utworzone przez admin | lut 26, 2017 | Bez kategorii
II edycja Ultra Śledzia – biegu na dystansie 50 km i 80 km odbywa się na terenie Puszczy Knyszyńskiej ze startem i metą w Supraślu. Dzięki naszemu wspaniałemu PKP nie musieliśmy tym razem jechać samochodem – 5 godzinna podróż pociągiem na trasie Kraków – Białystok jest sporo wygodniejszą opcją niż jazda samochodem.
Piątek – odbiór pakietów i sprawdzanie obowiązkowego wyposażenia. Jeszcze na żadnym biegu nie spotkałam się z takimi wymaganiami na dystansie do 100 km – ale cóż… regulamin zaakceptowany – trzeba wyposażenie obowiązkowe pokazać.
Numer odebrany i nie pozostaje nic innego jak porządnie się wyspać przed startem (pociąg do Białegostoku z Krakowa jest o 5 co oznaczało pobudkę po 3 w nocy, z kolei start był o 6 co oznaczało pobudkę po 4 rano -…;( )

Cel biegu – zrobić dobry trening i próbować się zmieścić w 10 godzin (do godz 16. o godzinie 18 mieliśmy powrotny pociąg do Krakowa)
Największym błędem jaki zrobiłam to było wyłączenie mojego mózgu z toku przygotowań.
Mając do wyboru kolce i zwykłe buty trailowe – poszłam do organizatora i zapytałam czy jest sens brać kolce (na Fb z dwa dni wcześniej organizatorzy umieszczali filmiki z trasy całkowicie oblodzonej). Usłyszałam, że przy znakowaniu wszystko się topiło cały lud, i pełno błota – kolce niepotrzebne…
Jak się ma swój mózg to trzeba go używać a nie liczyć, że inni zdecydują za Ciebie. To nauczka dla mnie na kolejne biegi. Wiedziałam, że ma być na minusie i że ten roztopiony lód po raz kolejny będzie lodem i błoto roztopione będzie zmrożonym błotem gdzie kolce spisują się idealnie… ale mózgu nie użyłam. Posłuchałam innych… największa głupota tego biegu.
Na szczęście wzięłam skarpety wodoodporne dexshell – i na szczęście wzięłam długie a nie krótkie:)
4:30 – pobudka i ta myśl : „pieprze – nie biegnę” …ale skoro się już przejechało tyle …
Szybkie śniadanie, obowiązkowa kawa – i spadamy całą ekipą na start.
Start – spokojnie i równo. Pierwsza połowa miała być wolniejsza – więc zaczęłam wolno. I tu na wstępnie ok 6 km – pierwsza i najbardziej boląca gleba – pad siatkarski na lodzie. Obite porządnie kolano i mocno potłuczona ręka. I to był ten moment – gdzie włączył się u mnie totalny wkurw. Ręka boli – potykam się co chwila…
Na szczęście była i chwila zabawy – po drodze przekraczaliśmy strumień… albo rozlewisko – jak kto woli. Było zabawnie. I tu miałam frajdę – bo kurwy sypały się ni z moich ust. Moje Dexshelle działały i miałam suche stopy :):):)


Kolejne kilometry szły nawet spoko. Leciałam bez spiny. I punkt na 18 km – szybka herbata i lecimy dalej. Tren pagórkowato-piaskowy. Mini pagórek i od razu zbieg – po mokrym piasku z wystającymi korzeniami drzew – trzeba było jeszcze bardziej uważać.

