ukraińcy oplecieni flagami śpiewali swój hymn… co tu dużo gadać…to nie był zwykły maraton!
Na starcie- trochę zmieniłam taktykę biegu. Plan rozpisany na międzyczasy wrzuciłam do
pasa biodrowego, bo w sumie przy trasie pagórkowatej i szutrowej ten plan by się nie nadawał do niczego. Zapisując się na maraton chciałam walczyć o pudło, ale jak zobaczyłam laski ukraińskie na starcie -które w samych stanikach biegły – stwierdziłam, że będa dawać czadu i nie mam co z nimi rywalizować, ale chciałam walczyć.
I tak sobie zaczęłam spokojnie – tempo ok 5:10 – potem coraz szybicej.
Mijają km, mijam kolejne rywalki – po drodze ludzie wychodzą z domów i bardzo fajnie kibicują :):)
13 km – już widać granicę – i kurde -przebiegam, a „tamożennik” tylko zapisuje nr startowy.
Coś niesamowitego – tak powinno być zawsze. I jakoś od razu przypomniały mi się wyjazdy na Ukrainę, a było ich starsznie dużo- ale za każdym razem staliśmy na granicy, zawsze jakieś problemy…. a tu proszę, po prostu biegniesz i martwisz się o czas.
Część ukraińska maratonu – to pół na pół asfalt i szutr. Generalnie lubie takie drogi, ale jakoś nastawiona bytłam na asfalt i to płaski – więc biegnąc z prędkością 4:45-4:55 min/km – zrozumiałam, że jak jeszcze kilka km tak przebiegnę to padnę przed 30 km.
Na ok 24 km – wolontariusze powiedzieli mi, że jestem 3 babą ( a za mną jedna kobitka ok 200 m) – i wtedy w mojej głowie zawrzało. Powtarzałam sobie – teraz albo nigdy!
Były momenty, gdy już miałam odpuścić, ale przecież dam radę – musze dać radę.
Trochę taki test przed Rzeźnikiem 2015 – test nie na wytrzymałość mięśni a na wytrzymałość psychiki – w końcu musimy zejść poniżej 11 h 😉
I tak od ok 24 km biegałam z jdnym kolegą – którego imienia niestety nie pamiętam, ale wspieraliśmy się prawie do końca.
37 km – widzę Łukasza Mikulskiego- ale mnie to zmotywowało. Łukasz widząc mnie – też się zmotywował i ruszył pędem….
40 km – prawie umieram, ale widze, że moja rywalka zjawiała się na horyzoncie … i w tym momencie opuściłam mojego partnera biegoego i zebralam calą moją moc, a raczej jej resztki i przyspieszyłam, choć w głowie obliczałam sobie, że przecież jak jest ok 200-300 m za mną, to raczej marne szanse by na 1,5 km to nadrobiła na końcówce, która wcale łatwa nie była. Ale wrzuciłam piąty bieg i tak dobiegłam do mety….
A na mecie piękne przywiatnie – jakieś „divchatka” podchodza i się pytają czy chcę masaż prysznic, czy kwas….(prawie jak:” żurek, barszcz, herbata, wino grzane?” – oferowane na Maratonie Bieszczadzkim przez Marka B:))
Za metą piwka nie było – ale był kwas – więd 3 kubiki wypiłam szybciutko i poszłam na masaż:) Niestety Pani robiła masaż a nie jakiś sympatyczny Pan, ale ….
Dekoracja – to własnie ten moment, gdy najbradziej się wzruszyłam.
Ukraina w moim życiu znaczy wiele – moi przyjaciele Ukraińcy – są ważni dla mnie…
Przy dekoracji hymn Ukrainy zabrzmiał 3 razy… na chilę róciłąm na studia, pote, znowu na Krym z Kiką i Romcią, potem szkoła ukrainistyki w Kijowie …
Faktycznie można nie powstrzymywać łez w takim momencie – ale jak stałam na pudle i patrzyłam na tych ludzi, którzy na prawdę chcą spokoju i wolności, którzy walczą o swój naród …. mrugałam oczami by się nie pobeczeć, bo uznałam, że łzy w tym momencie – to wcale nie jest dobre. Ale przeżycia niesamowiete.
Jedno wiem – wracam tam za rok:)
Najnowsze komentarze