DEUTER ASCENDER 7 -test plecaka biegowego

DEUTER ASCENDER 7 -test plecaka biegowego

Test plecaka biegowego Deuter Ascender 7

W ramach projektu marki Deuter zostałam testerem plecaka biegowego Deuter Ascender 7.

Plecak testuję od 4 miesięcy i myślę, że mogę Wam już trochę o nim opowiedzieć.

Plecak, który testuję ma pojemność 7 l, do plecaka w zestawie był dołączony softflask 500ml.

Deuter Ascender to bardzo wygodny, leciutki plecak biegowy dla kobiet i mężczyzn.

Gdy pierwszy raz go ubrałam miałam wątpliwości, czy regulacja gumkami będzie odpowiednia, czy plecak nie będzie mi „gonił” na plecach (do tej pory wszystkie moje plecaki były regulowane paskami), ale szybko przekonałam się, że jest to doskonały pomysł, i gumki całkiem fajnie dostosowują się do ciała podczas biegania. Paski są użyte do regulacji jakby obwodu klatki przy przednich kieszonkach. Paski się bardzo łatwo reguluje podczas biegu, np. gdy masz duży bukłak, a wody ubywa, by plecak nie „skakał”. Więc to szybko można sobie dostosować do siebie, nie przerywając biegu.

Plecak posiada jedną dużą komorę oraz 3 kieszenie w środku, jedna delikatna z siateczki, druga nieprzemakalna jest doskonałym miejscem na dokumenty czy pieniądze, a trzecia to miejsce przeznaczone na bukłak. Pojemność plecaka wprawdzie jest tylko 7l, co by mogło wskazywać na to, że nie nada się na długie biegi powyżej 100 km, gdzie jest wymagane sporo wyposażenia obowiązkowego, ale dzięki temu, że zaprojektowano go w taki sposób, z tą dużą kieszenią, spokojnie plecak sprawdzi się również w bardzo długich biegach górskich.

Przód plecaka posiada 4 kieszonki, w tym jedna kieszeń przeznaczona jest na mocowanie kijków, ale gdy nie biegnie się z kijkami, można ją wykorzystać jako np. miejsce na kubek.

Kijki mocowałam na przodzie zgodnie z zaleceniem producenta, ale nie jestem przyzwyczajona do tego by tak dużo rzeczy mieć z przodu, więc bywało, ze i kijki wrzucałam złożone do głównej komory plecaka. Choć wiem, że czas nauczyć się biegać z kijkami z przodu planując swój powrót na biegi ULTRA.

Dwie kieszenie na pasach są tej samej wielkości, więc jedną ja wykorzystuję sobie na telefon (do kieszeni zamykanej ciężko wchodzi, więc ta większa jest idealna), drugą kieszeń wykorzystuję na softflaska. Plecak posiada bardzo wygodne „plecy”. Całościowo, gdy dobrze się go dopasuje do „pakunku wewnątrz” i do swojego ciała jest bardzo wygodny.

Dodatkowym plusem plecaka jest gwizdek przymocowany do plecaka.

Ogólnie plecak bardzo fajny do biegania, również na trekking bo tak też go wykorzystywałam.

Dla mnie jedynym minusem plecaka jest brak odblasków.

Polecam plecak wszystkim, którzy planują w najbliższym czasie zakup plecaka biegowego.#

#deuter #deuterascender #deuterpolska #deuterforever #małopolskabiega #maniabiegania #biegaczka #wracamdoformy #bieganie #biegifgórskie

RUN WISŁA 2020 oczami matki biegnącej z wózkiem

RUN WISŁA 2020 oczami matki biegnącej z wózkiem

Pomysł na bieg Run Wisła 2020 powstał podczas kwietniowych obostrzeń związanych z koronawirusem. Spacerując z dala od ludzi po ścieżce na wałach Wiślanych stwierdziłam, że fajnie by było zrobić taki bieg z Warszawy do Krakowa po wałach wiślanych ( trzy lata temu wraz z Michaelem biegłam część jego projektu Run Wisła od początku Wisły do jej ujścia ok 1200 km).

Tym razem ustaliliśmy, że nie będzie to bieg na czas a rozbijemy go na kilka dni i zrobimy w fajnym celu.

Sytuacja „zamkniętych” przez rządowe rozporządzenia ludzi, oraz jeszcze bardziej chore hasło #zostańwdomu powodowały wzrost zachorowań na depresję, wściekłość … nie było zatem trudno nadać cel naszemu projektowi:

RUN WISŁA 2020 – bieg dla zdrowej psychiki.

Początkowo plan był dość hardocorowy (patrząc już po zakończeniu projektu, było to raczej nie do wykonania). Michael miał biec bez supportu, tylko z plecakiem i Greg, jego syn miał jechać na rowerze z sakwami i rzeczami na przebranie. Ta opcja jednak została szybko zmieniona i udało nam się dograć wszystko tak by był support i bym ja też mogła trochę pobiegać z Matim w wózku.

Run Wisła 2020 – bieg dla zdrowej psychiki rozpoczął się 18 lipca, a my dojechaliśmy do Dęblina 19 lipca w niedzielę, gdzie udało mi się zrobić „mini ” kawałek biegowy na start mojego w nim uczestnictwa. Gorąco było jak cholera, ale zrobienie ok 5 km to pestka….

Kolejny dzień zapowiadał się równie ciepły, wyszedł na upalny i chyba największym błędem tego etapu był start o godzinie 8 rano a nie o 5 czy 6, pomimo krótkiego dystansu bo odległość z Dęblina do Kazimierza Dolnego wynosi ok 37 km.