Po wybiegnięciu z pustyni w las – zaliczyłam dwie kolejne gleby… i kolejny raz na tą mocno potłuczoną już rękę. I już wtedy miałam dość. Kilka razy myślałam o tym by zejść z trasy, ale przecież nie jestem cienias. Zajebiste dialogi toczyły się w mojej głowie walcząc z myślą – zejść czy biec dalej…
Ale pobiegłam. Zmrożone błoto, po którym wcześniej jeździły wielkie leśne ciągniki nie jest idealnym terenem do biegania – więc powoli zaczęły odzywać się kolana. Ale nic – punkt 2 już jest. A tam Zwolo (Zwolo – dzięki za doping i łyk cudownego napoju 😉 ).
Startujemy z punktu z koleżanką z numerem 123 razem… gadamy ile wlezie… jest miło i nawet mi się nastrój poprawił. Wiec zaczęłam obliczać, że są szanse by zdążyć w 9:30. Ona pobiegła – ja zwolniłam, bo jednak za szybkie tempo jak na te warunki.
Do 60 km było całkiem spoko. Mieśnie ok. Głowa trochę się poprawiła. Punkt na 60 km – przepyszna zupa, kanapka z serem i ciacha do plecaka na drogę. Wiedziałam, że na ok 70 km ma być ostatni punkt żywieniowy.
I zaczęły się jazdy – najpierw bieg po zarośniętej powalonej gałęziami ścieżce kolejki (wygladała na wąskotorówkę)
i tak sobie leciałam, ze nie wiedziałam kiedy przeleciałam taśmy pokazujące skręt w bok ( były świeże ślady – nie było ścieżki w bok… taśmy tam były rzadko – to leciałam)… ok 600-700 metrów nadrobionego dystansów.
Ale nic wróciłam na trasę i zaczęło się jeszcze głupsze podłoże… przymarznięte torfowisko z twardymi małymi krzakami. A po tym już tylko powalone drzewa – i właśnie tam – przy ostatniej taśmie i kilkunastu powalonych drzewach straciłam całkowicie kurs biegu… Zaczęła się śnieżyca – więc zniknęły ślady – taśm nie było – połaziłam w jedną stronę – połaziłam w drugą stronę… z jakieś kilka minut szukałam trasy, aż w końcu mega wkurwiona włączyłam neta i mape google stwierdzając, że pierdzielę – nie ma ani ścieżki, ani wstążki – ani śladów – wiec na przełaj dotrę do pierwszej lepszej drogi i będę prosić znajomych o podwózkę. W panice dzwoniąc do Kuby ze złości prawie się poryczałam…
Ale schodząc do drogi odnalazłam taśmy. I postanowiłam lecieć dalej za nimi. Ale moja złośc już była tak wielka, że na tym ostatnim punkcie (według mojego gps 76 km) ze Zwolem machnęłam już 2 banie wiśnióweczki i ruszyłam dalej. Ostatnie kilometry i ostatnie mobilizujące sms :):):) Piwko miało czekac na mecie – więc humor wraca 🙂
Gdy docieram do Supraśla – ciesze się jak dziecko – gdy widze Olke i Kubę- jeszcze bardziej.
Wpadam na metę z czasem 10:15:59 – jako 5 kobieta i 39 w open ( na 103 które ukończyły – sporo osób jednak zeszło z trasy). Czas i miejsce dupy nie urywa – ale i tak wyszło to lepiej niż planowałam. Warunki jednak dobiły wszystkich.
Po przybiegnięciu na męte – szybki prysznic – piwko i wyjazd do Białegostoku…a w pociągu Łyk Chucha Puszczy:)

Tak mieszanych uczuć chyba nie miałam w żadnym biegu. Dla mnie to był najtrudniejszy bieg jeżeli chodzi o warunki na trasie. Tereny piękne – ale nie do biegania w takim okresie ( w sensie dla mnie).
Jedno jest pewne – na pewno latem pojadę pobiegać – kiedy będzie zielono, miło i słonecznie…:):)
A ręka boli dalej…

Link do wyników
utworzone przez admin | lut 19, 2017 | Bez kategorii
Jak co roku postanowiliśmy z Wojtkiem zawitać do Oleszyc. W roku 2016 w Oleszycach zrobiłam swoją życiówkę na trasie półmaratonu – w tym roku wiedziałam, że nie ma szans poprawić życiówki, więc podeszłam do biegu spokojnie.
Bieg miał zacząć się o godzinie 11. Ok 9:30 gdy przyjechaliśmy na start okazało się, że życiówki to raczej nikt nie będzie w stanie wykręcić.

(Trasa prowadząca do biura zawodów – z mniejszą pokrywą lodu, niż trasa biegu)
Trasa biegu w około 80% była pokryta lodem. Pomimo, iż wzięłam buty z kolcami, wiedziałam, że moja głowa i tak zachowa większą ostrożność niż może powinna po ubraniu kolców.

