26.09.2014 – Beskid Wyspowy…godz 10….
Przyjeżdżamy do zalesia na stadion.
Roboty w cholerę. Trzeba wypakować towar, przygotowac koszulki, jakoś „przygotować” biuro zawodów a przede wszystkim oznakować trasę.
Za radą Lacy (Góral Maraton) nie znakowaliśmy wcześniej, by nie było problemów ze ściąganiem taśmy, lub złośliwym przewieszaniem w inne miejsce, jak to miało miejce na Góral Maratonie. Pogoda beznadziejna – ok 10C i deszcz. Planuję uwinąc się w około 3 godziny, ale znakowanie w takich warunkach trochę przeraża. W tym samym czasie Młody z Jarkiem wyruszają na znakowanie I etapu biegu Ultra – z Zalesia na Dzielec i Łopień.
Deszcz leje niemiłosiernie.
Znakowałam trasę najlepiej jak tylko mogłam. Kilka razy już w życiu miałam taką możliwość, i tym razem zrobiłam podobnie. Będąc na wielu biegach górskich, byłam pewna, że na głównej szerkiej drodze, jak się tak rozmieści wstążki – to nikt nie zabłądzi. Jak pokzazł czas – jednak się myliłam. Z prostej drogi można zejść…
Wróciłam totalnie przemoczona i przemarznięta i zajęłam się przygotowywaniem biura zawodów. Po godzinie przyjechałą Kasia i bardzo pomogła.
Biuro zawodów bylo czynne od ok 16:30 do 20….a;le nikomu się nie spieszyło.
Zaledwie kilka osób pojawiło się w piątek. A całe tłumy w sobotę rano.
Powoli wieczorem zbierała się ekipa – wielką pomoc „przywieźli” Rzeźnicy:) I chwała im za to:)
Małe conieceo – i kończenie akcji z medalami… moje arcydzieło sztuki:):)
Piweczko, ploty…. i mała sesyjka bandankowa
W sobotę biuro czynne od 7 rano, niemniej jednak biegacze zjawiają się ok 7:30 i robi się już kolejka. Mieszanie numerów, mały burdel z koszulkami – ale jest. Można wtsratować.
Jeszcze na 10 min przed startem – jadę sprawdzić, czy rzeczywiście jest na miejscu strażak wskazujący gdzie bieg Ultra ma się oddzielić on Noraftrail 26 – wszystko ok. Mam nadzieję też, że kolejny strażak stoi na drugim rodrożu, ale „nadzieja” pozostaje nadzieją…
9:00 start…. „prywatna akcja z GOPRem” … i poszukiwania w lesie – trochę stresu – ale wszystko skończyło się ok.
Meta – jakoś szybko to wszystko poszło…
Na metę wbiega Robert. Fajnie, że wygrał swój na swoim:):)
I tak powoli kolejne osoby wbiegają… nagle dostaję telefon, że jedna osoba zabłądziła.
Zastanawiałam się gdzie – bo według mnie było tak oznakowane, że nie dało się tam zabłądzić, a jeszcze jak ktoś umie czytać i patrzy na znaki, szans na zabłądzenie nie było. Ale trzeba było choć ogólnie spojrzeć na mapkę, by wiedzieć, że nie wbiega się z powrotem na Mogielicę.
Jedno wiem, wielu biegaczy ma problem z czytaniem znaków i podążaniem za znakami.
Niestety biegi górskie tym różnią się od biegów ulicznych, że nie podążamy za masą tłumem, a biegniemy w większości sami, i trzeba włączyć myślenie czasem.
Przeraziło mnie kilka osób, które wychodzi, że chciałby z tego biegu bieg dla przedszkolaka i prowadzenie za rękę. Znakowanie kilometrów na trasie? Osoba asekurująca ostatnią osobę biegu?
Gdzie ja żyję. Wróćmy faktycznie do przedszkola – tam takie akcje były. Szkoda, że takimi dennymi tekstami sypali wydawałoby się dorośli i mądrzy faceci.
Dobrze, że jednak większość to byli prawdziwi „górale” – którzy z uśmiechem podąrzali do mety zahaczając o punkty i robiąc na nich różne dziwne rzeczy:
Uśmiechu na trasie było sporo.
Skręcając na parking przu Mogielicy 4 osoby miały problem i zabłądziły – i jestem pewna, że żadna z nich nie widziała nawet orientacyjnej mapki – nie mówiąc o tym, iż przed startem wspominałam, że nie wbiegamy na Mogielicę i biegniemy w kierunku parkingu na Wyrąbiska.
Na szczęście większość nie miała z tym problemu i przez tony błota, które po osytatnich ulewach jeszcze się powiększyło – dotarła na metę.
Fajnie widzieć zmęczenie trasą, i pozytywne emocje bijące z ludzi.
Myślę, że zawodnicy trasy 26 byli raczej zadowoleni.
Jedzenia na punktach było sporo.
A i na mecie ciepła zupa i tony bułek, placków – chyba dały każdemu możliwość najeść się do syta po biegu.
Fajne w sumie jest to, że mamy już kilka informacji, że część ludzi napewno wystartuje za rok. A i możliwe, że jeszcze zimą zrobimy jakiś krótszy bieg na tej trasie. To będziemy myśleć jak trochę odpoczniemy – bo szczerze – dojebało mnie to konkretnie.
A trasa Ultra…. oj dała popalić. Paczki fajek to chyba w życiu nie wypaliłam – w sobotę z nerwów właśnie to zrobiłam. Ultra a szczególnie nocna akcja – dało czadu…. ale miód pitny – osłodził trochę nerwy i jakoś przeszło.
Szkoda tylko tego, że pogoda dała plamę. Że biegacze nie mogli podziwiać tych przepięknych widoków – bo są naprawdę przepiękne.
Beskid Wyspowy jest cudowny – i mam nadzieję, że część z nich wróci tu zimą na narty biegowe:)
Szczególnie chciałam podziękować Wójtowi Gminy Słopnice – za wielkie wsparcie:)
Najnowsze komentarze