Generalnie planowałam ten odcinek zrobić cały – ale bulwary wiślane w tej części tylko w kilku miejscach nadają się do biegania z wózkiem. W większości są one pozarastane, nieskoszone – czasem trudno nawet rowerem przejechać 🙁

 

 

A mogłaby być naprawdę fajna trasa rekreacyjna na rowery … na przykład zamiast płacić za chińskie maseczki, które przyleciały Antonowem… ale to już inny temat 😉

Początek zupełnie nie nadawał się na nasze bieganie, więc Michaelowi i Darkowi towarzyszyli na rowerach Greg z Kubą, Ja zaczęłam w około połowie trasy. Biegło mi się fajnie i lekko, niestety Michael już był spalony słońcem i z każdym kilometrem było coraz ciężej. Tuz przed końcem etapu ja miałam problem (babski więc rozpisywać się nie będę), ale z pomocą biegaczy biegusiem.pl udało nam się dotrzeć do mety tego etapu.

Kolejny, czwarty dzień biegu chłopaki rozpoczęli już wcześnie bo ok 5 rano. Trasa Kazimierz Dolny – Józefów nad Wisłą.

Tu początek prowadził drogą asfaltową i później zarośniętymi bulwarami, więc też nie było opcji pobiegnięcia z wózkiem, za to czekając na 2 punktach odżywczych zjadłam sporą ilość wiśni…:)

Również tutaj rozpoczęłam bieg od drugiej połowy…

Wózek biegowy X-lander prowadzi się lekko, więc te dodatkowe słodkie kilogramy nie są większym obciążeniem podczas biegania (no może z wyjątkiem pchania pod górę). Do tego dobrze dopasowana moskitiera uniemożliwiała atak komarów na młodego, a france jedne atakowały pomimo psikania offami i innymi takimi spreyami.

Niestety fragment trasy do Józefowa nad Wisłą musieliśmy przebiec ulicą, gdyż nie było możliwości przebiegnięcia wałami… i właśnie wtedy młody powiedział: STOP. Rozpoaczął się etap ostatnich ok 5 km- trochę z płaczem, trochę z jazdą, trochę z noszeniem… ale udało się i Józefów nad Wisłą zaliczyliśmy pomimo małych problemów „płaczowych” 🙂

Tutaj należało porządnie się nawodnić i wznieść toast za kolejny udany etap – a Hotel Bursztynowy to doskonałe miejsce na relaks po takim etapie.

Niestety kolejne 2,5 etapu nie były dla mnie… do Józefowa nad Wisłą do granicy Małopolski nie dało się w ogóle biec z wózkiem. Pozarastane wały, omijanie wąskimi asfaltowymi dróżkami, po których zmieści się maxymalnie jeden samochód wyłączyły mnie z biegu. Udało się mi przebiec część do Opatowaca ok 25 km, gdzie naprzecie nam wyleciał krezji biegacz Andrzej.

Biegło mi się super, choć spora część była w największym słońcu. Na szczęście osłonka przeciwsłoneczna i lekki wiaterek pozwoliły na to, że Mati, nie odczuwał tak jak my tego żaru.

Michael walczył dzielnie, choć tu już miał kilka kontuzji, a najgorszą było coraz bardziej bolące zapalenia przyczepu mięśnia piszczelowego (chyba tak się to nazywa).

Przyznam szczerze – bałam się o kolejny, ostatni dzień. Nie chodziło o to czy mięśnie wydolą, bo to wiedziałam, że problemów nie będzie, ale czy nie pogorszy się stan stopy, bo ładnie to nie wyglądało.

Nocleg mieliśmy ok 20 km od Opatowca, gdzie by przebiec na drugą stronę i biec dalej asfaltowym wałem, musieliśmy przeciąć Dunajec (Opatowiec tu Dunajec wpływa do Wisły).

Do kolejnego etapu dołączyli nas znajomi Cal i Łukasz, którzy biegli z Michaelem i Darkiem prawie cały dystans.

Rozpoczęli bardzo wcześnie rano bo po raz kolejny zapowiadało się upalnie. Ten dzień był najcięższym dniem dla Michaela, stopa bolała go bardzo – ale jakoś dawał radę. My dołączyliśmy się na ok 10 km, niestety od rana mały nie chciał współpracować, więc z problemami, i nowym sposobem stania w wózku (producenci z pewnością nie pochwalali by takiej pozycji) – dotarliśmy do Niepołomic, gdzie spotkali nas biegacze z przesympatycznej drużyny Niepołomice biegają!

W tym momencie my wróciliśmy do Krakowa autem, ogarnęliśmy i uspokoiliśmy dzidzię i ruszyliśmy naprzeciw ekipie. Ostatnie 5 km było mocne, a sprint kilkaset metrów przed finishem naprawdę mocny. Chłopaki dali radę, ekipa dała radę, my daliśmy radę:)

Przed startem biegu planowałam przebiec minimum 150 km – jednak możliwości wałów wiślanych szybko pozbawiły mnie złudzeń.Pozostaje bieganie i dorabianie kilometrów w Krakowie… 😉

Tak czy siak miło było spotkać tyle sympatycznych twarzy po drodze…

Do zobaczenia gdzieś na biegach lub trasach biegowych.

 

 

A wszystkich zapraszamy na nasz sierpniowy bieg 100 miles of Beskid Wyspowy