(Buty Icebug + skarpety wodoodporne Dexshell – to było idealne rozwiązanie)
Przed przyjazdem zakładałam, że z racji tego, iż od ponad pół roku nie robiłam szybkich interwałów ( ok, w ogóle nie robiłam interwałów bo ich nienawidzę), nie będę w stanie lecieć bardzo szybko – więc stwierdziłam, że 1:45 będzie super wynikiem na tej trasie. Gdy zobaczyłam warunki przed startem wiedziałam, że o takim wyniku nie mam co marzyć. Więc w głowie pojawiła się kolejna cyfra 1:55 – tak by bezpiecznie biec i nic sobie nie zrobić (kolce i tak w niektórych momentach mi jechały – więc trzeba było zmniejszyć ryzyko wywalenia się – a ostatnio wywalanie się w biegu szło mi całkiem dobrze).
Temperatura 2 stopnie i lekki wiatr – i stadnardowe pytanie – czy zostać w samej koszulce z długim rękawem, czy coś jednak na to ubrać. Koszulka + Kamizelka – jednak był trochę za ciepły zestaw. Leginsy Thoni Mara NRG sprawdziły się doskonale. 🙂

Dzięki temu, że na Roztoczu biegłam kilka biegów w ciągu ostatnich lat pojawiło się kilka nowych znajomości.
Jedną z nich jest Wiesiek – raz ja byłam przed nim, raz on mnie wyprzedzał we wcześniejszych biegach. Tym razem biegliśmy razem. Dzięki temu biegliśmy bardzo równo nie dając się początkowej fali napaleńców przyspieszyć tak jak oni. Równe tempo w okolicy 4:55 – 5:00 min/km przy tych warunkach było dla mnie nawet całkiem fajne.
Jak to czasem bywa, gdy poczujesz, że jest dobrze i jest moc – włącza się ściganie.
Nie chodziło tu o walkę o pierwsze lokaty – bo wiedziałam, że z taką prędkością nie ma szans – ale takie ścigania z każda kolejną kobietą, która jest na trasie.
I tak z pozycji pewnie 15 od startu na połówce udało się być 5 lub 6 kobietą. Miałam jedną dziewczynę przed sobą.
Biegłyśmy cały czas równo – więc głowa zaczęła obmyślać teorię wyprzedzenia na ostatnich metrach…
Myślałam, że na 19-20 km po prostu wezmę ją sprintem… tylko nie dodumałam, jak mój organizm zareaguje na taki sprint. A on miał to gdzieś. Spróbowałam przyspieszyć – ale nic z tego nie wyszło…
Więc trzeba było włączyć plan awaryjny – obrona. Trochę więcej energii poszło na to małe zerwanie i szybko poczułam, że jest źle i zwalniam tempo. Trzeba było dotrwać jeszcze 1 km do mety – by nie dać się wyprzedzić.
Motywacją było podbiegnięcie Wojtka ( Wojtek zajął II miejsce w open przegrywając tylko o 3 sekundy z pierwszym chłopakiem – mega) i wspólne przebiegnięcie ostatniego kilometra trasy.
Czas: 1:44:38 – czyli udało się zrealizować plan sprzed „oglądnięcia” trasy o poranku.
6 miejsce wśród kobiet, 2 miejsce w kategorii:)
A dla mnie przede wszystkim jeden pewnie z ostatnich biegów w tym roku ze średnią biegu poniżej 5min/km (i w sumie cieszę się z tego )


NORAFSPORT
utworzone przez admin | gru 2, 2016 | Bez kategorii
Szukając jakiegoś rozwiązania na to by przy szczególnie dłuższych biegać mieć nogi suche w końcu trafiłam na wodoodporne skarpety Dexshell.
Pierwszy raz skarpety używałam gdy sypnęło śniegiem – topiący się śnieg plus błotko.
Odczucia były dziwne – zimno i jakieś takie dziwne wrażenie – ale to pierwsze wrażenie.
Kolejne użycia skarpet – już były nieco inne. Trochę poszperałam na forach i postanowiłam posłuchać dobrych rad.
Pierwszą z nich było ubranie drugiej skarpety pod DexShelle.

Trening w skarpetach podwójnych był dość długi – trwał ok 5 godzin.
Deszcz ze śniegiem i błotem. Z ciekawości wbiegałam w każdą kałużę.
Ciepło:
Dzięki dodatkowej parze skarpet użytych pod DexShelle – nie odczuwałam zimna i dyskomfortu spowodowanego tym, ze skarpety od góry są mokre i zimne od śniegu.
Wilgoć:
Skarpety nie przemakają – są lekko wilgotne od środka, co pewnie spowodowane jest poceniem się stopy.
Natomiast nie czuć tej wilgoci, która jest w bucie po wpadnięciu w kałuże.

