Biegając w tamtym tygodniu po części trasy Szczawnicy Maratonu postanowiłam, że za kilka dni przyjadę tam i przebiegnę całą trasę. Termin padł na niedzielę 09.03.2014:)

Wyjechałam sobie wczesnym rankiem z Krakowa ( to dziwne, bo raczej o tej porze to zazwyczaj nawet nie myślę o wstawaniu) i pojechałam wprost do Szczawnicy.

Miało być pięknie i plus 10C a tu po drodze wszędzie mgła, szadź… i -2/1C.

Cel – przebiec całą trasę poniżej 6 godzin nie wykańczając się, tak by sobie przypomnieć każdy podbieg i zbieg.

Start – parking pod wyciągiem kolejki na Palenicę.

I spokojnie truchtem na Bereśnik – kawałek asfaltem pod Pijalnię wody w Szczawnicy i odbicie na żółty szlak. Początkowo było dość chłodno, ale postanowiłam nie przeginać z odzieżą biegową – i ubrałam tylko koszulkę z długim rękawem no i oczywiście jaskrawą koszulkę Norafsport. I chyba była to dobra decyzja – bo nie przegrzałam się, a w momentach powiewu wiatru było tylko troszkę chłodno.

Do Bereśnika spokojny bieg

20140309_091020

Później trasa  na Dzwonkówkę – pierwszy raz bez zatrzymania:)

Chyba są postępy. Co kilkanaście minut mały łyk izotoniku – i iest GIT!:)

Dzwonkówka jakoś szybko się pojawiła -i czekał mnie teraz zbieg do Przysłopia.

Tam kilka lat temu pobłądziłam na rowerze.

20140309_093703

Na Przehybę 2:30 – najbardziej znienowidzona przeze mnie początkowa część tego szlaku znowu okazałą się nawet łaskawa. I spokojnie pod górę ( w pierwszym momencie prawie

pionowa ściana) – z Maćka hasłem : Zero podchodzenia:) Udało się:):)

I na Przehybie po biegu w krainie śniegu i lodu ( i kilku mega zlodowaciałych fragmentów trasy) byłam w 52 min. Co uważam za sukces biorąc pod uwagę warunki i leżące na trasie drzewa (miejmy nadzieję do maratonu leśniczy je usprzątają).

20140309_100222

20140309_102437

I upragnione  – schronisko na Przehybie. Znowu zrezygnowałam z naszego zwyczaju

czyli picia piwa gorącego w schronisku bo wiem co mnie czeka. Radziejowa i zbieg z niej.

Więc postanowiłam nie zatrzymywać się i biec dalej. Jeden żel sobie zaaplikowałam, by energia była trochę picia i dalej… w drogę.

Za Przehybą pogoda robi się coraz lepsza, ale zaczął mocniej wiać wiatr, więc konieczne były troszkę cieplejsze rękawiczki. Ale nie ubierałam kurtki, bo w końcu za kilka minut miałam się „rozgrzać” podbiegiem pod Radziejową:)Tą część trasy pokonałam spokojnie zwracając głównie uwagę na niestabilne (lód) podłoże.

I na Radziejowej spotkałam pierwszą większa grupę turystów. Chyba trochę byli zszokowani, że pojawiła się szybko baba- biegnąca i sama, pstryknęła fotę i pobiegła dalej:

20140309_111938

I się zaczął zbieg…. zbieg lodowisko. Mowy o zbieganiu nie było szansy ( a jeszcze tydzień temu biegliśmy tam). Teraz problemem było zejście. Roztopy dzienne w nocy zostały przymrożone i gotowe lodowisko. Ciężko i trzeba było bardzo uważać.

Dalej na Wielki Rogoacz już trasa spokojniejsza. Śniegu trochę było, ale miękki.

Szło super – Obidza – super moc jest, a tu już prawie 21 km (chyba).

Wody coraz mniej, ale myślę, że dam radę – wytrzymam do Durbaszki i

kupię sobie coś w schornisku.

Niestety woda skończyła się wcześniej niż myślałam, a pseudodoświadczona biegaczka

już wyła z pragnienia – a Wysoka małymi kroczkami, ale się zbliżała. I już wiedziałam, ze wkrótce będzie źle.:(

20140309_113709

Beskid  Sądecki za mną – przede mną zaczynają się Pieniny – 26 km – podbieg, a ja…bez

wody:) Minęła mnie grupka kilku Panów, którzy stwierdzili, że jakby mnie spotkali dzień wcześniej, to bym kwiaty od nich dostała z okazji Dnia Kobiet, ale bardzo sympatyczne życzenia złożyli i zaprosili do schroniska na Durbaszce po kwiaty.:):)

Wysoka….. to była męka… brak wody dawał w kość. Więc zatrzymywałam się i jadła lód. Zawsze to jakas woda:)

Ale nie było mowy o jakimś szybkim biegu. A samo podejście pod Wysoką i zbieg …porażka.

Oblodzona trasa z oblodzonymi korzeniami = zaliczona mega gleba = upadek psychiczny…

Już myślałam, że oleję, że dobiegnę do schroniska na Durbaszce i zejdę w dół, ale przecież

„…kiedy duch i serce jest silniejsze niż ciało to ból w śród nieszczęść uczynił Cię skałą…NA ZIEMIĘ POWALENI WSTAJEMY NIE GINIEMY”!!!! to motto dodało mi trochę mocy.

20140309_132028

Czas był w sumie całkiem niezły:)

Zmobilizowałam się i  już Durbaszaka. I teraz pytanie – czy robię faktycznie całą trasę maratonu i zbiegam do schroniska po kolę i picie (ten zbieg jest częścią trasy maratonu).

Postanowiłam jednak nie zbiegać a spokojnie biec na Palenicę. Po drodze znalazłam mały strumyk… i siły wróciły.

Generalnie – na mecie ( parking) byłam po 5:41 min. Czyli byłabym 4 w śród bab na maratonie. Co oczywiście napawa dużym optymizmem, mimo, przygód.

Dla wszystkich wątpiących w swoje siły -piosenka, która powinna stać się HYMNEM kryzysu:)