Transgrancanaria – 07.03.2015

Jakim sposobem się tam znalazłam? Sama nie wiem. Trochę fajnych fot znajomych, trochę dobrych opini o tym biegu, przepiękne relacje z edycji 2014. I się zapisałam.

Cel – Advance 83 km. Idealnie na 3 miesiące przed Rzeźnikiem – dobry trening siłowo-wytrzymałościowy.

Ale, że to dośc daleko i koszty przelotu również nie były małe, postanowiłam, że to będą również moje wakacje.

Trochę słońca napewno doda energii do zycia i pracy po powrocie – oby:):)IMG_6316

Lot na Gran Canarię był nawet bezbolesny. Z Krakowa lecieliśmy do Brukseli i stamtąd na Gran Canarię. Szybko udało się dostać na autobus i wylądowaliśmy w San Augustin, gdzie mieliśmy wynajęty domek. Trochę nam zajęło odnalezienie go, ale zaraz po tym mogliśmy urz ądzić pierwszą posiadówę wieczorną na tarasie. Wyjście z ogrodu było zarazem wejściem na plażę – genialne:)

Czwartek – 05.03 upłynął nam na objazdowej wycieczce po Gran Canarii – generalnie jechaliśmy do Kanionu, który jak się okazało był na…. Teneryfie – lekko się Lacy porąbało, ale dzięki temu objechaliśmy spory kawał wyspy:)

IMG_6353

Piątek – ja sobie zrobiłam relaks na plaży z leżeniem, pływaniem i lekkim opalaniem, dziewczyny wyruszyły na dalsze poznawanie wyspy.
Wieczorem odbiór pakietów. Nastawienie genialne.
Kolejka do pakietów… nikt mi już nigdy nie wciśnie, że u nas się długo czeka. Ponad 30 min czekania w kolejce po odbiór pakietu, no może trochę dłużej. Stoisz i kolejka się nie przesuwa. Ale w tej oto kolejce spotkaliśmy naszych biegaczy i jakoś szybciej upłynął czas.

Pakiety odebrane bez problemu. Zostaliśmy zaobrączkowani specjalnymi transgrancanaryjskimi materiałowymi sznurkami. Pakiet: koszulka, daszek, bidon, bandanka – całkiem nieźle.
Numer startowy i chip do plecaka – najważniejsze rzeczy schowane.

Teraz już był tylko relaks.

IMG_6495

Wieczorem makaronowa kolacja i do spania, bo pobudka wcześnie.
Start biegu miał miejsce w miejscowości Fontanales ok. 60 km od naszego miejsca zamieszkania (tak na oko tyle) – więc musieliśmy wyjechać przed 5 rano, bo część drogi w prawdzie prowadziłą autostradą, ale część niestety wąskimi, krętymi drogami, gdzie trzeba było jechać bardzo powoli i ostrożnie. Ciotka za kierownicą sprawdziła się doskonalne:)

IMG_6744

Przygotowane do biegu – czekałyśmy na strat.
IMG_6750

Moim celem było spokojnie pokonanie tego biegu. Bez szaleństwa, zwłaszcza, że ostatni trening jaki robiłam – to trening w temperaturze ok 7C, a na GC temperarura sporo przekraczała 20C, co czułam przez cały bieg – a chyba najbardziej przy końcówce biegu.

Start…
Trasa biegu prowadziła obok pól z eukaliptusem i kaktusem – zapach cudowny. Ale to tylko w pierwszej części biegu – tam też było najbardziej zielono.

Początek biegu dał mi lekko w kość – gdyż nie mogłam się przyzwyczaić do tej wysokiej temperatury. Ale potem już było lepiej.

Lekko i spokojnie – powolne podchodzenie na ciężkich podbiegach. W między czasie jakieś foty – bo przecież raz się biegnie takimi ścieżkami.
Trochę problemów z żołądkiem miałam po zapodaniu dawki magnezu, ale krótki piknik z bułką i wodą pomógł przynajmniej pohamować efekt chęci wymiotów.
Po drodze mijaliśmy przepiękne krajobrazy, bunkry w skałach i przesympatycznych ludzi na trasie, którzy mocno dopingowali.
IMG_7229

Generalnie biegło mi się całkiem nieźle, dopóki na trasie nie pojawiło się dużo kamieni.

IMG_6237

IMG_6241

IMG_6245

IMG_6254

Kamienie tak poobijały moje palce/paznokcie, że ciężko mi było przy końcówce już biec, choć mięśnie nie były aż tak zmęczone. Do tego sparzone stopy od dołu….uf…

Ale po drodze było milo.
IMG_7176

Do przedostatniego punktu biegłam z radością – przynajmniej tak mi się zdawało – natomiast długi, ostry, megakamienisty zbieg do przedostatniego punktu – dobił moje stopy. Dobił totalnie. Nigdy tak nie czułam bólu paznokci i stopy wcześniej. Nigdy nie miałam tak – że każdy krok przy końcówce był bólem. Może nie był to ból nie do zniesienia – ale trwający cały czas…
Ale, że ultrasi biegną głową a nie nogami – dałam rady.

Przedostatni punkt- po raz kolejny wyduldałam kilka kubków zimnej koli z lodem i zjadłam kilka żelek Harribo. Zstało przecież 17 km do końca – spoko….
Tak… spoko było do momentu, gdy się wywaliłam. I wtedy pojawiły się oczywiście myśli – że nigdy więcej tego biegu, nidgy więcej biegania po takich trasach, że tylko nasze Beskidy i Bieszczady…. W sumie te myśli pozostały dalej.

Oststnie 20 km (a nie 17) – to lekki truchto- marsz. Na koniec chyba najgłupszy moment – bieg po wyschniętym korycie rzeki. Niby spoko – ale trzeba było uważać na podłoże – bo sporo było dużych kamieni – a ta część trasy chyba dłużyła się najbardziej.

Końcówka – to również jedna wielka zmyła.
Wpadasz na miejsce, gdzie jest meta – już widzisz tą metę – widzisz ludzi – a tu Ci każą zrobić jeszcze kółko… bez sensu.

Streszczając – trasa mi się totalnie nie podobała. Część trasy była fajna do biegania, część absolutnie nie, przynajmniej nie dla mnie.
Natomiast ta część trasy „niebiegowa” była według mnie idealną na trekking.
Widokowo – pierwsza część trasy świetna, początek drugie też – ale potem taka nuda zaczynała wkraczać…
Obsługa/punkty – tu muszę przyznać, że organizacja (oprócz tej kolejki po pakiet) perfekcyjna. Sporo picia, jedzenia – pomocna obsługa, która bardzo pomagałą przy wlewaniu napojów do bidonów itp.
Na mecie piwko w ramach uzupełnienia izotoników i do mieszkania na wypoczynek.
IMG_7282
DSC00168

Czy kiedyś tam pojadę biegać? Raczej nie.