Skarpety dostępne w Norafsport – skarpety Ultra Thin Flex

Skarpety długie DexShell Wading Socks
Skarpety DexShell Coolvent
utworzone przez admin | lis 13, 2016 | Bez kategorii
Powoli dobiega końca roztrenowanie. Przygotowania pod nowy sezon będą całkiem inne niż w 2015/2016.
Przygotowanie do sezonu. W tym roku postanowiłam zacząć od podstaw, czyli od ogólnego wzmocnienia organizmu, szczególnie korpusu. Dwa razy w tygodniu uczęszczam na treningi funkcjonalne w Mulitfitnessie (sami biegają i wiedzą co dla biegacza jest dobre) do tego raz w tygodniu spotkanie z „ratowniczką mojego ciała” fizjoterapeutką Gośką. To ma być podstawa.

Do tego na początek dochodzą 4 treningi biegowe w tym obowiązkowo – 1-2 (jeżeli będzie taka możliwość) w górach.
Sauna raz w tygodniu – jako przyzwyczajanie organizmu do wysokiej temperatury (chodzi głownie o kwiecień – w Chorwacji jest sporo cieplej)
Cel: wzmocnić wytrzymałość tak by udało się złamać 30h podczas kwietniowego biegu 100 miles of Istria
Przed Istria treningowo plauję wystartować na Zimowym Maratonie Bieszczadzakim, Ultra Śledź, Noraftrail – bieg za dolarami.
Kolejny cel to Ultra Trail Małopolska, który będzie dla mnie najprawdopodobniej najcięższym biegiem w roku 2017. Prawie 9 tys metrów w górę – mocne ostre podejścia w Beskidzie Wyspowym. Ciężko ( w październiku na 3 części treningowo zrobiliśmy tą trasę), ale wato podjąć ryzyko i wystartować, bo organizacja rewelacyjna:)

Lipiec-sierpień… i tu pojawiają się wątpliwości, czy wystartować w Dolnośląskim Biegu 7 Szczytów – czy jednak Grań Tatr, która byłaby zdecydowanie lepszym przygotowaniem dla mnie pod kamieniste trasy Dalmacji, którą spróbuję pobiec jeszcze raz w roku 2017 ale próbując poprawić czas do 31-32h.

Będzie mniej startów drobnych – więcej treningów. Mniej szybkosciowych treningów – więcej dłuższych marszobiegów w górach.
Do treningów obowiązkowo nowa kolekcja Thoni Mara – w tym nowy odcień kurtki Speed Jacket, która mimo, że jest ultra lekka doskonale nadaje się do biegania nawet w temperaturze 0C


Dexshell – nieprzemakalne skarpty i rękawiczki. Może one będą tym elementem, który pozwoli uniknać takich odparzeń i bąbli, jakie miałam na Dalmacji i na Dolnośląskim Festiwalu Biegowym. Jeżeli jest możliwość zmniejszenia bólu, lub opóźnienia jego powstania – to genialnie.


Do wypróbowania pójdą również odżywki HIGH5, które wkrótce pojawią się również w naszym sklepie dla biegaczy NORAFSPORT

Do zobaczenia na trasach biegowych…:) 🙂 🙂
A
www.norafsport.pl
www.malopolskabiega.pl
www.multi-fitness.pl
utworzone przez admin | paź 25, 2016 | Bez kategorii
Po nieudanym starcie nad Balatonem musiałam znaleźć dla siebie coś fajnego – coś co zrekompensuje UltraBalaton.
I tak pojawiła się Dalmacija Ultra Trail. Pojawiła się nie przypadkiem – bo podczas biegu 100miles of Istria, gdzie nie biegłam, a byłam kibicem chłopaków.
165 km po górach – ja nie dam rady? Z takim właśnie podejściem postanowiłam zapisać się na najdłuższy z dystansów.

