Trójstyk- miejsce gdzie graniczą ze sobą trzy państwa: Polska, Słowacja, Czechy.
I właśnie tu Laco Sventek rok temu postanwił zorganizować tam Góral Maraton.
W tym roku zostały dołożone nowe dystanse w tym ultra 70 km i 90 km.
Przyjechaliśmy na Góral Maraton już w czwartek wieczorem.
W piątek mieliśmy rozkłądać namiot z towarem ( Newline, Mico), a na drugi dzień, czyli w sobotę biec.
Noc z czwartku na piątek – dała nam popalić. Przemarzliśmy w namiocie porządnie i sama myśl by wstać w piątek rano – była już denerwująca. Ale na szczęście słońce, które z wielką mocą dobojało się do nas – pomogło nam wygrzebać się ze śpiworów i zacząć przygotowania.
Rozłożenie namiotu Newline – to z reguły pikuś – pikuś gdy jest normalna pogoda, ale gdy o poranku jest już 30C w cieniu a ty się siłujesz z namiotem, wieszasz ciuchy – jest to już wielki wyczyn, po którym jest się zmęczonym.
Gotowi i zwarci czekamy na zawodników, którzy od 15 powoli zaczęli się schodzić by odebrac swój pakiet startowy.
Wkrótce przejechała Monia z Rudą – a my już byliśmy wyrąbani – cały dzień na tym upale.
W między czasie wypilismy piwko dla ochłody… wpsniała… do tego wieczorem haluszki z bryndzą – co chyba nie było najlepszym pomysłem, przynajmniej w ilości jaką zjadłam.
Niestety przy tak wysokiej temperaturze taka porcja dała o sobie znać rano przed biegiem.
20:00 – odprawa zawodników… trochę słuchamy – trochę gadamy… myślimy już o tym, by zapakować namiot i iść spać – ale pakowanie i wnoszenie towaru pod górkę – to dopiero męczarnia. Męczarnia, która pewnie i odbiła się na sobotnim biegu.
Ważne, że byli klienci i to zadowoleni:)
Gejza:
Noc z piątku na sobotę była łaskawa dla nas. I w dodatku w końcu się wyspałam.
Wstałam nastawiona pozytywnie do biegu – mimo problemów z żołądkiem, bardziej bałąm się o kostkę, czy dam radę, czy nic sobie nie zrobię, czy ta kostka tak poszkodowana w ostatnim czasie wytrzyma bieg? Zatejpowałam stopę, ubrałam w skarpetę kompresyjną i liczyłam na to, że jak będę uważać na zbiegach, nie będę szaleć – to jednak się uda.
Spódnica, koszulka – i gotowa. Plecak już zapakowałam dzień wcześniej – więc było sprawnie.
Rano dojechałą Inol z Martą. Inol biegła 26 km:):_
Ale muszę tu też wspomnieć o jednej zawodniczce, co na trasie 7 km Góral Maratonu – miała swój debiut w biegach – to nasza mama Ela:)
Z samego rana nie było bardzo gorąco – jednak już koło godz 10 zaczął się lać żar z nieba.
Nie umiem biegać w takich warunkach – bo zawsze, gdy było tak gorąco, albo rezygnowałam z biegania, albo biegałam wieczorem. Bałam się, że po moich akcjach z mdleniem, bieg w takiej temperaturze może się właśnie tak skończyć. Więc nie było żadnego traningu przy temperaturze powyżej 25C od 2 lat. I chyba to też dało mi w kość.
Trzeba robić takie treningi – mogą być krótkie, ale organizm się przyzwyczaja do ciepła – a ja się tego po prostu bałam.
Więc po ok 15 km – gdy zaczęła się góra – musiałam iść i to wolno, bo przed oczami często miałam ćiemności – więc by nie odlecieć, musiałąm przykucać.
Nadrabiałam na płaskim i na zbiegach, gdize kostka trzymała się dzielnie:)
Trasa prowadziła drogami asfaltowymi, płytami i ścieżkami lesnymi. Na moją korzyść tym razem – asfalt przy pierwszych zbiegach byl genialny – gdyż mogłam przyspieszać a nie musiałam obawiać się podłoża.
Dużo otwartej przestrzeni powodowało, ze upał odczuwałam jeszcze mocniej.
Ile wypiłam wody? Cholera wiem – może ze 4 litry w czasie całego biegu, może trochę więcej. Jedno wiem – że chciało mi się pić jeszcze więcej, ale w żołądku tak chlupało, że nie było szans coś tam wcisnąć więcej ( jak na mili piwnej, przy 4 piwie).
Mażyłam o koli lub browcu – lub o czymśkolwiek zimnym i gazowanym.
Na metę przybiegłam po ok 6:30h ( tak wskazywał mój gps)
Piwo na mecie wynagrodziło moje zmęczenie – a na mecie – czułam się jakbym była totalnie wykończona – gorzej niż po Rzeźniku.
Teraz kika dni relaksu – i treningi trenera R wdrażam w życie:)
Najnowsze komentarze