Gdy jechaliśmy w czwartek popołudniu do Szczawnicy liczyłam na to, że taka pogoda utrzyma się jeszcze do soboty.

W czwartek z Zigim poszliśmy znakować trasę – forma, wydawałoby się – wyśmienita, szybko, zwinnie oznaczyliśmy część trasy do Przehyby (od Szczawnicy  – przez Bereśnik i Dzwonkówkę) i pędem niebieskim szlakiem w dół do Szczawnicy.

I miałam nadzieję, że tak lekko będzie również w sobotę…

Ale tak nie było. Dwudniowy deszcz dał się we znaki. Już na pierwszym krótkim podbiegu przed Bereśnikiem ześlizgiwałam się z góry, co nie wróżyło dobrze.

Dalej Bereśnik – póki co calkiem nieźle, tempo jest, moc jest, pod Dzwonkówkę już w paru miejscach podchodziłam – to miało być w ramach oszczędzania baterii na później.

Z Dzwonkówki całkiem fajnie i już jestem na Przysłopie. I tu już zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Ostry kawałek  – wyrypa pod dzwonkówkę, gdzie już raz wbiegłam, a przeważnie spokojnie wchodziłam – dał mi mocno w kość – poczułam mięsnie – może to właśnie odbiło się znakowanie trasy 2 dni wcześniej, może jeszcze za słabe przygotowanie fizyczne – nie mam pojęcia. Ale nic- przecież: Ja nie dam rady? Oczywiście, że dam – ze Skałki na Przehybę rzut beretem i lecę, pędzę – a tam moi rodzice z wodą (pomagali przy punkcie żywieniowym). Bidon zapełniam do pełna i „go” na Radziejową.

Tu na spokojnie – ale całkiem dobrze mi się biegło…. i zbieg….

Nawet nie było tak źle, do momentu gdy dostałam kolki, lub czegoś innego co tą kolkę przypomina. Mocne kłucie pod żebrami z prawej strony. Nie mam możliwośći oddychania bez bólu, więc zwalniam, bo szybki ruch – mocniejsze uderzenie = większy ból… i tak niestety do końca. W tym momencie już skończyła się moja walka o jakiś dobry czas, a trwała walka ze sobą by nie zejść z trasy… CO CIĘ NIE ZABIJE TO CIĘ WZMOCNI….tak sobie to po drodze tłumaczyłam.

Pod górę już tylko marsz, na płaskim i z góry lekki trucht  – bo szybko się nie da.

Obidza – Rafał Maćkowski  z mocnym wsparciem – dziękuję – pomogło na jakiś czas:):)

Wysoka – jakoś przeszła – trochę się ślizgałam, więc wolałąm nie ryzykować przy zbiegu i schodziłam – masakra:(

Durbaszka – tu Ewka uśmiechem dodała otuchy…:)

Jeszcze 10 km, a moja depresja rośnie….- krótka rozmowa przez telefon, i prośba kolegi wyprzedzającego mnie o piwko na mecie…dotrzymał słowa:):) Bardzo miło:)

A deszcz leje…błota bardzo dużo…zbiegi zrobily się błotnymi „ślizgami” – dwa upadki zaliczone. Cała w blocie…lecę/ idę dalej…wyglądam gorzej niż po Runmageddonie.

Przede mną ostatni kilometr…i czeka Laco Sventek z góralskim kapeluszem, 500 metrów dalej Robert Faron. Miło, że chłopaki mi towarzyszyli – bo trochę uspokoili:

Robert Faron – wygrał Hardego Rollinga – bardzo jesteśmy z niego dumni.

A na mecie – medal od Kaswerego:) Piękne:)

I ruda Ewka czekająca – dziękuję:):) Fajnie, że byłaś- dziękuję za warkocza przed startem – i mam nadzieję, że twój wypadek z żebrem – nie przeszkodzi Ci w bieganiu.

Atmosfera super- wielkie gratulacje dla Elizy, Kuby i całej bandy:)

Spisaliście się rewelacyjnie:):)

 

IMG_2204

Eliza

 

20140426_145735

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

IMG_2214