Trasa biegu miała mieć prawie 6000 metrów przewyższenia w górę, co oznaczało, że będzie łatwiej niż na 3 dniowym treningu na trasie Ultra Trail Małopolska… tak myślałam…
14 godzinna podróż do przepięknego miasteczka Omis, w którym mieliśmy start i metę była trochę męcząca, ale po krótkiej przerwie i rozpakowaniu rzeczy zebraliśmy siły i ruszyliśmy do biura zawodów odebrać pakiety.

A w pakiecie oprócz koszulki Regatta – plecak i bandanka z trasą. Do tego jakieś próbki czegoś dziwnego – snacki jakby brokuł wysuszonych – w sumie całkiem to dobre – ale nie do określenia co to właściwie jest:)
Podczas odbierania pakietu każdy z zawodników musiał pokazać obowiązkowe wyposażenie – głownie chodziło o czołówkę i zapasowe baterie oraz o „mini apteczkę”.
Jarając si e swoją wypasioną czołówką Petzl Nao – stwierdziłam, że komplet baterii i naładowany power bank – w zupełności wystarczą…ale o tym później.

Wieczór to leniwe łażenie po miasteczku i „nawadnianie” najlepszym z izotoników – wino+ piwo = petarda na biegu.

Start naszego dystansu odbył sie o 13 w piatek – w sobotę startowała jeszcze Ewelina z Sebastianem na trasie 60 km – dla Eweliny był to debiut na trasie ultra – więc mega gratulacje:)

Miejsce startu to przepiękna stara części miejscowości Omis. Atmosfera niepowtarzalna… i trochę znajomych biegaczy z Polski na naszym starcie – miło :):):)


Start bardzo spokojny. To miał być mój najdłuższy dystans, jaki do tej pory przebiegłam w dodatku po terenie, po jakim jeszcze nie biegłam – cel: spokój Cie uratuje.
Na początku trasy przywitała nas mżawka, która po jakimś czasie zmieniła się w lekki deszcz, który przy temperaturze +20C był jak zbawienie.
Piękna chorwacka przyroda: z lewej strony morze – z prawej góry… a pod nogami coraz więcej skał – skałek – fragmentów skał…

Biegliśmy razem z Piotrkiem. Pierwsze kilometry ja biegłam bardzo wolno – nie lubię początków i wiem, że jak to źle rozegram mety nie zobaczę. Więc powoli się rozkręcałam…na 41 km jak przystało na prawdziwych biegaczy ultra zapodaliśmy w schronisku zimne piwko – co dla tamtejszej ekipy chyba było lekkim zdziwieniem.
Mocne ostre podejście pod górę – i asfaltowy zbieg…do mocnego zbiegu z ostrymi kamieniami. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że będę mówić, że marzyłam o tym by był asfalt – tak wtedy marzyłam o asfalcie. I na wielu odcinkach DUT te marzenia wracały. Błagałam o asfalt – zwłaszcza w drugiej części biegu.
Trochę rosy w nocy – i zaczyna się… stopy. Od ok 60 km pomimo regularnego smarowania kremem, i „impregnacji” stopy – coś się zaczyna dziać – i najgorsze to to, że „to coś” cholernie bolało. I bolało z każdym kilometrem bardziej.
Piątkowy wieczór – to niesamowite przeżycia na trasie – gdzie kibicujące dzieciaki i rodzinki przygotowały dla biegaczy punkty z wodą, izotonikami i mandarynkami – to było coś pięknego.:)
Od punktu Klis do punktu Stino – było zaledwie 16 km – ale to jedne z najcięższych 16 km na tej trasie. Ciężki technicznie podbieg i jeszcze cięższy zbieg – a raczej zejście wraz ze zjazdem. Niemniej jednak pięknie – choć nic nie widać. Ze Stino mkniemy do Gaty – zaczynają się akcje z czołówką. Zachwycona tym pięknym światłem Petzla – nie pomyślałam o tym, że to najmocniejsze światło – nie jest tym co najdłużej wytrzymuje – baba…
Ale przecież ja mam baterie… i power banka… zajebiście – tylko baerie wysiadły po niecałych 2 godzinach – a power bank zaczął powoli ładować – czyli na zbiegu z Stino do Gaty leciałam na oparach baterii – a z Gaty…. z latarką, która na szczęście wziął dodatkowo Piotr. W Gatcie był przepak – więc szybko przebrałam skarpety i buty – bo jz czułam, że odparzone podbicia będą wielkim kłopotem. I chyba błędem było, że nie zostawiłam jednak swoich merrelli – tylko przebrałam na starsze buty (ciut mniejsze a przy spuchniętej nodze- trochę jednak mogłyby być większe).
Latarka w ręce jednej – kijki w drugiej – nogi bol – a wiem (ak się udało),że wtedy byłam druga z kobiet… na krótko jednak.
Ból stóp doskwierał również Piotrowi – więc dwie kaleki wspierały się dzielnie.
Na początku chciałam walczyć o to 2 miejsce – ale wiedziałam, że to ciężka sprawa… gdy 4 zawodniczka jednak przybliżała się znowu do mnie – stwierdziłam – że choćbym kwiczała z bólu – nie dam się! A kwiczałam… całe 100 km.
Poranek sobotni -to był dla nas jakiś 110 km. Coraz więcej skał pod stopami – a może my już to tylko czuliśmy.
Piękny wschód słońca – bezchmurne niebo…. piękne widoki… cudownie – tylko do cholery czemu te nasze stopy tak bolą. Do bólu stóp doszedł ból brzucha – i generalnie przełożyło się to na braki kaloryczne ( na szczęście mam sporo zapasów po bokach 😉 ). Woda i cola- to jedyne co mogłam pić tam gdzie nie było herbaty. Ale wtedy zaryzykowałam i kupiliśmy litrowy jogurt naturalny – i to było to… zbawienie. Ożyłam – przyspieszyliśmy i była walka – walka do końca. Walka o 3 miejsce wśród kobiet.
4 kobieta siedziała mi na ogonie – niby godzina różnicy – ale ona się zmniejszała – i wtedy postanowiłam, że dam czadu i mimo, że ból jest wielki – nie dam się…
Jednak wielkie zdziwienie było – gdy ta 4 kobitka na dystansie 11 km, gdzie biegliśmy za trasą nie zbaczając z niej (początek dość łatwy- ale druga część niebezpieczna i ciężka) nadrobiła o dziwo do nas 50 min – co przy czasach jej z innych punktów można mieć DUŻE WĄTPLIWOŚCI – czy biegła trasa czy drogą szybkiego ruchu – stąd ta szybkość. Generalnie to przyspieszenie jej – było ni z gruchy ni z pietruchy. My włączyliśmy turbo doładowanie w bardzo mocnym i już bez światła podejściu na zamek – co prawie skończyło się moim turbo zejściem świadomości i ciała tuż przed zamkiem. Taki szybki pęd/ chód w górę niestety doprowadził do szybkiego wzrostu ciśnienia a przy zmęczonym ciele… było generalnie kipesko – zawroty głowy – przyduszenie. Do tego wymioty… czytaj tragicznie.
Prawdziwa walka zaczęła się na 160 km. I była walka ciała ze świadomością. Ale nie dałam się.
Weszłam na zamek i powoli – by się nie zabić – a można było – zbiegłam do mety – gdzie czekała Ewelina, Sebastian i Jace z aparatem:)
Po drodze do mety pękł duży pęcherz na stopie co dodało bólu… ale przecież to już meta…
I udało się:)


Pudło dla kilku naszych zawodników – GRATULACJE: Pigmej, Ania, Łukasz, Emilia:)

Wnioski na przyszłość przy biegu gdzie jest jakakolwiek szansa na bieg drugą noc:
- czołówka + 2 zapasy baterii + power bank
- czołówka zamienna na przepak + 2 zapasy baterii
- termos z herbata miętową na przepak – mały termos 0,5 l do plecaka
- zrobić coś ze stopami – ale jeszcze nie wiem co…
- próbować jeść – nawet jak się nie chce…
Generalnie Dalmacija Ultra Trail 2017 – czeka. Trzeba będzie poprawić czas.
Wiedząc jak wygląda trasa i podłoże, można będzie się bardziej przygotować do biegu.
Odzież i akcesoria biegowe ze sklepu NORAFSPORT
Koszulka i spodenki firmy – THONI MARA – doskonale sprawdziły sie podczas biegu nie ocierając i nie przeszkadzając w biegu
#bieganie #biegi #biegigórskie #dalmacijaultratrail
Foto: Jacek Deneka/ Ewelina Kurzeja
I edycja biegów z serii Dalmacija Ultra Trail odbyła się w ostatni weekend 21-23.10.2016.
Najnowsze komentarze